Obydwie siostry o mało nie zemdlały. Wielki Książę potrząsał głową w podziwie. Nikt nie śmiał kwestionować prawdziwości słów Siriusa. Wszak słuchaczami byli ludzie inteligentni. Nawykli do czytania eposów i kronik. A w kronikach jak to w kronikach, wiadomo… Zawsze małe i brudne wojenki opisywano jako wielkie, bohaterskie wyprawy przeciwko Złu. Wredne i mętne pałacowe intrygi jako czyny szlachetne, płynące z czystych pobudek. Taka była wspaniała kultura tych ludzi – zawsze coś, co zdarzyło się rzeczywiście, opisywano za pomocą czegoś, co nigdy właściwie nie miało miejsca. Im nie trzeba było opowiadać o nadzorcy, który przedkładał chłopców nad dziewczęta, o porzuconych kolegach z galerniczej ławy… Ryba-piła to coś, co dużo lepiej trafiało do ich wyobraźni. I nikt nie miał opowiadającemu tego za złe. Jedynym zastrzeżeniem księcia Oriona było to, że syn zamiast „schwyciłem” powinien użyć poprawnego słowa „chwyciłem”.
W tym czasie Zaan przysiadł na skraju łoża w przydzielonej mu, niewielkiej komnacie. Cały drżał, perlisty pot wystąpił mu na czoło. Nie mógł zaczerpnąć pełnej porcji powietrza, coś w jego płucach świszczało i gwizdało przy każdym wdechu, ale jeszcze gorzej było przy wydychaniu. Jakiś ciężar najwyraźniej legł na jego piersiach. Musiał siedzieć pochylony do przodu, a w tej z kolei pozycji w głowie szumiało mu jak po wypiciu garnca gorzałki.
Udało się… Ta myśl, zamiast cieszyć, napełniała go coraz większym strachem. Jego plan, jego opowieść przygotowana dla księcia została potraktowana jako brednie. Na szczęście Orion sam coś w siebie wmówił i przypadkiem udało się uniknąć kata. Jego wspaniały plan ze zamianą księżniczki, również obrócił się przeciwko niemu. Sirius jednak, znowu przypadkiem, poradził sobie jakoś. Jak wiele może się jeszcze zdarzyć takich przypadków? Jak długo uda mu się lawirować wśród ludzi bardziej inteligentnych od niego, bardziej przenikliwych, wprawnych do intryg i przenikania oszustw? I co to za opowieść, którą podsłuchał wśród dworzan na korytarzu? Co Oni mówili? O zachwianiu równowagi sił? Szeptali, że teraz młodego księcia pewnie czeka sztylet lub trucizna, wszak inne rody nie pozwolą na takie przetasowanie. Bogowie! Udało się. Tego chciał? Tego właśnie chciał? To dlaczego nie czuje ani krztyny radości, ani dumy, a sam paniczny strach, który sprawiał, że drżał coraz bardziej? Zupełnie nagle zwymiotował na własne kolana.
ROZDZIAŁ 17
Tępy i brutalny nadzorca niewolników chwycił Achaję za włosy i pociągnął za sobą. Szła potulnie, wiedząc już, że nie ma sensu przyjmowanie pozycji, w której będzie mniej bolało, nie ma sensu tłumaczenie czegokolwiek. Szła potulnie za nim, skulona tak, żeby nie szarpać jego ręką. Zaprowadził ją do kowala… Wiedziała, co się stanie. Księżniczka, córka Wielkiego Księcia, przypatrywała się w milczeniu, jak stary kowal szuka odpowiednich narzędzi, które w tej części luksusowych przedmieść na pewno nie były w częstym użyciu. Widziała, jak długo rozgrzewał je w ogniu, aż do białości, potem skinął głową. Nadzorca szarpnął nią brutalnie, aż wypięła się odpowiednio. Kowal przyłożył jej do pośladka rozpalone żelazo. Krzyknęła, ale nie był to ból, który dałoby się porównać choćby z częścią tego co potrafił mistrz Anai. Nadzorca rzucił jej tunikę, którą, chwiejąc się na nogach, włożyła skwapliwie, potem znowu dała się chwycić za włosy i poprowadzić wzdłuż ulicy.
Nikt na nią nie patrzył. Nie wzbudzała niczyjej złości, niczyjego współczucia. Nie była już córką Wielkiego Księcia, nie była już żołnierzem zagrażającym Luan, nie była już nawet znienawidzonym jeńcem. Była zwykłą niewolnicą. Nie-człowiekiem. Rzeczą. Nikim. A właściwie… niczym.
Nadzorca wyprowadził ją na placyk przy cesarskiej] drodze, już poza skrajem zwartej zabudowy. Było tam kilkudziesięciu niewolników i niewolnic przygotowywanych do drogi, gdzieś w nieznane. Jeden ze strażników kazał Achai przechodzić pod zawieszonymi na różnej wysokości deskami. Kiedy uderzyła w trzecią z kolei, szarpnął ją, wypychając na bok. Cieśla klnąc, bo właśnie pokłócił się o coś z nadzorcą, ustawił ją w szeregu z jeszcze dwoma dziewczynami i chłopcem. Wszyscy byli równego wzrostu. Cieśla podniósł z ziemi przepiłowaną deskę z kilkoma otworami, ustawił pierwszą grupę niewolników i nałożył im deskę na szyje, zatrzaskując tak jak dyby. Cała czwórka była teraz połączona, nie mogąc zrobić nawet kroku niezależnie od innych. Nikt niczego nie mówił, wokół nie było nikogo znajomego, bo i skąd mógłby być… Strażnicy ledwie się ruszali otępiali od upału, cieśla klął, nadzorcy od niechcenia bili i tak potulnych niewolników – zakuwanie ciągnęło się niemiłosiernie.
Wreszcie jednak ruszyli. Deska ocierała szyję, cała czwórka Achai nie mogła wyrównać kroku, idąca z przodu dziewczyna potknęła się nawet, ale chłopak za nią, kopnął ją tak, że o mało nie przewrócili się wszyscy. Bat nadzorcy szybko zaprowadził porządek. Szli powoli wzdłuż cesarskiej drogi – Achaja poznała ją, to była ta sama Aleja Syrinx – a więc zmierzała w kierunku Troy. Miała oczy pełne łez. Ta wspaniała droga, bogate zajazdy, śliczne mosty, gaje, czyste wsie… Co ona tutaj robi? Jako śmieć, jako rzecz, jako coś, co każdy może kopnąć lub zabić bez tłumaczenia się komukolwiek. Każdy krok był coraz bardziej ciężki, każdy oddech coraz trudniejszy. Ta źle przepiłowana deska wbijała w jej szyję setki drzazg, co chwilę ktoś z jej czwórki mylił krok i można było się udusić.
Potem musieli stanąć i ustąpić drogi, którą przemierzał właśnie wspaniały orszak. Nadzorca kazał im kucnąć naraz na poboczu i wypróżnić się, by wykorzystać przymusową przerwę w marszu. Achaja myślała, że umrze ze wstydu, ale najgorsze miało dopiero nastąpić. Orszak, który ich wyprzedzał należał do odpowiedzialnego za dyplomację Królestwa Troy, Wielkiego Księcia Archentara… Konni i piesi początkowo nie zwracali uwagi na grupę niewolników. Kilku jednak, ciekawych obcego kraju, rozglądało się wokół i… i ktoś rozpoznał Achaję. W orszaku zaczęły się gorączkowe szepty, ukradkowe gesty, ktoś zasłaniał oczy, kto inny, wprost przeciwnie, patrzył bezczelnie na jej upokorzenie. Sam Książę niczego nie widział, podróżował w zasłoniętej lektyce.
Kiedy książęca świta minęła ich wreszcie, niewolnicy podjęli powolny marsz. Achaja zrozumiała, że zasady rządzące światem zmieniły się radykalnie. Gdyby mogła, zapadłaby się pod ziemię, zniknęła, przestała istnieć. Dobrze jednak mówił Haran – ciągle miała wybór. Mogła żyć, mogła umrzeć (choć to drugie wydawało jej się teraz dużo trudniejsze). Jeśli jednak chciała żyć, powinna zgłębić nowe zasady świata, który ją otaczał. Doświadczyła więcej niż którykolwiek z jej rówieśników, nawet więcej niż w ogóle ktokolwiek z normalnego świata. Ma teraz szansę na podjęcie decyzji. Może upaść i czekać aż ją strażnicy zatłuką na śmierć – nie powinno to być bardziej bolesne niż zabiegi Mistrza Anai. Mogła iść dalej. Nie była już Księżniczką, nie była już nawet człowiekiem. Ale mogła jednak zrobić cokolwiek, choćby na swój obecny, zwierzęcy sposób.
Opuścili śliczną drogę i ruszyli bezdrożami, przez pustynię, coraz dalej od ludzkich siedzib. Praktycznie ich nie karmiono. Czasem, może raz na dwa dni, pozwalano w marszu sięgnąć garścią po jakąś śmierdzącą paciaję. Za pierwszym razem Achaja o mało nie zwymiotowała, później szybko zrozumiała, że głód może być prawie tak dokuczliwy jak tortury. Pić dawano raz dziennie. Ponieważ byli połączeni w czwórki, a nikomu oczywiście nie chciało się ich odkuwać, więc podprowadzano kolejno do wielkiego garnca wypełnionego ciemnawą cieczą i niech każdy sobie czerpie dłonią, ile może w krótkim czasie, zanim nadejdą inni. Ile doniesie do ust? Jego sprawa. Ile razy zdąży zaczerpnąć? Jego sprawa. Cała czwórka stanie tak, że pierwszy lub ostatni nie dosięgną w ogóle garnca? Ich sprawa. Raz tak zdarzyło się Achai. Nie miała pojęcia, co zrobić i przez cały dzień usychała z pragnienia. Drugim razem o mało nie udusiła dziewczyny przed nią, potrafiła nawet kopnąć chłopaka z przodu. Nadzorca patrzył beznamiętnie. Od trzeciego razu zawsze potrafiła popchnąć swoją czwórkę tak, żeby znaleźć się przy samym naczyniu… Potem jednak osiągnęli cel swej powolnej, znojnej podróży. Strażnicy wyprowadzili ich daleko na pustynię, między jakieś skaliste rozkopy. Kiedy zgromadzili się w jednym miejscu, cieśla zaczął zdejmować deski krępujące ich szyje. Co za ulga… Móc powyjmować nareszcie wbite w skórę drzazgi, poruszyć zdrętwiałym karkiem. Kazali im siadać, więc usiedli, normalnie, po raz pierwszy od wielu dni. Wielu niewolników położyło się na spalonej słońcem ziemi, później okazało się, że to był ich błąd. Większość strażników odeszła nagle, Achaja rozglądała się ukradkiem. Gdzieś w oddali, pośrodku pustyni majaczył regularny, biały pas. Droga? Dołączą do niewolników budujących kolejną cesarską drogę? Nie wiedziała czy to dobrze, czy źle. A gdzie reszta robotników? Pewnie za tymi skalistymi wzgórzami. Dlaczego odeszli strażnicy? Pewnie… Rozległ się czyjś okrzyk. Zza skał wychynęła nagle wataha oberwańców. Poruszali się jakoś dziwnie, dopiero po chwili Achaja dostrzegła kajdany krępujące ich nogi. „Myśl” – mówił Haran. Dziewczyna przezornie wycofała się w sam środek grupy niewolników. To… To są… Nie miała czasu na roztrząsania. Banda dzikusów, wyjąc runęła na świeży towar, zrywając ubrania, rabując nawet te nieliczne rzeczy, jakie niewolnicy mieli przy sobie. Achaja usiłując nie zwracać niczyjej uwagi, posuwała się w stronę, której jeszcze nikt nie atakował. Napastników było mniej niż niewolników, którzy przyszli tutaj wraz z nią. W przeciwieństwie do oberwańców nie mieli jeszcze skutych nóg. A jednak nikt nie stawił zorganizowanego oporu. Zwierzęta w łachmanach, nie zważając na resztę, zaczęły gwałcić bezbronne dziewczęta, nierzadko i chłopców. Niewolnicy, którzy nie zostali jeszcze zaatakowani patrzyli trwożliwie to na okropne sceny, to na nielicznych strażników, którzy pozostali przy nich. Ci jednak, wsparci na swoich długich oszczepach albo nie reagowali, albo wręcz wskazywali oprawcom, co lepsze rzeczy, które tamci mieli im przynieść.