Литмир - Электронная Библиотека

– Wiem – uśmiechnął się Zaan. – Czytałem. To robota depilatora, zwanego też…

– Mam w dupie tego debila Tora, czy jak mu tam. Co innego czytać, co innego być żywym ogniem przypalanym!

– Oj – Zaan przeszedł na ton ugodowy. – Z tym można żyć.

– Taaaaaak?!!! – rozjuszył się Sirius jeszcze bardziej. – To patrz! – Usiadł na komódce i wyciągnął obutą w złocisty sandał stopę wprost do twarzy swojego giermka. – Co to?

– N… noga.

– Nie o to pytam!

– No… stopa?

Sirius znowu zaczął kląć. Na szczęście nie miał dużego zapasu przekleństw, więc już po dłuższej chwili mógł powiedzieć normalnie.

– Powąchaj.

– No?

– Nie czujesz? Nawet nogę pachnidłami namaścili!

Zaan wzruszył ramionami.

– Wiesz… To akurat może i dobrze – przypomniał sobie wieczór przy ognisku kiedy „szlachetny rycerz” zdjął buty, bo chciał osuszyć onuce.

– No nie – Sirius usiadł na złoconym zydlu, ale zaraz zerwał się znowu i zaczął krążyć po komnacie. – Nawet usiąść nie można normalnie, psiamać! Mus pamiętać, że nogi trzeba trzymać razem, zaraza, kolano przy kolanie. Jak baba, psia ich zasrana mać, jak baba!

Zaan wiedział, że najlepszą metodą na wybuchy Siriusa jest przeczekanie. Udając, że słucha, kiwając głową oglądał komnatę przyjęć księcia. Boczne drzwi, tak jak wejściowe bogato rozrzeźbione, prowadziły do sypialni i jakichś innych pomieszczeń. Wielkie, podzielone zawiłą stolarką okno wychodziło wprost na ciemne teraz morze – o ile mógł dostrzec tuż pod oknem umieszczono rozległy taras. Podszedł do pokrytej wzorzystą tkaniną ściany, na małej komódce ustawiono srebrny dzbanek i kubek z tego samego metalu. Powąchał zawartość dzbanka i napełnił kubek. Zdążył pociągnąć zaledwie łyk, kiedy Sirius doskoczył z tyłu.

– Co to jest?

– Wino.

Chłopak chwycił dzbanek i opróżnił go kilkoma łykami, mocząc przy tym swój wspaniały kaftan.

– Uuuuuch! Ale mało zostawili, psiekrwie! – wytarł usta rękawem. – Co oni tu? Zbiednieli nagle?

– Przecież jesteś księciem.

– No to co?

– Możesz kazać napełnić – Zaan wskazał srebrzyste naczynie.

– Ha! – Sirius porwał dzbanek i ruszył ku drzwiom. – A gdzie tu kuchnia?

– Czekaj – Zaan zajął miejsce na wzgardzonym przez chłopca zydlu. Sięgnął do zwisającego z powały sznurka i szarpnął mocno. Gdzieś w oddali rozległ się cichy, ledwie słyszalny głos dzwonka. Służący jednak pojawił się prawie natychmiast.

– Napełnić! – rozkazał Sirius, podając mu dzbanek. Nie wiadomo czemu zrobił przy tym srogą minę. Pewnie tak zachowywali się wszyscy książęta, o których słyszał w ludowych bajaniach. Zaan tylko pokręcił głową. Wielki Książę Orion wzbudzał w nim niesamowitą trwogę, a przecież nigdy nie zrobił srogiej miny.

– Oż psiamać! – Sirius uderzył się w czoło, chwilę potem jak służący zniknął za drzwiami. – Nie powiedziałem mu czym napełnić.

– Nie bój się. Szczyn ci nie wleją.

Służący nie był pierwszej młodości. Widać było, że musiał przebyć długi dystans. Skrzętnie jednak ukrywał objawy zadyszki. Wykonując skomplikowany ukłon, postawił dzbanek przed Siriusem. Chłopak uśmiechnął się triumfalnie, zezując na Zaana, czy na pewno widzi całą scenę. Potem zwrócił się znowu do zgiętego wpół sługi.

– Stań na głowie!

– Nie, nie… – Zaan spurpurowiał momentalnie, widząc jak starszy człowiek opada na czworaki. – To tylko takie żarty, eeee… Młody książę jest dziś w dobrym nastroju.

Sirius zmełł przekleństwo. Wykonał dłonią skomplikowany gest, który w jego przeświadczeniu zapewne oznaczał pozwolenie oddalenia się, ale po chwili zmienił zdanie.

– Strzel się w mordę – powiedział. – Ale z pięści, mocno!

– To taka krotochwila – Zaan z całej siły kopnął Siriusa w kostkę, widząc, że sługa zaciska dłoń w pięć i wyraźnie mierzy we własną szczękę. – Idź już, książę niczego więcej nie chce.

Po jego wyjściu Sirius sycząc masował kostkę, Zaan ciągle miał buty, a on właściwie gołe stopy. Ale ból zdawał się niczym w porównaniu z wyrazem nieprawdopodobnego szczęścia malującego się na jego twarzy.

– No co? – rozparł się w przypominającym tron krześle pod ścianą. Nawet krótka spódniczka, nie mogła w tej chwili zachwiać jego głębokim zadowoleniem z siebie. – Zawołać dwadzieścia dziewczyn? Każę im zadrzeć kiecki, wszystkim naraz, co?

– Przestań się wygłupiać.

– No to po cośmy to całe książęctwo brali? Chcesz, żebyśmy już dzisiaj dali chodu?

– Co?

– No po co to wszystko? Bierzmy łup, przełaźmy przez mur i tyle nas widzieli.

– Bogowie, jaki łup?

– Noooo… Ten dzbanek, złote drobiazgi, możemy jeszcze coś rąbnąć z korytarza.

Zaan chwycił się za głowę.

– No dobra. Mogę im kazać przynieść sakiewek, tyle ile zdołamy unieść. I chodu!

– Toś ty się zgodził na takie ryzyko, żeby teraz gwizdnąć coś księciu i uciekać przez las???

– A po co? – Sirius obraził się nagle. – Ja wiem, co ty chcesz. Chcesz, psiamać, powiedzieć im jak się nazywasz i żeby cię ukamienowali. Żeby każdy skryba za sto lat znał twoje imię.

Zaan podparł się na rękach i tylko kręcił głową. Przypomniał sobie swoją świątynię, mroźną zimę, wilgotne karty ksiąg, które przewracał, małą karczmę w zapadłej wsi, gdzie przesiadywał wieczorami. Właśnie, czego chciał? Zastanowił się przez chwilę, ale nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. Sławy? Sirius miał rację. Ale chyba nie był gotowy na śmierć… jeszcze. Bogactwa? Znowu racja po stronie Siriusa. Jeśli tak, to brać, co pod ręką i nogi za pas. Istniał cień, malutki cień szansy, że im się uda. Ale to przecież idiotyzm. Zostać tutaj? Niby tak, ale to znowu balansowanie na baaaaaardzo cienkiej linie. Po obu stronach przepaść, iść dalej nie sposób, bo lina drga coraz bardziej, a tu jeszcze tygrysy latają wokół jak muchy koło gówna. Zaan potrzebował pomocy. Ale nie przychodził mu na myśl absolutnie nikt, nikt na całym świecie, kto mógłby mu pomóc w tej sytuacji.

– Co mówił książę? – spytał, żeby zyskać na czasie.

– Aaaaaaa… takie tam. O jakiejś rozgrywce – ale nie wypadało pytać w karty czy w kości.

„Chodzi o grę w ludzkie głowy” – pomyślał Zaan, ale głośno dodał:

– No a co z tobą ma być? Kiedy powitają cię na dworze?

– Mówił, że później. Najpierw trzeba porozmawiać z tym czy z tamtym księciem, że, no… na razie niebezpiecznie – Sirius wzruszył ramionami, robiąc światową minę. – Zresztą, wiesz jak to między nami książętami, bez ustalenia kto i co, nie idzie ruszyć do przodu.

– Nie uda się.

– Co?

– Zamiast „nie idzie” powinieneś powiedzieć „nie uda się”.

– O żesz ty – roześmiał się chłopak. – Zaraz wydam prawo, że trzeba mówić „nie idzie”!

– „Ustanowię prawo”, a nie „wydam”. „Wydać” to może donosiciel najbliższego przyjaciela albo żona męża. A zresztą… szlag z tym – Zaan zagryzł wargi pogrążony w niewesołych myślach. Nie sądził, że jest aż tak źle. Orion chciał rokować z innymi rodami, żeby oszczędzili syna? Miał wrażenie, że to z góry skazane na niepowodzenie. Tym bardziej, że gra w ludzkie głowy jest grą pozbawioną reguł oprócz jednej jedynej: „mów cokolwiek, a rób inaczej niż mówisz”. – No dobrze, a co z twoją działalnością publiczną?

– No… – Sirius zmarszczył brwi. – Mam rządzić tym, no, Biurem Handlowym. No bo w tej rozgrywce, co mówiłem, to już wszystko rozdane, a interes z tym handlem, to kiedyś był wielki, ale teraz wszystko komuś podpadło.

– Może podupadło?

– Może – zgodził się chłopak. – A żeby ich zaraza wybiła – splunął przez zęby na gruby kobierzec. – Ja bym chciał dostać jakiś korpus wojska, bym się odznaczył w bitwie albo napadł jakieś państwo i powybijał obrońców do ostatniego.

– Biuro Handlowe – powtórzył Zaan, puszczając mimo uszu słowa tamtego. – Biuro Handlowe.

Sirius spojrzał na niego podejrzliwie.

– No co tak międlisz, raz po razie? Niby o co chodzi?

– Wyjaśnię ci wszystko. Królestwo Troy ma siedmiu Wielkich Książąt – siedem rodów, z których każdy jest odpowiedzialny za jakąś część polityki państwa. Teoretycznie, tych części do władania jest też siedem: Armia Wschodu, Armia Domowa, Armia Zachodu, Stażnicy i załogi twierdz, Flota, dyplomacja oraz podatki i cła. Skarbem zajmuje się sam król. Z grubsza biorąc taki podział uniemożliwia żadnemu z rodów zdobycie nadmiernej władzy i wpływów, ale to tylko teoria, rody koligacą się albo spiskują jedne przeciwko drugim, to właściwie wojna tyle, że prowadzona bez użycia mieczy… – Zaan westchnął ciężko, przypominając sobie o czymś. – Źle powiedziałem: to wojna, którą rzadko prowadzi się przy użyciu mieczy, ale bywa i tak. Gdyby coś zawiodło i ktoś zaczął za bardzo wygrywać, jest jeszcze Rada Królewska, wbrew nazwie stojąca w opozycji do króla i ważąca losy wszystkich rodów. Rada to kapłani, a kapłani to…

54
{"b":"100632","o":1}