Литмир - Электронная Библиотека

Bogowie! Przecież jest ponad dwustu jeńców, myślała Achaja, a strażników i wojska raptem pięćdziesięciu. Dlaczego nie rzucą się na nich? Przecież lepiej nawet zginąć niż dać z sobą zrobić coś takiego… Nikt jednak nie zdołał niczego zrobić. Chłopcy i dziewczęta dawali się pokornie zakuwać, wypalać piętna, a potem płakali tylko z bólu i upokorzenia…

Jakiś urzędnik zaczął sortować niewolników.

– Kopalnia. Kopalnia. Budowa drogi – szedł wolno wzdłuż szeregu, oceniając wzrost, siłę i wygląd. – Kopalnia. Galery. Ooooo… ten jest ładny – do haremu.

Opierającego się chłopca wyciągnięto spośród innych. Achaja zamknęła oczy, bo wiedziała, co teraz nastąpi. Nie mogła jednak zamknąć uszu – słyszała krzyki kastrowanego chłopaka, przekleństwa cyrulika, ciche komendy dowódcy. Wiedziała, że teraz zakopią go po szyję w piasku, czytała o tym. Podobno rany zadane w ten sposób nie chciały się goić, natomiast z kilku zakopanych w suchym piasku chłopcom tylko jednemu, dwóm będzie się jadzić. Pozostali będą zdatni do upokarzającej służby.

Tymczasem urzędnik szedł dalej.

– Kopalnia. Droga. Droga. O, śliczna dziewczyna – do służby w komnatach. Kopalnia. Kopalnia. Droga. Harem.

– Nie! Nieeeeee!!!

– Kopalnia. Kopalnia. Ten w ogóle niezdatny, strażnik, bierz go! Droga. Harem.

– Nie! Panie! Nie róbcie mi tego! Nieeeee…

– Kopalnia.

Achaja z najwyższym trudem włożyła głowę między własne kolana i zacisnęła je, żeby choć trochę zakryć sobie uszy, żeby choć w części odciąć się od tego okrutnego świata zwierząt i ich bezwolnych ofiar. Powieki zacisnęła tak, że łzy, nie mogąc znaleźć ujścia, zaczęły piec w oczy coraz bardziej. Ale świat z zewnątrz nie chciał jej wypuścić.

– Proszę, nie róbcie mi nic złego, co? Proszę… – lekko stłumione głosy dolatywały do niej zewsząd. I była w tym wszystkim tak strasznie sama. Sama! Zaczęła płakać zupełnie otwarcie. Ta potworna, nieogarnialna wprost rozłąka. To straszne zagubienie. Znowu przypomniała sobie o opowieści, którą czytała nie tak dawno przecież w swoim pałacu. O dziewczynie zagubionej w lesie, samej, otoczonej niepokojącymi odgłosami nocy. Nie, to już nie odgłosy! Ona jest otoczona przez potwory! Bogowie! Coraz gorętsze łzy spływały jej na łydki.

Kilku niewolników tymczasem przymocowało specjalne drągi do jej klatki. Chwilę później podnieśli chybotliwą konstrukcję i ruszyli w stronę drogi. Achaja otworzyła oczy dopiero, kiedy wnieśli ją na ułożone z niezwykłą starannością kamienne płyty. Odgłosy selekcji jej własnego oddziału ścichły nieco, potem, po kilku modlitwach marszu, zanikły zupełnie. W niczym jednak nie pomogło to dziewczynie. Czuła, że coś się w niej przełamało. Że rozpada się powoli, że niknie gdzieś jej charakter, wola, umysł, a ona sama zamienia się w małe, zaszczute zwierzątko. Co z nią zrobią? A skąd mogła wiedzieć – przecież nie oddadzą za okup… Nie po to rodzina jej macochy Asiji, zadała sobie tyle trudu, żeby teraz mogła powrócić do Troy. Co za różnica? To już koniec. To koniec wszystkich jej, nawet najskromniejszych marzeń, jej planów, zamysłów. Już nigdy nie będzie księżniczką, córką Wielkiego Księcia. Będzie nikim, mniej niż nikim – półnagą niewolnicą podającą do stołu ku uciesze jakiegoś wielmoży albo obozową ciurą gwałconą przez jakichś żołdaków – „Proszę jakie mamy wojsko, u nas to się gwałci księżniczki krwi!”. Albo zabijają i wrzucą razem z innymi do jakiegoś bezimiennego dołu. Co za różnica. Czuła, że jej umysł drętwieje coraz bardziej, a ona sama zamienia się w kłodę drewna niesioną bezwolnie z prądem rzeki wydarzeń.

Nie wiedziała, ile tak szli. Codziennie, rano i wieczorem dawali jej jeść – dwie miski, jedna z wodą, druga z kaszą czy czymś tam pojawiały się w jej klatce. Z rękami związanymi na placach musiała klękać za każdym razem i chłeptać jak pies. Nie było jak nawet obetrzeć ust. Próbowała kolanem, ale i tak po paru dniach na twarzy utworzyła się jej skorupa zastygłego jedzenia. Jej gęste włosy skołtuniły się, skóra swędziała coraz bardziej, ale jedyne, co mogła zrobić, to czochrać się o pręty klatki. Potem z reguły zapadała w półsen, półmajak. Tkwiła nieruchomo przez cały dzień, obojętna na gwizdy i szczucie gawiedzi z mijanych wiosek. Obojętna na to, czym ją obrzucano, na plucie, na dźganie zaostrzonymi patykami.

Potem, któregoś dnia zobaczyła Syrinx. Wysokie mury świetnej stolicy Luan. Ale nie wprowadzono jej do miasta. Niewolnicy skręcili gdzieś w bok, schodząc z drogi i zanieśli ją do niewielkiego majątku odległego może o pół dnia drogi od głównego szlaku. Tu wyjęto ją nareszcie z klatki. Ktoś rozwiązał jej ręce, poczuła straszliwy ból, w żaden sposób nie mogła rozprostować palców, pozostały przygięte i niesprawne. Pozwolono jej się umyć, niestety w asyście dwóch strażników uzbrojonych w harapy, ale przestała zważać na wszystko, jakoś tam odwracała się przed ich wzrokiem, nie zdejmując koszmarnie już brudnej tuniki. Ktoś nałożył jej na ręce grube wojłokowe pokrowce, a na twarz żelazny kaganiec. Wprowadzono ją do niewielkiej, obitej matami celi. Teraz dopiero zrozumiała wszystko. Nie chcieli, żeby sobie coś zrobiła. Tak. Była im do czegoś potrzebna. Ale kiedy to nastąpi?

Nie liczyła upływających dni. Znowu karmiono ją dwa razy dziennie, tym razem jednak niewolnik przytrzymywał jej miskę przy ustach. Woda była w płytkim korycie, w każdej chwili mogła chłeptać do woli, mogła szybkimi ruchami głowy umyć kaganiec, mogłaby nawet przepłukać włosy, jeśli tylko potrafiłaby się odpowiednio wygiąć. Nie robiła tego, później musiałaby pić tą wodę. Po jakimś czasie usiłowała zagadnąć odwiedzającego ją niewolnika, ale ten tylko uśmiechnął się lekko i otworzył usta. Odwróciła wzrok – miał ucięty język.

Nikt z ważniejszych osób nie odwiedzał jej nigdy, nikt o nic nie pytał. Strażnicy zaglądali do celi przez specjalny otwór, ale żaden się nie odzywał. Jak długo siedziała? Nie mogła nawet rysować kresek na ścianie. Dni, jeden za drugim, ciągnęły się niemiłosiernie, każdy taki sam, podobny do poprzedniego, podobny do wszystkich innych.

ROZDZIAŁ 13

Niewielki statek handlowy zmienił kurs, żeby zbliżyć się do wyspy. Właściwie była to łódź, której ktoś w przypływie optymizmu nadał miano statku, ale łódź szybka, z dobrą załogą, jak dowiodły ostatnie dni, wprawioną w przemytniczym rzemiośle, w wynajdywaniu szlaków, które omijały okręty Zakonu. Teraz jednak, w pobliżu wyspy załoga wyraźnie zdawała się tracić odwagę. Coraz częstsze spojrzenia na siedzącego pod masztem Mereditha nie były przepełnione nienawiścią (jeszcze), ale też nie wróżyły niczego dobrego. Czarownik nie dziwił się załodze. Zakon, który władał wszystkimi sprawami ludzi za ich życia i po śmierci był siłą, która wywoływała paraliżujący strach. A teraz, kiedy widniała przed nimi, pionowa ściana wyspy, wysoka prawie na stu mężczyzn ustawionych jeden na drugim, czarna jak smoła… Dusze najodważniejszych mogły zmięknąć jak wosk. Wyspa naprawdę była nie do zdobycia. Któż wspiąłby się na tak wysoką, nieskazitelnie gładką ścianę? Jakie wojska wniosłyby na górę swoją broń? Jaka strzała wypuszczona z okrętu byłaby w stanie ugodzić rycerza na górze? Wyrastająca z morskiej toni czarna, gładka powierzchnia wyglądała niczym monstrualny słup podtrzymujący niebo. I tak też było – Zakon był ramieniem Bogów w świecie ludzi.

Meredith opuścił zatroskane oczy. Co on tutaj robił? Miał walczyć przeciwko namiestnikom Bogów z rozkazu Bogów właśnie? Nie było w nim woli walki. Była niepewność, strach i poczucie, że jego los znajduje się w rękach sił, które zetrą go na proch, nie wiedząc nawet, że to czynią.

– Panie…

Czarownik spojrzał na ogorzałą twarz człowieka obok niego.

– Panie – powtórzył sternik. – Nie płyńmy tam. Jeszcze czas, żeby zawrócić.

– Zgodziłeś się.

Sternik potrząsnął głową.

– Za dużo wina, za dużo… – urwał, nie mogąc ubrać swych myśli w słowa. Ale czarownik wiedział, o co mu chodzi. Tam w porcie, gdzie werbował załogę wszystko wydawało się prostsze. Tam w porcie, to on, Meredith, wydawał się władzą i potęgą, której nic oprzeć się nie może. A tu… W obecności potęgi Świętego Zakonu, wydawał się takim samym człowiekiem jak oni, przepełnionym strachem i świadomością, że popełnia świętokradztwo.

38
{"b":"100632","o":1}