Литмир - Электронная Библиотека

– Odpocznij chwilę – szepnął. Uderzył dwa razy w kamień, z którym dziewczyna toczyła walkę i wyraźnie go wyszczerbił. – Najważniejsze są pierwsze dni. Jak dasz wyssać z siebie wszystkie siły, to po tobie.

Achaja dyszała jak po ciężkim biegu, kręciło jej się w głowie. Krótki nie dał jej jednak usiąść.

– Udawaj, że coś robisz – syknął. – Nadzorca patrzy.

Samo podniesienie oskarda, choćby tylko po to, żeby symulować uderzenia, wydawało się rzeczą ponad siły. Krew pulsowała jej w skroniach, oczy zachodziły mgłą, chwiała się na nogach.

– No już, odpoczęłaś? – ciche syknięcie. – To do roboty.

Jak?… Jak to odpoczęła? Nie zdążyła nawet wziąć głębszego oddechu. Z najwyższym trudem uniosła oskard i walnęła nim w kamień. Ostrze ześlizgnęło się, nie czyniąc choćby rysy. Gdzieś nad jej głową świsnął bat, drgnęła odruchowo, rozległ się okrzyk. To nie ona. Uderzono kogoś obok. Uniosła oskard raz jeszcze. Nowy świst, zerknęła, usiłując nie odwracać głowy. Nadzorca stał nad kimś z obojętną miną.

– No co? Wstaniesz? – nowe uderzenie. Krew niewolnika spływała po plecach. – Wstaniesz?

Jeszcze jeden świst. Leżący człowiek zdobył się na nadludzki wysiłek. Podniósł obie ręce, usiłując się oprzeć i… Nowy świst.

– Nie gap się! – syknął Krótki. – Pracuj, bo do ciebie przyjdzie!

Uniosła oskard. Nie bardzo mogła utrzymać go w dłoniach. Świst. Zacisnęła zęby, usiłując nie patrzeć w bok. Tego się nie da zrobić! Tego się nie da zrobić!!! Chciało jej się wymiotować, przed oczami latały jakieś czarne płatki. Hekke uderzył z boku, rozłupując jej kamień.

– Teraz do kosza – wskazał jej ludzi wygładzających poszczególne bloki. – Zanieś tam.

Nie mogła się schylić, właściwie opadła na kolana. Nieporadnie zaczęła zagarniać odłamki do dużego kosza.

– Szybciej, psiamać – warknął Krótki. – Ale już!

Zdobyła się na ostatni, desperacki wysiłek. Zagarnęła cały urobek i wstała, chwytając za gruby sznur przywiązany do kosza. W ostatniej chwili. Nadzorca, który już szedł do niej z uniesionym batem zmienił kierunek i walnął kogoś, kto się przewrócił.

– Nooooo… O włos – szepnął Hekke. – Jak cię zdzieli w ciągu pierwszych kilkunastu dni, to już nie odzyskasz sił.

– No… – Krótki potwierdził ruchem głowy. Mimo tego, że był karłem pracował na równi z innymi. Nie widać było po nim śladów większego zmęczenia. – Z tych, co dzisiaj przyszli z tobą, nocy nie dożyje ze trzech, czterech. Dwudziestu dni – połowa.

Achaja chwyciła sznur, chcąc ciągnąć kosz po ziemi.

– No co ty?!!! – podskoczyli obaj na raz. – Ładuj na plecy!

Hekke pokiwał głową, rozglądając się jednocześnie wokół. Nadzorca był dość daleko i nie patrzył na nich. Pomógł więc dziewczynie zarzucić kosz na ramiona, o mało jej nie przewracając.

– Jak zniszczysz – po tobie.

Ruszyła, czując, jak świat wiruje wokół niej. Krok w bok i złamie nogę w jakimś wykrocie, ruszy zbyt szybko i przewróci się przez te kajdany. Coś piekło, bolało, łamało… Coś ciemnego zakrywało jej oczy. Żeby tylko widzieć, żeby tylko widzieć… usiłowała zamrugać oczami, ale przy pierwszym mrugnięciu o mało jej nie zamroczyło. Zatoczyła się i prawie padając, wysypała zawartość kosza, na szczęście, w miejscu jego przeznaczenia.

Nie wiedziała, jak wróciła na swoje stanowisko. Nie wiedziała, jak długo już pracuje – dzień zdawał się nie mieć końca. Krótkie chwile odpoczynku, które dawali jej „opiekunowie” sprawiały, że ocierała się o sen na jawie, a właściwie utratę świadomości. Nie bardzo wiedziała już, czy podnosi swój oskard, czy tylko go się trzyma. Hekke pomagał jej rozbijać kamienie, we dwóch z Krótkim nosili za nią urobek. Nadzorca, który przechodził obok, zdążył pobić (zabić?) dwóch ludzi z nowego transportu i kogoś ze „starych”. Ktoś rozwalił kosz do dźwigania kamieni i za włosy został pociągnięty do „gorszej pracy”. Czy mogła być gorsza? Pewnie tak, skoro aż kilka osób szepnęło wokół „Nooo… już po nim”.

– Masz szczęście – szepnął Krótki, szturchając niezbyt przytomną Achaję. – Zaraz koniec dnia.

Otrząsnęła się na chwilę. Zmierzch? Słońce już zachodziło? Jak mogła to przeoczyć? Rozległ się przenikliwy gwizd i ludzie zaczęli zbierać narzędzia.

– Ach… – Hekke rześki jakby dopiero zaczynał pracę (a przynajmniej tak się dziewczynie wydawało) zapakował wszystko do kosza na kamienie. – To się nam udało. Tylko pół dnia pracy.

– Taaaaa… Szkoda, że nie co dzień przychodzi nowy transport.

Ruszyli w stronę baraków za wzgórzem.

– Jutro przepracujemy cały. Od świtu do zachodu. Nic się nie bój.

– Nie strasz dziewczyny. Ledwie żyje.

Achaja nie mogła się przestraszyć. Niewiele do niej docierało. Widziała właściwie pojedyncze obrazy. Coś szumiało jej w głowie, oczy prawie nie nadawały się do niczego. Ktoś, chyba karzeł, wetknął jej do ręki kubek z czymś, co śmierdziało. Wypiła wszystko, czując jak płyn szarpie wnętrzności, na dnie była jakaś substancja, Hekke kazał jej jeść, a ponieważ nie mogła, sam wkładał jej do ust i przytrzymywał, żeby nie wypluła.

– Widzisz mała – słyszała jak przez mgłę. – Żeby zaoszczędzić czas rozdzielania, masz picie i jedzenie w jednym naczyniu.

– A próbowałaś już tego wina niewolników? Śladowe ilości wina, ocet, trochę wody, zioła i końskie szczyny.

– Eeeee, końskich szczyn chyba nie dodają? – Krótki wzruszył ramionami. – Raz widziałem jak nadzorca lał do gara, ale cokolwiek by o nim nie mówić, koniem nie jest.

Achaja ocknęła się na dobre dopiero w ziemiance. Chciało jej się spać, ale docierało do niej coś więcej niż poszczególne obrazy. Tylko głowa pochylała się coraz bardziej. Kiedy jednak nieludzkie zmęczenie sprawiało, że odpływała, karzeł potrząsał ją za ramię.

– Jeszcze jedna operacja, złotko – wyjaśnił. – Wiesz, tego, co dają do jedzenia, nie starczy na zachowanie sił.

– Mhm – Hekke potarł brodę. – Musimy się dokarmiać sami.

– A wiesz, każdy człowiek wzdraga się przed jedzeniem świństw, zresztą, Bogowie jedni wiedzą dlaczego. Wydaje mi się, że to z powodu zapachu. Wiesz jak taki robak śmierdzi w ustach?

Achaja niezbyt przytomnie popatrzyła na trzymaną przez niego wijącą się larwę. Po co on to mówi?

– Ale wiesz… Wymyśliłem takie coś, co pozbawia człowieka zdolności rozróżniania zapachów. Rozumiesz, co do ciebie mówię?

– Nic nie rozumie – mruknął Hekke. – Maślane oczy.

– Rozumie. Zmęczona, zahukana i tyle – Krótki przechylił jej głowę do tyłu. – Trochę zaboli – wsunął do każdej dziurki jej nosa palec namaszczony jakąś śmierdzącą maścią.

Obaj patrzyli na nią uważnie, potem obaj jak na komendę wstali i wyszli z ziemianki. Hekke zajrzał raz czy drugi, nawet on jednak wolał trzymać się w bezpiecznej odległości.

– Czemu tak uciekacie? – spytała Achaja. Strasznie chciało jej się spać.

– Zaraz zobaczysz.

– Co? Ja przecież… – poczuła coś dziwnego. Maść wyraźnie rozpuszczała się w nosie. Najpierw lekkie swędzenie, a potem… Ból tak straszny, że czuła jak coś świdruje jej głowę od środka. Wrzeszcząc rzuciła się, żeby zabić swoich oprawców, żeby zabić kogokolwiek w zasięgu ręki. Na szczęście zaplątała się we własne kajdany i runęła jak długa na klepisko ziemianki.

– Już? – Hekke znowu ostrożnie zajrzał do środka.

– Taaaa… – głowa karła pojawiła się tuż obok. – Już nic nie czuje.

– To zejdź do niej.

– Sam zejdź.

Obaj popatrzyli na leżącą dziewczynę.

– Już – karzeł pierwszy wsunął się do ziemianki i dotknął ramienia Achai. – Czujesz coś?

Podniosła głowę. Rzeczywiście nie czuła już bólu. Prawdę powiedziawszy, nie czuła również własnego nosa. Dotknęła go ręką, był na swoim miejscu, ale nie czuła nawet dotyku. W każdym razie maść i ból, jaki spowodowała sprawiły, że przynajmniej na chwilę otrzeźwiała.

– No i widzisz – mruknął Hekke. – Nie było to takie straszne.

Krótki pomógł jej się podnieść. Wyciągnął rękę, w której ciągle wił się ohydny robal.

– No, zjedz to!

52
{"b":"100632","o":1}