– Już nie żyjesz – szepnął.
– Jednak czar – westchnął Dorion rozczarowany. – Czy też może spróbujesz pięściami? – zerknął, czy rycerze są wystarczająco blisko.
Nie mógł wiedzieć przecież, że przy pocałunku opadła go chmara okropieństw tak małych, że nikt nie był w stanie dostrzec ich gołym okiem.
– Ani tak, ani tak – Meredith ukłonił się grzecznie. – Już nie, żyjesz bo… to ja sam jestem śmiercią!
Odwrócił się i odszedł bez pożegnania.
ROZDZIAŁ 35
Wnętrze najbardziej luksusowego burdelu w Syrinx przypominało, wystrojem, przepychem i wielkością, cesarskie łaźnie. Nie znaczyło to bynajmniej, że ilość pracujących tu ludzi, dorównuje choć trochę ilości osób zatrudnionych w termach. Niemniej przestronne wnętrze pozwalało się pomieścić dziesiątkom dziwek i Achaja straciła nadzieję, że obstawa księcia Siriusa wybierze właśnie ją… Nawet nie na podróż do granicy, choćby po to, żeby spróbować. Myliła się. Szefowa bajzlu, po krótkiej rozmowie z Mamą Minn, była przygotowana na każdą ewentualność. Kiedy tylko „kuzyni” księcia wkroczyli do kapiącego od złota przedsionka dormitorium, zajęła się nimi, nie dopuszczając do jakiegokolwiek sprzeciwu. A miała w tym doświadczenie. Chłopcy, podchmieleni już w jakiejś knajpie, nie mieli większego wyboru. Szefowa wybierała im dziewczyny w taki sposób, że każda z nich wydawała się naturalnym wyborem (zadowolonego z „własnej” decyzji) klienta. Dla Achai wybrała najmłodszego, smagłego chłopca o lekko skośnych oczach, z wielkim zakrzywionym mieczem i wojskowym nożem za pasem.
– Widzicie panie, ja wiem, co komu trzeba – trajkotała – wiem, że jesteście panie wymagającym mężczyzną. Ale… – zrobiła minę w stylu „my dla klienta wszystko… choćby w ogień skoczym” – To nie jest prosty wybór. Mam Lidyjki, ach, gibkie ponad wszelką ludzką możliwość, mam Dahmeryjki… o taaaaak… one pokazują mężczyźnie, co to prawdziwa walka, choć w łożnicy prowadzona (chłopak wyraźnie się przestraszył). I mam nasze, z Syrinx, miejscowa specjalność. Radzę spróbować, ale… wiem, że chcecie panie, czymś szczególnym się kontentować. Od razu po was widać, wybaczcie panie, urodzony jebaka – burdelmama skryła swe oczy za przyklejonymi rzęsami, udając że nie widzi, jak chłopak pokraśniał, słysząc to ostatnie określenie. – Przy was, a raczej, wybaczcie… pod wami, to dziewki piszczą! O taaaaak… Mam ja rozeznanie. Mam doświadczenie. Mnie nawet jednego spojrzenia nie trzeba!
Istniała obawa, że chłopca na dźwięk tych słów apopleksje chwycą, tak poczerwieniał z dumy i radości. Co chwilę zerkał ku towarzyszom, czy aby dobrze słyszeli pochwały płynące pod jego adresem z tak doświadczonych… hm… ust.
– Mam ja tu jedną dziewkę, która panu dogodzi… Oj, dobra jest ona dla tak wybrednego kawalera! A wiem, że jaśnie pan też doświadczony, z niejednego już… che, che… pieca… che, che… chleb jadał. Wiem, że wygodzie jaśnie panu trudno. Ale mam coś specjalnego! Tylko dla tych, którzy docenią. Ona warta swej wagi w złocie – podprowadziła napuszonego już jak paw chłopca wprost do Achai. – Nigdyście jeszcze nie próbowali wypieku z takiego pieca. To niewolnica!
– Toż z niewolnicą prawo zabrania – żachnął się chłopak.
– Niewolnica ona nieprawdziwa, panie. Ale znak na tyłku ma prawdziwy. Żelazem wypalony!
– Oż kurde! Naprawdę?
– Czy te usta mogą kłamać? – szefowa bajzla była młodsza niż Mama Minn. Potrafiła robić wrażenie na swoich klientach. Rozchyliła palcem własne wargi i lekko, leciutko pocałowała chłopca w czoło. – Sami sprawdźcie, panie.
– Biorę! – chłopak spojrzał na Achaję, oblizując wargi. Zerknął na kolegów, czy aby na pewno widzą całe zajście. – Pójdziemy?
Achaja zrobiła minę gwałconej dziewicy i oblała się rumieńcem (to proste – wystarczy odpowiednio wcześniej wstrzymać oddech, a potem z całą wyrazistością wyobrazić sobie, że się sika na stół w obecności samego cesarza – nauczono ją tego). Wstała powoli i ociężale patrząc sobie samej pod nogi. Chłopak otoczył ją ramieniem, ale nie podniosła wzroku. Przeciwnie, zrobiła minę w rodzaju „o mamo, czy widzisz moje poniżenie?”. To cud, że chłopak nie eksplodował. Zaprowadził ją na górę. Oczywiście nie wiedział, który to jej pokój, musiała wskazać, ale ciągle robiła to, jakby domyślnie mówiła „tu mieszkam, ale, oczywiście, tylko porozmawiamy…”.
– Naprawdę masz na du… znaczy na… pupie ten znak? – spytał.
– Tak, panie – opuściła jeszcze bardziej i tak już nisko trzymaną głowę.
– Aaaaa… pokażesz?
– Wstydzę się, panie – nie podnosiła oczu.
Wiedziała, że go ma. Że jest jej, zanim jeszcze doszło do czegokolwiek.
– No pokaż.
– Proszę… nie… proszę… – beznamiętnie grała tak, jak ją nauczono.
Odetchnął głęboko.
– Pokaż! Słuchaj, dam ci dwie złote monety.
Głupek. Pokazałaby mu za darmo, ale on nie potrafił się targować.
– Panie… proszę… – nie zależało jej na podbiciu ceny. Robiła to, czego ją nauczyła Mama Minn.
– Zadrzyj kieckę! – krzyknął. – Trzy złote!!!
Oddychając głęboko, odwróciła się do niego tyłem.
– Panie! Proszę!
– Cztery złote! Cztery złote monety!
Pochyliła się, zamykając oczy. Udając wstyd i poniżenie, wypięła się. Przez chwilę niby walczyła z własnym sumieniem. Potem zadarła kieckę i pokazała mu tyłek.
– O kurwa!!! – przykucnął z tyłu, dotykając blizny palcem. – Szlag! Bolało? Bolało jak ci to robili?
– Tak, panie – wyjąkała. – Bardzo! – odczekała chwilę i dodała zgodnie z radą Mamy Minn. – Zsikałam się z bólu.
– O żesz ty!…
Jednym ruchem zerwał z siebie lekki kaftan. Drugą ręką pozbawił się szamerowanej złotem tuniki. Achaja zerknęła do tyłu.
– Och! – krzyknęła zgodnie z instrukcją. – Au! Au! Ała! Oooooooch!
Wziął ją od tyłu. A w tym była dobra.
Dłuższą chwilę potem leżeli obok siebie w skołtunionej pościeli. Achaja delikatnie głaskała jego ręce, całowała jego policzki…
– Panie… Nie wiem, czy zdołam podać, po tym coście mi zrobili, ale czy… napijecie się wina?
– Nie chrzań.
Widać po fakcie, chłopak odzyskał jednak choć część rozsądku. Udając, że nie słyszy, Achaja napełniła dwa kryształowe kielichy.
– Panie – oblizała wargi, tak, żeby widział. – Naprawdę ochraniasz samego księcia?
– No.
– Ojej! I co? Zabiliście, panie, kogoś?
– No! Parę razy!
– O, jejku! Bogowie! Na śmierć?
– A potrafisz zabić nie „na śmierć”?
– O mamo! Mamusiu! Jak to zrobiliście, panie? Bogowie, na śmierć?
Zaczął opowiadać. Bzdury takie, że aż uszy więdły. Widać nikogo nie zabił naprawdę. Ale Achaja słuchała z przejęciem, a chłopak z miną, co najmniej szermierza natchnionego, opowiadał o swoich przewagach i wielu, najwyraźniej wymyślonych, sytuacjach, kiedy to ratował życie nie tylko księcia, ale samego Króla Troy. Ach… Gdyby żony miały choć trochę wiedzy kurew, być może świat byłby inny. Być może nie byłoby wojen, ni plag, ni najazdów. Ale żony były tylko żonami. Ich mężowie musieli wyżywać się w wojnach i najazdach, bo nie mieli niczego innego do wyboru. Musieli knuć, walczyć, niszczyć innych. Nie było kurwy, która mogłaby ich wysłuchać i podziwiać. Nie było ladacznicy, która mogłaby ustami (bez wypowiadania słów) zatrzymać ich niewczesne zapędy. Powiecie pewnie, że kobiety nie chcą wojen, ze względu na los ich mężów i synów. Bzdury. Ich nie obchodzą ani mężowie, ani synowie. Nie o to chodzi w tym interesie, panowie. Gdzieś daleko od rozgrywających się tu wydarzeń, w zupełnie innym miejscu, innym czasie kobiety zyskały prawo głosu. I w ich świecie rozpoczęła się okrutna wojna światowa. Nazwana pierwszą… Ponieważ trochę później wybuchła druga. Jeszcze bardziej okrutna. A potem… Potem – łatwo się już domyślić. A przecież u podstaw tego wszystkiego leżały jedynie głosy kobiet, które wszak dbały o losy swych mężów i synów. Rzezie w imię życia, do którego stwarzania ponoć powołane są kobiety? Panowie, no co wy? Przecież nikt nie powiedział, że one mają to robić rozumem. Naprawdę nikt tego nie powiedział.