Литмир - Электронная Библиотека

– Zakon – dokończył Sirius.

– No… nie wprost. Ale blisko.

– A Zakon to już miecze.

Zaan potrząsnął głową.

– Niezmiernie rzadko się do tego posuwają, prawie nigdy. Im wystarczy tylko rozkazać komuś. Na przykład jakiemuś królowi.

– Albo knuć, ciachnąć cudzym sztyletem, dolać trutki do zupy…

Zaan uśmiechnął się niezbyt wesoło.

– Bądź pewny, że jak poczujesz sztylet w plecach, będzie to sprawka któregoś z wielkoksiążęcych rodów, a jak zupełnym przypadkiem spadniesz z konia i złamiesz nogę, która nie będzie się goić i doprowadzi do śmierci – to Zakon. Albo jeszcze lepiej, jak powódź zniszczy całe miasto – w tym ciebie.

– Eeeee… wiem ja, co o nich ludzie szepczą.

– Nie. Rada może i ciachnąć, czy raczej kazać ciachnąć. Bo Rada stoi nad królestwem Troy. Zakon stoi nad całym światem. Ich metody są światowe.

Sirius wzruszył ramionami.

– Bo to nie wszystko jedno? – machnął ręką. – A co to jest Biuro Handlowe?

– Kiedyś, dawno temu, pewien człowiek stworzył biuro, by służyło kupcom z Troy. Za królewskie pieniądze stworzył sieć faktorii we wszystkich krajach, gdzie znano pojęcie handlu i w ten sposób zbierał informacje.

– O cenach towarów?

– To też, tylko, że takie informacje zanim dotarły do biura, były już mocno przestarzałe. Zbierał informacje o wszystkim: o ilości plonów w danym państwie, o koniunkturze na towary, o cłach, o wielkości stad krów, owiec…

– Bogowie! Na co to wszystko?

– No na przykład: jeśli wiesz, że w kraju, z którym handlujesz wzrosło pogłowie owiec, to raczej głupio wysyłać tam wełnę, na pewno stracisz. Możesz jednak spróbować wysłać nożyce do strzyżenia zwierząt, zarobisz, a jeśli znasz wysokość ceł i koniunkturę na różne towary, możesz obliczyć cały interes, siedząc spokojnie u siebie w kantorze. Ale… kiedy twórca biura umarł, wszystko zaczęło podupadać. Tak naprawdę to nikt do końca nie rozumiał jego zamiarów.

– I niby ja mam wszystko naprawić?

– Nie. Ciebie tam wysyłają, bo to urząd pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia. Orion myśli, że tak cię ochroni, pewnie sam wyjednał to u Rady.

Sirius spojrzał na niego spod oka. Przez chwilę myślał nad czymś intensywnie, a potem powiedział:

– A ty jakoś dziwnie patrzyłeś, kiedy ci powiedziałem o tym biurze.

Zaan podniósł głowę. Przez chwilę patrzył prosto w oczy chłopca, potem odwrócił wzrok.

– A może ja… domyślam się, jakie naprawdę były zamiary jego twórcy.

Sirius roześmiał się głośno.

– I takim cię lubię – powiedział. – Nie ma co sobie na pusto głowy łamać – nalał wina do srebrnego kubka, a sam przytknął usta wprost do dzbanka.

Zaan podniósł kubek.

– Dobrze, pożycz mi jeden z twoich pierścieni, bo muszę coś załatwić, a sam idź spać. Jutro czeka cię wiele zajęć.

Sirius skończył pić i znowu otarł usta rękawem. Ruchem ręki powstrzymał Zaana, który już chciał powiedzieć, żeby nie robił tego przy księciu. Potem ściągnął z palca pierścień ze wspaniałym godłem rytym w rubinie.

– Ten?

– Może być.

– No to dobrej nocy – chłopak ziewnął szeroko. – Od tego gadania rzeczywiście śpica mnie naszła.

Odstawił dzbanek i powlókł się w stronę sypialni.

– Które to drzwi? – zawahał się jeszcze. – A, chyba te…

Zaan dopił swoje wino. Wstawał właśnie z zydla kiedy z sypialni dobiegł go potworny wrzask i odgłosy szamotaniny. Przerażony do granic możliwości rzucił się do drzwi, ale stanął jak wryty, kiedy ukazał się w nich wściekły Sirius trzymający za włosy zupełnie nagą dziewczynę. W drugiej ręce chłopak miał sztylet, którym godził w jej szyję. – Stój!

– Oż psiamać! – wysapał. – Widziałeś zarazę?

Zaan czuł, że oblewa go pot.

– W łożu była. Ja ją zaraz zarżnę jak prosiaka w chlewie.

– Ciiii… Stój – Zaan doskoczył do nich i z pewnym trudem uwolnił trzęsącą się dziewczynę z rąk oprawcy. – Spokojnie dziecko, spokojnie – powtarzał, patrząc w rozszerzone strachem, piękne oczy. Z trudem tylko powstrzymywał się od patrzenia w dół, gdzie również były piękne rzeczy. – Książę miał ciężkie przeżycia dzisiaj.

– Co do… – Sirius machnął sztyletem, ale nie sięgnął odepchnięty ramieniem skryby.

– Spokojnie, już, już, juuuuż… – odprowadził nagą dziewczynę z powrotem do sypialni. – Idź, połóż się, dziecko. Książę zaraz przyjdzie w lepszym nastroju.

Kiedy odwróciła się jeszcze niepewna, bezczelnie spojrzał na jej kształtne pośladki. Potem, z pewnym żalem, na powrót zamknął drzwi.

– Co jest, psiamać? – dopadł go Sirius.

Spojrzał na niego z politowaniem.

– To nałożnica.

– Jaka znowu założnica??? – chłopak mocniej ścisnął rękojeść sztyletu. – W sypialni mi się zalęgła zaraza!

– To normalne, taki zwyczaj.

– Ja wam dam zwyczaj! Ty wiesz za co ona mnie złapała jak się kładłem?!!!

– Taki jej zawód.

Chłopak patrzył przez chwilę naburmuszony, potem nagle zrozumiał.

– Aaaaa… znaczy kurwa?

Zaan wzniósł oczy ku powale.

– Nie. Nałożnica.

– No to już nic nie rozumiem. Wiesz, psiamać, za co ona mnie chwyciła?

– No dobra – Zaan zrezygnował z dalszych wyjaśnień, nie chcąc mieszać mu w głowie. – Niech ci będzie. Kurwa. Tylko taka, co się jej płaci ryczałtem.

Chłopak, prychając jak kot, schował sztylet do pochwy ukrytej pod rozpiętym już kaftanem. Schylił się, by podnieść dzbanek, ale przypomniał sobie, że pusty, więc kopnął go pod ścianę.

– Ciszej.

– Ładne ciszej, ty wiesz…

– Wiem, wiem. No idź już do niej.

Chłopak odwrócił się gwałtownie.

– Do niej?!! A po co?

– Noooo… – Zaan szukał odpowiednich słów, zagryzając wargi.

– Toż ona… ona… – Sirius również miał duże trudności w sztuce wysławiania.

– Hej, ty nigdy z dziewką się nie pokładałeś, czy co?

– Jak nie? – zaperzył się chłopak. – I to ile jeszcze razy… wiele razy, no… – wyraz jego twarzy wskazywał, że nie bardzo wie, o co chodzi. Po dłuższej chwili jednak jakaś myśl błysnęła w jego głowie. – Ach, ty pytasz czy ja… tego, no… chędożyłem?

Zaan nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem.

– No co ty? Pewnie, że chędożyłem. I to jak! Za mną kobiety…

– Dobra, zawsze musi być ten pierwszy raz – Zaan klepnął go w ramię. – Idź, i daj się jej złapać za co zechce.

ROZDZIAŁ 19

Meredith obudził się w jakimś ciemnym pomieszczeniu wypełnionym serią powtarzających się dźwięków. Jego skołatana głowa nie mogła rozpoznać źródła lub źródeł. Brzmiało to jakby ktoś nabierał coś lepkiego z dużego naczynia, rzucał gdzieś, potem kładł coś ciężkiego i operacja powtarzała się od nowa. Usiłował podnieść głowę, ale nagłe zawroty i torsje sprawiły, że leżał dalej w tej samej pozycji.

– Ty patrz – rozległ się czyjś głos. – Żyje jeszcze.

– Eeeee… – odpowiedział mu ktoś z większej odległości. – Nawet jeśli. Nie pociągnie długo.

– No co ty? – seria dźwięków urwała się nagle. – Słyszałem, że niektórzy siedzieli tu sto albo i więcej lat.

– Do roboty! – dalszy głos przybrał na sile. – Sto lat. Może dwieście?

Seria dźwięków rozległa się ponowne, powtarzając się nawet w trochę szybszym tempie.

– Sam słyszałem, jak odkuli jedną celę. A tam staruch zasuszony, z brodą po kolana.

– Żywy?

– Eeee… już nie. Ale robił kreski na ścianie. Jak policzyli – wyszło, że sto lat siedział.

– Pewnie mu się poobrotało. Toż tu dnia od nocy nie odróżni.

– Ja ci mówię. – Meredith z trudem otworzył oczy. Pulsujący ból pod czaszką sprawiał, że znowu zebrało mu się na mdłości. Przed sobą widział tylko mur z niezbyt starannie ociosanych kamieni. Leżał na boku odwrócony tyłem do głosów ludzi. Gdyby zdołał się odwrócić… gdyby mógł tylko… Przesunął rękę, czując szarpiący ból w łokciu. Jeszcze trochę… Przesunął dłoń, oparł ją na chropowatej powierzchni kamienia i pchnął taki mocno, jak tylko zdołał. Bezwładne ciało drgnęło, a potem przewróciło się na plecy. Głowa Mereditha uderzyła o jakiś kamień, ale mógł teraz patrzyć.

55
{"b":"100632","o":1}