Литмир - Электронная Библиотека

– Panie… – coś uwięzło mu w gardle. – Otrzymałem wiadomość, że w porcie zeszło na ląd sześciu żołnierzy z Gaent!

– Jak śmiałeś? Co ma do tego… – Orion urwał nagle. – Skąd?

– Z Gaent, Wielki Panie.

Orion przełknął ślinę.

– Zamykać bramy!!! – ryknął. – Żołnierze z pochodniami na mury, nie wpuszczać nikogo! Rozpalić ogniska na dziedzińcu!!!

Tym razem słudzy nie czekali. Wszystko, co żyło, runęło do swoich zadań. Maghrea, młodsza córka księcia zbiegła po schodach.

– Co się dzieje, panie ojcze?

– Zaraza! Dziecko, zaraza! – Orion ryknął ze zdwojoną mocą. – Szybciej ognie rozpalać! Wielkie!!! Kto nie Posłucha rozkazów tego człowieka – wskazał na Zaana – temu łeb każę uciąć i kozy nakarmić resztą ciała! Ruszać się! Ruszać! Inkaust, pióro!!!

Podręczny z piórem i pergaminem, nie mając podstawki, pochylił się nadstawiając własne plecy. Wielki Książę zaczął pisać pospiesznie.

„Wasza Wysokość, pilną wiadomość ślę, że w porcie ludzie z morowego Gaent zeszli na ląd. Trzeba, by strażnicy bramy miasta zamknęli, co żywo. Wszystkie pałace z własnymi murami też zamknąć trzeba, morowe powietrze pewnie jeszcze się nie rozprzestrzenia… Niech Bogowie mają nas w swojej opiece. Biedne Troy! Wierzę, że wytrwamy, głów nie kładąc! Pozdrawia, szczęścia i szczególnej opieki Boskiej życzy Wasz Sługa, Wielki Książę Orion.”

Rozpalony lak podany przez innego sługę parzył plecy podręcznego, który za stół służył. Chłopak trzymał się jednak dzielnie. Goniec już rozgrzewał konia. Zaan w zamieszaniu wcisnął mu do rąk sakiewkę.

– Jedź powoli – szepnął.

Zyrion po załatwieniu kilku spraw i panicznym pakowaniu wozów jechał głównym traktem miejskim, zbliżając się do Bramy Sakwowej. Patrzył obojętnie na krzątających się wokół ludzi, którzy właśnie ruszali do swoich zajęć, nie mając pojęcia, że to ostatni taki dzień. A właściwie, nie dzień nawet – jeno ranek. Byli chodzącymi trupami, którzy nie dowiedzieli się jeszcze o własnej śmierci! A on żyje i żyć będzie.

Zerknął do tyłu na swoje ciężkie wozy wyładowane: złotem, na licznych zbrojnych, którzy je otaczali. Pieniądze! Oto władza, nawet nad śmiercią. Zyrion uśmiechnął się radośnie. Był szczęśliwym człowiekiem.

Mika, po dramatycznie pospiesznym pakowaniu wozów tajnymi papierami, posuwał się południowym traktem miejskim w stronę Bramy Sądowniczej. Obserwował spod oka krzątających się wokół ludzi… Żywe trupy. Przeszukiwał gorączkowo umysł, czy aby wykonał wszelkie rozkazy. Jego liczni ludzie biegli w stronę bram, by czaić się na wychodzących po zamknięciu i śledzić. Specjalna grupa opanowała statek astronoma i płynęła właśnie na miejsce spotkania. Ktoś tam kupował złotą tacę (pewnie na ofiarę Bogom, choć sam Mika w to nie wierzył, ale niech mu, niech sobie Zaan będzie sentymentalny – byleby był skuteczny). Ktoś łapał Przewodniczącego Towarzystwa Naukowego, kto inny miał go ściąć, agenci gubili sandały, wyłuskując z łóżek innych, co ważniejszych agentów i wręczali im pieniądze na wykup u murowych, jeśli nie zdążą do zamknięcia bram. Pierwszego dnia to jeszcze możliwe, potem mysz się nie prześlizgnie. Tak, nieźle to Zaan wymyślił. Jaki to będzie przykład dla innych donosicieli. Niech służą wiernie jak psy, wtedy w nagrodę nawet dupę im uratujemy przed śmiertelną zarazą. A nikt inny sprawić tego nie jest w stanie.

Mika zerknął do tyłu na ciężkie wozy z papierami pod silną eskortą. Papier! Papier to władza nawet nad śmiercią! Mika uśmiechnął się radośnie. Był szczęśliwym człowiekiem.

ROZDZIAŁ 28

Wiatr wzmagał się, tumany piasku i pyłu błyskawicznie zakryły wieczorne niebo, uniemożliwiając dostrzeżenie gwiazd.

– Teraz – powiedział Krótki, wyglądając z ziemianki. – Teraz dziewczyno.

Achaja podniosła niewielki tobołek. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.

– No – karzeł machnął ręką. – Nie polecam cię opiece Bogów, bo po tym, co tu przeżyłem, wiem, że Bogów nie ma. Ale… Bądź sprytna.

Hekke podniósł głowę i nawet zdjął ramię z nowej dziewczyny, którą załatwili sobie z transportu.

– Zabij ich – powiedział.

– Kogo?

– Zabij ich wszystkich – mruknął. – Zabij każdego, kto stanie ci na drodze.

Uśmiechnął się i kiwnął ręką na znak, że niech lepiej nic już nie mówi, niech idzie i nie wygłupia się z żadnymi „żegnajcie!” albo „pomszczę was”, albo „jeszcze tu wrócę”. Wiadomo było, że nie pomści, nie będzie pamiętać, a jak wróci to tylko po to, żeby dać się nawlec na pal.

– No idź już – Krótki klepnął ją w tyłek. – I pamiętaj, skończ z sobą, kiedy już cię otoczą.

Ruszyła bez pożegnania, prosto w noc, prosto w wicher szalejący z coraz większą siłą, czując jak coś dławi ją, jak zachłystuje się… Mimo wiatru szybko dotarła do granic obozu. Przemknęła przez otaczające go wydmy i poczuła nareszcie, że po raz pierwszy od tak długiego czasu jest wolna. Jest poza strzeżoną strefą i może sama decydować o sobie. Zwodnicze uczucie. Mogli ją dopaść w każdej chwili. Ustawiła patyk tak, żeby wskazywał stronę przeciwną do tej, gdzie leżał obóz. Zakręciła kołem i ruszyła przed siebie, usiłując utrzymać się na nogach. Miała głowę obwiązaną szmatą, ale wirujący w podmuchach wiatru piasek wciskał się wszędzie. Już po kilku krokach oczy łzawiły i piekły, kaszlała przy każdym oddechu. Przez cały czas poruszała kołem, żeby nie straciło swojej szybkości. Wynalazek Krótkiego jak dotąd działał. Drgający na osi patyk wskazywał mniej więcej ten sam kierunek. Achaja z desperacją walczyła o utrzymanie się na nogach. „Jak stracisz przyrząd” – usłyszała w głowie głos karła – „już po tobie. Zaczniesz kręcić się w kółko”. Była silna jak wół, ale wiatr był silniejszy. Opadła na kolana, usiłując nie dać się przewrócić. Idąc na czworakach, dusiła się od pyłu, który mimo szmaty dostawał się do płuc. Jeszcze! Jeszcze! Jeszcze trochę! Nie miała pojęcia, jak daleko odeszła. Brnęła z jakimś zapamiętaniem, zresztą… Odwrotu nie było. W kompletnych ciemnościach nie znalazłaby powrotnej drogi do obozu. A jeśli rano znajdą ją poza granicami… Pal był przygotowany. Zawsze przygotowany. Ta myśl nie dodała otuchy, ale na pewno dodała jej sił. Brnęła w wirującym piasku tak długo, jak mogła. Miała wrażenie, że krąży w kółko, drgający patyk na obrotowym kole wskazywał jednak wciąż ten sam kierunek. Bogowie! Co się czuje podczas nabijania na pal? Rozkraczą cię, nogi przy wiążą do dwóch koni… Ukłucie, ból, ryk albo wycie… Co potem, jak już postawią drzewce? Jak to się czuje? I co z tymi wnętrznościami? Naprawdę wychodzą na zewnątrz, czy tylko Krótki tak straszył? Opanuj się! Miała wrażenie, że gorączkuje, że śni na jawie. Podmuchy wiatru chłostały jej ciało kamieniami o ostrych krawędziach, miliony ziaren piasku odkładały się w gardle. Bogowie! Tego się nie da wytrzymać. Na palu będzie wygodniej? – przyszło jej do głowy. Może dadzą pić? Brnęła dalej, częściowo tracąc przytomność. Usiłowała się skupić na jednym – żeby tylko poruszać kołem, które utrzymuje patyk w ciągle tym samym położeniu. Miała wrażenie, że skręca, kołuje, że Krótki to kretyn i wystawił ją z tą śmieszną zabawką. Ale szła, a właściwie czołgała się, czy pełzała, od czasu do czasu gryząc swoją lewą dłoń, żeby oprzytomnieć.

Obudziła się, kiedy słońce było już wysoko. Zamglone. Wiedziała, że to nie mgła, tylko drobinki piasku ciągle unoszące się wysoko w powietrzu. Bogowie! Zerwała się na równe nogi. Gdzieś zgubiła swój przyrząd. Tobołek był przytroczony do szyi. Zdjęła go. Jak daleko oddaliła się od obozu w nocy? Rozejrzała się wokół. Płaska pustynia, żadnych skał, żadnej możliwości ukrycia. Ale wokół nie było też śladów. Tak jakby ona sama pojawiła się tu nagle przeniesiona jakąś czarnoksięską mocą. „Ruszaj!” odezwał się w jej głowie Krótki.

Zaczęła biec, potem zwolniła, czując zawroty głowy. Szybkim marszem (na tyle na ile pozwalały kajdany) zmierzała ku linii horyzontu. „Nie patrz na horyzont, bo zwariujesz! Patrz pod nogi i nie licz kroków!”. Opuściła głowę. Ale zaraz podniosła ją znowu. „Pod nogi, krowo!!!” – ryknął w jej głowie Krótki. Opuściła głowę.

83
{"b":"100632","o":1}