Achaja zbliżyła się już do krańca koła, które zajmowały bezbronne ofiary. Makabryczne sceny rozgrywały się coraz bliżej. Rozejrzała się gorączkowo. Ale zamiast choćby nadziei i pomocy, zobaczyła tylko drugą grupę ludzi ze skutymi nogami, zbliżającą się z przeciwnej strony. Wyglądali zupełnie inaczej od wrzeszczącej watahy. Byli prawie nadzy, jeśli nie liczyć przepasek wokół bioder zawiązanych tak przemyślnie, że jednocześnie unosiły im lekko łańcuch pomiędzy nogami – wszyscy mieli w rękach długie kije. Achaja nie była już naiwna, wiedziała, że to nie odsiecz. Znowu rozejrzała się wokół… Jest! Zauważyła przysypany piaskiem szczątek drzewca jakiegoś oskarda. Przysunęła się doń, usiłując przybrać wygląd kogoś szczególnie zagubionego i pozbawionego woli (co zresztą przyszło jej bardzo łatwo).
Nowa grupa oprawców była już bardzo blisko. Słyszała nawet poszczególne głosy, „no i widzisz… mówiłem ci, że psy nas ubiegną”. Sprężyła się w oczekiwaniu. Kiedy ktoś złapał ją za ramię, rzuciła się do tyłu, robiąc przewrót przez plecy. Chwyciła przysypane piaskiem resztki oskarda (Zaraza! Krótszy niż przedramię!) i stanęła w obronnej pozycji. Dopiero teraz mogła przyjrzeć się barczystemu mężczyźnie i jakiemuś karłowi, który ledwie sięgał jej do łokcia – obaj wyraźnie mieli na nią ochotę, obaj też uśmiechali się, wyraźnie z pewnym podziwem na widok jej wyczynu.
– Ty patrz Hekke – mruknął karzeł. – Ta śliczna dupa zaraz wypruje ci flaki.
Ten normalnie zbudowany uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Ktoś ją uczył. Pewnie ze dworu siksa.
– No! Tylko jej nie uszkodź, bracie.
Hekke postąpił o krok, unosząc kij. Achaja targnęła się robiąc nowy przewrót, tym razem do przodu. Uchwyciła swoją nieporęczną broń obiema rękami i wykorzystując całą uzyskaną od mistrzów fechtunku wiedzę, zadała cios od dołu. Gdyby Hekke stał ciągle tam, gdzie był jeszcze dosłownie przed chwilą, miałby teraz drzewce wbite przez brzuch po samo gardło. On jednak stał już z tyłu, nachylał się nad dziewczyną i patrzył ciekawie.
– Ty widziałeś, Krótki? – powiedział z wyraźną fascynacją. – Złożyła cios Warna i trzecią zastawę… Królewską!
– Musi wysoko urodzona, małpa – karzeł dłubał w nosie. – No powiedz coś, dupko.
– Żebyście sczeźli! – Achaja zerwała się na równe nogi, zasłaniając się szczątkiem oskarda.
– O żesz ty… – karzeł wyjął palec z nosa. – Ten akcent. Te przydechy.
– Regularna księżniczka. Bierzemy.
– No! – karzeł postąpił ku niej, wchodząc w zasięg broni. – Popatrz tam, dziecko – wysunął rękę, wskazując jej okropności, które starzy niewolnicy wyczyniali z nowymi.
Nie ma głupich – pomyślała Achaja. Znała takie sposoby odwracania uwagi w walce. Kiedy tamten zbliżył się jeszcze o krok zadała nowy cios, ale karzeł usunął się lekko jak baletnica, chwycił drzewce ułamanego oskarda i bez trudu wyrwał jej z dłoni.
– No, no… – uspokajająco poklepał ją po tyłku. Była zbyt oszołomiona, żeby zareagować. – Nic ci nie zrobimy, póki co… Popatrz tam – znowu wskazał jej gwałty, bicie, rabunek i najohydniejsze rzeczy, jakie ciągle rozgrywały się wokół. – To tylko przedsmak. Będzie jeszcze gorzej – powiedział smutno. – Tu silny mężczyzna żyje średnio sto dni.
Nie miała podstaw, żeby mu nie wierzyć.
– Kobieta zdycha mniej więcej po sześćdziesięciu dniach, jeśli ma pecha. Jak ma szczęście to już po trzech, czterech dniach… w towarzystwie, hm, jakby to powiedzieć, wielu kochanków… Ale – cmoknął nagle kręcąc głową – to się nie odnosi do wszystkich. Hekke jest tu sześć lat.
– A Krótki ponad trzy – wtrącił barczysty mężczyzna, mrugając porozumiewawczo. – Kwestia poznania reguł, mała.
– O właśnie. Młoda jesteś, niedoświadczona, ale widzę, rozum masz. Bynajmniej nie w dupie – Karzeł roześmiał się ze swojego powiedzonka. – My ci proponujemy taką rzecz. Idziesz z nami, dobrowolnie. Do czego będziemy cię używać, wiesz dobrze… Ale nas jest tylko dwóch! A poza tym będziemy cię bronić przed resztą, powiemy ci co i jak, na początku nakarmimy, nauczymy jak żyć. No i będziesz miała kulturalne towarzystwo – zaśmiał się nieprzyjemnie. – Można porozmawiać, pośmiać się – zakpił. – Nie to, co z tymi zwierzętami. A poza tym… Nas jest tylko dwóch – powtórzył.
Hekke skrzywił się lekko.
– Myślisz, że kuma, co gadasz? – spytał.
– Głupia nie jest. Tyle, że życia nie zna jeszcze – karzeł odwrócił się na pięcie. – My idziemy, a ty rób, co chcesz. Albo z nami, albo zostań tutaj.
Achaja zagryzła zęby, a więc to ją czeka? Upokarzająca rola nałożnicy dwóch niewolników? Nerwowo obejrzała się za siebie. Kilku oberwańców patrzyło na nią podchodząc coraz bliżej. „Myśl!” – powiedział Haran w jej głowie. – „Myśl dziecko!”. Zezwierzęcone mordy świdrowały ją oczami. Krąg zaciskał się coraz bardziej. Naprawdę miała wybór? „Myśl dziecko!”
– Idę! – krzyknęła i pobiegła za oddalającą się dwójką. – Idę z wami! – dogoniła ich bez trudu.
– Widzisz – mruknął karzeł. – Mówiłem, że niegłupia. Będą z niej ludzie.
– Akurat – Hekke wzruszył ramionami. – Jeszcze się postawi.
– Nie postawi – karzeł zwrócił się wprost do dziewczyny. – Ten drągal, tutaj, który w ciebie wątpi, to Hekke, szermierz natchniony. Jeden z dwóch, trzech, może pięciu najlepszych na świecie. Ale wiesz, pewnego dnia zdało mu się, że to on jest najlepszy, założył się z samym cesarskim synem i… no… I Nolaan go załatwił. A wiesz, co to gniew cesarskiego syna? No i Hekke od sześciu lat buduje cesarską drogę na pustyni.
– Taaaaa… Wysoko my postawieni. Ten tu – Hekke wskazał na karła – zwie się Krótki. Był z niego kiedyś wieeeeeeeelki magik. I medyk, i doradca, i Bogowie wiedzą, co jeszcze. Aż się wydało, że taki z niego czarownik jak z koziej dupy fanfara. Teraz kamienie czaruje, układając jeden za drugim wzdłuż drogi. No. A ty? Kto?
– Księżniczka Achaja, córka Wielkiego Księcia Archentara – dziewczyna nie widziała powodu, żeby zataić prawdę.
– Oooooooooooooooooo!!! Królewskie towarzystwo! – Hekke ujął jej dłoń do pocałunku, składając idealny, dworski ukłon. – Fajnie będzie dupczyć księżniczkę.
Achaja zagryzła wargi.
– Stare czasy ci się przypomną, co? – wtrącił Krótki. – No, dochodzimy.
Poprowadzili ją za wzgórze, między koślawe baraki, gdzie mieszkali strażnicy, nadzorcy i obsługa budowy. Stanęli dopiero przed prowizoryczną kuźnią.
– Hej, panie kowal! – krzyknął Krótki. – Interes mamy!
– Aaaaa… Jak interes macie, to połóżcie na kowadle – rozległo się z mrocznego wnętrza. – Raz młotem hukne i bydzie po interesie.
– Cha, cha – karzeł roześmiał się wymuszenie. Nie musiał jednak długo czekać. Po chwili, przy palenisku na zewnątrz, pojawił się umorusany kowal.
– No, co tam znowu niewolniki wymyśliły?
– Ano, panie kowal – Krótki wetknął mu malutkie zawiniątko do wielkiej, sękatej łapy. – My wedle tego, żeby tą tu, zakuć przed innymi i tak, żeby z niej skóra nie zlazła.
– Zakuć mogie, czemu niiiii… – schował prezent w fałdy swej brudnej szaty. – No, ładnąście dupe przygruchali – zerknął na dziewczynę. – Dajcie ją do mnie na noc, to za darmo zrobie, jak trza.
Krótki był najwyraźniej przygotowany na taką okoliczność. Drugie zawiniątko zniknęło w fałdach szaty, jeszcze szybciej niż pierwsze.
– Tylko, żeby z niej skóra nie zlazła – powtórzył.
– Słyszę, słyszę – kowal posadził Achaję na pieńku i położył obie nogi na kowadle. Obwiązał jej kostki kawałkami brudnych szmat. Z wielkiego kosza wyjął grube kajdany na krótkim łańcuchu, bez trudu wcisnął je na szczupłe kostki dziewczyny, a potem przygiął obie obręcze sprawnymi uderzeniami młota – ani razu nie trafił w nogę, nie sprawił żadnego bólu, poza koniecznym.
– A cycki ma fajne? – spytał.
– Eeeee tam… – Krótki usiłował zohydzić dziewczynę w oczach ewentualnego konkurenta. – Do niczego.
– Gadanie – kowal wyjął z paleniska dwa rozpalone do białości trzpienie i precyzyjnie wbił w otwory obu obręczy wokół kostek. Dziewczyna po raz pierwszy w życiu widziała prawdziwe kajdany. Nie znała się na kowalstwie, ale wiedziała, że metal połączony taką metodą nie da się rozerwać żadną ludzką siłą. Potrzebny byłby drugi kowal ze swoimi narzędziami… Bogowie! Czy będzie już skuta do końca życia? Coś załamało się w niej, teraz dopiero rozejrzała się, jakby szukając drogi rozpaczliwej ucieczki, ale i tak było już za późno.