Литмир - Электронная Библиотека

– Pfffffff… Niczym. Malutka wysepka na morzu. Trochę handlu, trochę rybaków…

– A po co Zakonowi sześciu żołnierzy z malutkiej wysepki?

– A kto ich wie? Zamach jakiś? Czarownicy?

– Ooooo… I widać, żeś skryba świątynny. Twoja wiedza z ksiąg. Nie słuchasz ploteczek, nie znasz wieści ze świata, które ci, pozornie, niepotrzebne.

– A co takiego jest w Gaent?

– Zaraza! – matematyk roześmiał się i oparł o ścianę. Zakorkował swoją butelkę. – Zaraza panuje! – powtórzył.

– Cooooooo?!!! Bogowie!!!

– Tylko Bogów nie wzywaj. Od tego Zakon. Ot i wymyślili. Sześciu ludzi z miasta, gdzie zaraza, nam przywieźli. Żołnierzy brać najłatwiej, toż oni wdrożeni do rozkazów. Szlag trafi całą stolicę Troy. Pewnie książę zemrze, ty zemrzesz, Mika i Zyrion. I kto to połączy z Zakonem? Nikt. A że przy okazji całe miasto zginie? Toż ich metody boskie są. Nie ludzkie.

– O Bog… Tfu! O żesz ty…

– Idźmy dalej tym tokiem. Załóżmy, że nie wszyscy zginiecie. Co oni z tego mają? Nie da się prowadzić polityki z miasta, przez które zaraza przeszła. Cokolwiek by się nie stało, zanim Troy odtworzy urzędy, zanim ci z wielmożów, którzy przeżyją przestaną się brać za łby dla podziału łupów, czy raczej pogorzeliska, które zostanie, minie wiele czasu. Gdzie tu myśleć o intrydze na dworze Oriona? Zaiste… Boskie to metody. Nie ludzkie. Zapewne ktoś w międzyczasie powstrzyma Luan, kierując jego uwagę na Arkach, jak zwykle zresztą, a nawet nie na samo Królestwo Arkach, ale na miraż Wielkiego Lasu i Chorych Ludzi, którzy za lasem się znajdują.

– No, ale…

– Zaczekaj. Dowodzę swojej przydatności: ciąg dalszy – matematyk, widząc minę Zaana, schował swoją buteleczkę na powrót do sakiewki. – Miasta nie uratujemy – wiemy z listów, że żołnierze z Gaent już wylądowali. Wielkie Rody… możemy. Niby po co? Skoro nastają na życie Siriusa? Ano po to, żeby Królestwo Troy istniało nadal jako zorganizowana siła. Po co nam Królestwo Troy? Ano… Toż nie w Luan księcia podstawiliśmy. Cóż więc nam zagraża? Odpowiedź: ludzie Zakonu patrzący na ręce… hm… oszustowi, Mice. Jak ich znaleźć? Nie da rady… – matematyk uśmiechnął się perfidnie. – Otóż da radę! Spokojnie wyłowimy wszystkich!

– Jak?

– Jeśli powiem… to dowiodę swojej przydatności?

– Tak! Mów!

– Słowo?

– Kurwa mać!!! Dostaniesz, czego zażądasz! Mów!

Matematyk spoważniał nagle.

– Załóżmy, że jesteś człowiekiem Zakonu w mieście. Ot, szpiegujesz, donosisz, a pewnego dnia otrzymujesz wiadomość: „Wynoś się z miasta”. Co zrobisz?

– No… Wyniosę się.

– Tak zaraz? Gubiąc sandały, popędzisz do najbliższej bramy? Nie sądzę. Toż oni nie zdradzą przed wszystkimi swoimi ludźmi, że zarazę wywołali! Masz się wynieść w danym dniu, to się wyniesiesz. Ale… Problem mamy taki sam jak autor listów. Niby jak śledzić setki, ha, bez mała tysiące osób, które codziennie opuszczają stolicę. Jest to możliwe?

– Nie jest.

– A jak zamkną bramy?

– To nikt się nie wydostanie.

– Doprawdy?… – matematyk zaśmiał się nagle. – A strażnicy, aby nie wypuszczą tych, którzy okażą zakonny glejt? Cha, cha, cha… Zakon załatwi się sam!

– Ooooooo… O kurwa! Kurwa! Kurwa!!! Taaaaaaak!!! Musimy tylko zamknąć bramy!

– Czyli… ogłosić, że w mieście zaraza! Sami się o to prosili.

Zaan ryknął tak, że jego głos powinien rozsadzić mury. Inkaust, pióro. Jeszcze czas do dziennego otwarcia bram. Mika powinien zdążyć. Jeśli nawet umknie kilku nadgorliwców, szlag z nimi. Zaan musi przecież wypuścić własnych ludzi.

– No… A teraz nagroda – powiedział. – I to taka, której ponoć nie może ci dać nawet Wielki Książę.

– Ano… Nie śmiałem przypominać – matematyk uśmiechnął się nieszczerze. – Otóż napisałem kiedyś traktat matematyczny o trójkątach prostych. Przewodniczący Towarzystwa Naukowego przeczytał go i… ośmieszył mnie tak, że straciłem miejsce w Towarzystwie, że dowcipy na mój temat są legendarne, że tylko dzięki łasce Oriona mam co do ust włożyć…

– Nie miał racji?

– Miał rację – matematyk skrzywił się lekko. – Myliłem się, ale… co za różnica? Dlaczego mnie tak strasznie ośmieszył? Chcę mieć jego głowę podaną na złotej tacy.

– Żadna różnica – Zaan wzruszył ramionami. Wziął papier, pióro i inkaust.

„Mika, w mieście wybuchnie zaraza! Masz wykonać natychmiast następujące rozkazy: (dla pewności zaczął pisać w punktach)

1. Kup złotą tacę.

2. Złap przewodniczącego Towarzystwa Naukowego, utnij mu głowę i dostarcz na tacy do mnie. Człowiek musi wiedzieć dlaczego umiera, więc każ mu podpisać dokument, w którym przyzna się, że nie miał racji co do trójkątów prostych. Sam zrozumie, o co chodzi.

3. Spakuj wszystkie nasze papiery, wszystkie teczki i wynoś się z miasta pod eskortą.

4. Uprzedź naszych najważniejszych ludzi, niech wieją natychmiast i utrzymują z tobą kontakt. Masz kurewsko mało czasu – bramy zamkną zaraz po dziennym otwarciu! Jak nie wszystkim się uda niech zwiewają po linach przez mury, przekupując żołnierzy – w razie czego zostaw im jakieś fundusze, potem dostarczę ci nowe.

5. Musisz ustawić najlepszych ludzi przy wszystkich miejskich bramach (na zewnątrz). Niech śledzą wszystkich, którym uda się wyjść po zamknięciu bram. Mają dowiedzieć się o nich, co tylko się da i nie zgubić nikogo z oczu.

6. Jeśli jeszcze zdążysz, złap naszego znajomego astronoma (tego od listów, które mi dostarczyłeś zaszyfrowane). Wiem, że ucieka do portu, ale mam też wrażenie, że nie skorzysta z głównego, z pewnych nieistotnych teraz powodów. Jak złapiesz, nie zabijaj, trzymaj w zdrowiu i czekaj.

7. Utrzymuj ze mną kontakt. Wymyśl jak.

Powodzenia! Spróbuj skrewić, to…”

Zaan wziął drugą kartkę i naskrobał pospiesznie.

„Zyrion. W mieście wybuchnie zaraza. Ratuję ci dupę nie dla ślicznych oczu. Pakuj wszystkie nasze pieniądze na wozy i zwiewaj szybko. Bramy zamkną zaraz po dziennym otwarciu. Masz kurewsko mało czasu. Utrzymuj ze mną kontakt, wymyśl jak.

Powodzenia! Spróbuj skrewić, to…”

– Służba! – Zaan pokazał pierwszy list matematykowi. – Może być?

– Podoba mi się, że potraktowałeś tą złotą tacę dosłownie.

– Wygadzam swoim ludziom, jak mogę – specjalnie zaakcentował słowo „swoim”. Potem wybiegł na korytarz. – Służba!

Kefos i Hara odnaleźli się po dłuższej chwili. Zaan rozwiązał swoją sakiewkę i wręczył im po garści złotych monet.

– Panie! Dzięki, dzięki stukrotne – obaj upadli mu do stóp.

– Ty biegnij do Biura Handlowego – podał pierwszy list Harze. – On się nazywa Mika, do rąk własnych. Ty… – drugi list powędrował do Kefosa. – Biegnij do Zyriona, do rąk własnych. Życie macie oddać, serca mogą wam pęknąć, nogi się połamać… Ale listy zaraz mają być u celu. Jak nie… na pal każę nawlec!

Rzucili się biegiem, jakby rzeczywiście chcieli nogi połamać. Takich pieniędzy nie widzieli naraz nigdy w swym służalczym życiu. Ach! Nareszcie nadzieja dla rodzin, jakieś światło, jakiś mały kawałeczek szczęścia. Nie wiedzieli, że do pałacu nie zdążą już wrócić. Nie wiedzieli, że Zaan roztrącający służbę biegnie za nimi nie po to, by sprawdzić, czy wykonują rozkaz, ale po to, by zamknąć pałacowe bramy.

Goście właściwie już się rozjechali. Słońce jeszcze nie wstało nad horyzontem, ale szarość przeradzała się już w brzask. Nieliczni żołnierze gasili właśnie pochodnie na dziedzińcu. Zaan wpadł w sam środek tłumu sług.

– Zamknąć bramy! – krzyknął. – Natychmiast zamknąć bramy!!!

– No co on? – skomentował któryś z żołnierzy. – Toż goście jeszcze nie wszyscy wyszli.

– Wypuszczać można, wpuszczać już nie! – Zaan dusił się, krzycząc głośno. – Zamknąć bramy. Żołnierze na mury z pochodniami…

– Toż dzień zaraz.

– Rozpalić ogniska na dziedzińcu!

– Stać! – cichy okrzyk zatrzymał wszystkich w pół ruchu. – Kto śmie wydawać rozkazy w moim pałacu?

To był sam Wielki Książę Orion. Służba zmartwiała. Zaan odwrócił się i popatrzył wprost w oczy zwiastujące rychłą śmierć.

82
{"b":"100632","o":1}