– No! Bydzie – wielka sękata łapa przetarła usmolone czoło. – A cycki ma, że ho, ho. To i w ubraniu widać.
Krótki pomógł jej wstać, usiłując nie przedłużać niezbyt bezpiecznej rozmowy. Pożegnali się z kowalem i ruszyli w stronę budowanej drogi. Dziewczyna o mało nie przewróciła się od razu. Bogowie! Jak można chodzić robiąc tak małe kroki?! Obręcze obcierały jej skórę, potknęła się raz i drugi.
– No i widzisz mała – mruknął Hekke. – Gdyby nie my, to już po kilku krokach nie miałabyś skóry na nogach.
– Prawda – uśmiechnął się karzeł. – A oto twój nowy dom, śliczna dupko – wskazał jej parów wśród skał, z których niewolnicy czerpali budulec, wypełniony zdawało się w całości, leżącymi pokotem ludźmi.
– C… Co? – zaskoczona dziewczyna potknęła się znowu. – Czemu oni tak leżą?
– To „nawóz” – wyjaśnił Hekke. – Leżą, bo dziś święto. Nowy transport żywego mięsa.
– Taaaa… – dodał Krótki. – Strażnicy piją, bo przyszły nowe zapasy wina dla nich i kłócą się o to, co kto ukradnie z transportu. A „psy” i „ludzie”, czyli ci niewolnicy, którzy jeszcze żyją jako tako – wyjaśnił – sprawdzają swój nowy towar, znaczy „towarzyszy niedoli” – zakpił. – Widziałaś jak.
Hekke podprowadził ją do wykopanej w twardym piasku dziury przykrytej jakąś matą.
– Tu mieszkamy. Właź.
Achaja z trudem, z powodu skutych nóg, wślizgnęła się do małej ziemianki. W środku nie było żadnych sprzętów.
– I pamiętaj o jednym – kontynuował Hekke. – Jesteś z nami, więc jesteś „człowiekiem”. Nikt cię nie tknie, bo się nas boją. Jest kilka grup „ludzi” i raczej ze sobą wzajemnie nie zadzieramy. Ale nikt nie gwarantuje, że jakiś pacan nie rzuci się na ciebie, nawet gdyby miał potem zginąć – więc nigdzie nie chodź sama, póki cię nie nauczymy, co i jak. Nigdzie! Rozumiesz? Tu się nawet sra w towarzystwie.
– Słuchaj go uważnie – dodał Krótki, sadowiąc się pod ścianą ziemianki. – My jesteśmy „ludzie”, pamiętaj, żebyś nigdy nie dotknęła żadnego „nieczłowieka”, chyba, żeby go zatłuc. To wolno. Niżej nas są „psy”, to ci oberwańcy, już ich widziałaś. Jeszcze niżej „nawóz” czy „gnój” – to ci co leżą, co im odebrali wolę. Są niczym. Każdy może z nimi zrobić co chce. Pamiętaj, żebyś się nigdy nie odezwała do nikogo z nich. Możesz bić, możesz kazać im robić, co chcesz, ale tylko gestami i gwizdem. Ani słowa do nich bo sama staniesz się „gnojem”. Taaaa… Tu kodeks bardziej sztywny niż na dworze samego cesarza Luan. Pamiętaj dobrze. Do „psów” możesz mówić, ale tylko rozkazy. Jeszcze cię nie posłuchają, chyba, że w naszej obecności, ale zaraz ci powiemy, co i jak. Pamiętaj, nie słuchaj co ci „pies” gada, jak się będzie naprzykrzał, to sru go w mordę! Z innymi „ludźmi” możesz gadać. Hm, tak… Tylko po co?
Dziewczyna oszołomiona słuchała z coraz większym zdziwieniem. Niewiele mogła zrozumieć z chaotycznej przemowy.
– Na ten przykład, jakbyś chciała, żeby „gnój” coś dla ciebie zrobił, czego nie da się wyrazić gwizdem ani gestami, musisz zawołać „psa” i kazać mu, żeby on kazał to zrobić „gnojowi”. Tylko tak! Zrobisz inaczej… Po tobie! Inni „ludzie” zrobią z ciebie „nawóz”. Musimy się szanować – dodał wyjaśniająco.
Hekke tymczasem przygotował kawałek, dosłownie szczątek, jakiegoś metalowego ostrza.
– No – powiedział – musimy coś z tobą zrobić, żebyś przynajmniej z wyglądu przypominała „człowieka”. Nachyl się.
Posłusznie pochyliła głowę, ale szarpnęła, kiedy chwycił ją za włosy i zaczął ścinać przy samej skórze, a właściwie golić.
– Spokojnie, mała – przytrzymał ją rękę. – Muszę cię ogolić, bo inaczej nie pozbędziesz się wszy i innego robactwa.
– Wbrew pozorom – kontynuował Krótki – nie jesteśmy najwyższą grupą tutaj. Nad nami są jeszcze „fagasy” zwani też „sługusami”. To ci, co wysługują się strażnikom, bo mają różne funkcje, jak ten kowal, co go widziałaś, na przykład. Z nimi musisz uważać. Nie rzucą się na „człowieka”, bo się boją, ale mogą tak namotać u strażników, że będzie gorzej, niżby cię zgwałcili. Najlepiej nie rozmawiaj z nimi, a jeśli już musisz, staraj się jak najszybciej skończyć. No, ale z drugiej strony oni mogą nam coś rozkazać. Z tym, że nam nie wolno spełniać ich rozkazów zbyt gorliwie. Najlepiej, żeby musieli powtórzyć raz czy dwa. Tylko wiesz, z drugiej strony lepiej ich nie rozgniewać – trzeba postępować sprytnie.
– Już – Hekke uciął przy samej nasadzie, a właściwie częściowo wyrwał resztkę włosów dziewczyny. Zaczął wcierać jej w głowę jakiś rdzawy pył. – To taki rodzaj sproszkowanej gliny – wyjaśnił – chroni przed insektami.
– No – potwierdził Krótki, przerywając swój wykład. – A teraz się rozbieraj.
Achaja wciągnęła gwałtownie powietrze. Bogowie! No ale… przecież po to tu przyszła. Tylko… Tak od razu?… Pociemniało jej w oczach z przerażenia. Przecież była dziewicą. Nigdy tego nie robiła. Nikt jej dotąd nawet nie dotknął z jakimkolwiek podtekstem.
– Nic się nie bój – uspokoił ją Hekke. – Na razie czeka nas robota. Bawić będziemy się później.
Zagryzając wargi, posłusznie zdjęła tunikę i zasłoniła się dłońmi. Obaj patrzyli na jej ciało z dużą ciekawością, ale widać też było, że nie zamierzają jej wykorzystać od razu. Hekke rozdarł jej tunikę jednym pociągnięciem, zupełnie bez wysiłku, jakby rozdzierał źdźbło trawy. Związał dwie części i skręcił z nich rodzaj liny, którą owinął dziewczynę w pasie. Zwisający koniec przywiązał do łańcucha, który krępował jej nogi. Teraz, kiedy stała wyprostowana, łańcuch unosił się trochę nad ziemią.
– No i dobrze. Krok będziesz miała jeszcze trochę krótszy, ale za to mniej będziesz się potykać o kamienie.
Karzeł podał mu garść białego proszku. Hekke, z wyraźną przyjemnością, zaczął wcierać go w skórę dziewczyny, jakby chciał przemalować na kredowobiały kolor całe jej ciało.
– To przeciw słońcu. Trochę swędzi i piecze. Ale to dobrze. Niech się wgryzie w skórę, niech ją wygarbuje. Inaczej słońce zabije cię szybko.
– Prawda – potwierdził karzeł. – No… I wyglądasz choć trochę jak „człowiek”.
– No chodźmy – Hekke schował kawałek ostrza. – Strażnicy pewnie już wyleźli z baraków.
– No! – karzeł wygramolił się pierwszy z ziemianki.
Achaja poszła w jego ślady, ciągle poruszała się z trudem, nie mogąc przyzwyczaić się do kajdan. Na zewnątrz usiłowała się zasłonić rękami – była przecież praktycznie naga, na domiar złego wysmarowana tym białym świństwem, z praktycznie ogoloną głową – ale nikt nie zwracał na nią uwagi. Ludzie, którzy przedtem leżeli pokotem, unosili się właśnie powoli, popędzani przez nielicznych nadzorców. Jej towarzysze, niewolnicy, z którymi przyszła tutaj przedstawiali jeszcze bardziej opłakany widok. Wlekli się pokrwawieni, płaczący, właśnie skuci i to tak, że prawie nie mogli iść, budząc śmiech u kilku towarzyszących im strażników. Achaja po raz pierwszy od czasu, jak stała się niewolnicą, poczuła coś na kształt wyższości. Wiedziała, że większość z nich już jest skazana, że większość poddała się bez oporu. „Myśl dziewczyno” – powiedział w jej głowie Haran. „Miałeś rację” – odrzekła również w myślach. Nie było jej przez to raźniej, dalej czuła się kompletnie zagubiona, rzucona w wiry rzeki, której nie znała, i która niosła ją, Bogowie jedni wiedzieli gdzie, ale… Właśnie, wiedziała, że być może po raz pierwszy w życiu samodzielnie zrobiła swój pierwszy krok. Może zły, może upokarzający, ale taki, który przedłużył jej możliwość wyboru. Gdyby znalazła się wśród tych, którzy się poddali, nie miałaby tej możliwości.
Nieliczni nadzorcy rozdawali oskardy, grube drągi i prymitywne narzędzia z kamienia. Niewolnicy, w kompletnym milczeniu kierowali się w stronę skał, które okazały się źródłem budulca tworzącym nawierzchnię nowej drogi. Achaja miała wrażenie, że nie doniesie swoich narzędzi na miejsce pracy. Była głodna, spragniona, zmęczona do granic możliwości, oszołomiona zdarzeniami, które rozgrywały się wokół – ledwie szła, usiłując się nie przewrócić. Najgorsze było jednak przed nią. Zaczęli kuć skałę, jak wszyscy wokół. Tego… tego się nie dało zrobić. Achaja wytężała wszystkie siły, waliła w kamień, czując, że pot zalewa jej oczy, a tu nie pojawiała się nawet najmniejsza rysa. Po chwili nie mogła już zaczerpnąć głębszego oddechu. Potem zaczęło ją wszystko boleć. Tak, „wszystko” jest tu właściwym określeniem. Miała wrażenie, że w wojsku wykonywała już ciężkie prace, że jest choć trochę zahartowana. Nie. Tam była najedzona, przynajmniej trochę wyspana, miała wolną głowę (choć wtedy wydawało się jej inaczej). Teraz każde uderzenie oskardem wymagało użycia absolutnie wszystkich sił – tych sił, które zdawałoby się dawno ją opuściły. Jeszcze jeden cios i jeszcze… Nie, więcej nie można, nie uniesie już rąk, nie zdoła nawet podnieść głowy. Dlaczego nie widać żadnego efektu? Hekke przysunął się trochę.