Литмир - Электронная Библиотека

Hekke zamilkł, ale po chwili podjął znowu.

– Jesteś tak niesamowicie silna. Jesteś szybka, zwinna. Jesteś mądra i sprytna. Mogłabyś pokonać Viriona, tym bardziej, że on już stary. Ale gdyby doszło do tego dzisiaj, załatwiłby cię jednym ciosem. Wiesz dlaczego? Bo jesteś dupą! Nie myślisz jak mężczyzna. Nie potrafisz się poświęcić. Pamiętaj. Nie możesz walczyć tylko w połowie. Nawet, jak stajesz przed trzyletnim dzieckiem uzbrojonym w grzechotkę, musisz dać z siebie wszystko. Nie ma walki na pół. Nie możesz zastanawiać się nad tym, czy zginiesz, czy zostaniesz kaleką, ani co będzie dalej. Walczysz! I to wszystko, tylko to się liczy. Walczysz, żeby zabić, nawet kosztem poświęcenia wszystkiego! Nie ma sensu umierać w łożnicy, nie ma sensu zdawać się na wyroki boskie. Ot stara jesteś, chora, leżysz i gaśniesz. Wiesz, że już po tobie. I co? Dasz się wyręczyć Bogom? A na co? Nie lepiej zwlec się z łoża, wleźć na jakąś skałę i rzucić się na dół? Twój los w twoich rękach, nie Bogów. Nastąpisz na jadowitego węża, po tobie. Trudno. Bogowie wygrali. Ale dopadnie cię śmiertelna choroba? Na co czekasz? Skończ z sobą sama. Pokaż samej sobie, że potrafisz iść własną ścieżką. Bez niczyjej łaski, bez zlitowania. Tak samo jest w walce. Nie będzie łaski. Nie będzie zlitowania. Ty albo on. Daj z siebie wszystko albo uciekaj. Walka to wolność. Idzie na ciebie stu rycerzy… No żesz, przecież nie wydolisz. Sama, w brudnych gaciach, zatruta jesteś po piciu, srać się chce i rzygać. Nie jak w rycerskich eposach. Robisz krok i coś cieknie po nodze. Możesz uciec. Od rycerzy uciekniesz, od Bogów nie uda się uciec… Więc walcz. Daj z siebie wszystko, godząc się na śmierć, na zatracenie. Wszystko. Na jedną kartę, wszystko! A wtedy kto wie… Może i stu rycerzy pokonasz.

Hekke zamilkł. Tym razem na dłużej. Roztrząsał coś w myślach, wyłamywał palce. Potem podjął znowu.

– Nie możesz walczyć przeciwko stu rycerzom myśląc: „a teraz pokażę wszystkim, jak ja ślicznie zabijam”. Po tobie! Nie ma się co wdzięczyć – to nie wybieg na targu niewolnic. Więc nie ma w walce nic pięknego? Nie ma. Pot, krew, smród… Nie spotkałem jeszcze takiego, co dostał mieczem i się nie sfajdał. A i tobie się może zdarzyć, nawet jak cię nie ciachną. Ale jeśli pójdziesz przeciwko stu i powiesz sobie: „Ja wybrałam! Wiem, że to śmierć, wiem, że to zatracenie, ale robię to dla siebie”. Wtedy w walce jest wolność. Po tej, czy po tamtej stronie życia – wszystko jedno! Możesz umierać w poniżeniu, sama, niezdolna odgonić psów, które na ciebie szczają, ale to jest wolność. Nikt nie powiedział, że wolność jest łatwa, że tania jak postaw sukna, że można ją mieć jak dziwkę za dwa brązowe w burdelu. Ale można ją mieć. Tylko nie patrz na innych. Zobacz samą siebie we własnych oczach. Nigdy nie patrz na innych. Wolność to ty, kotku. Tylko ty!

Hekke wstał lekko i zwinnie, jakby w ogóle w tym dniu nie walczył i nie pracował od świtu do zmierzchu.

– No, przeszło ci? – spytał zupełnie innym tonem.

Skinęła głową, choć większość mięśni pulsowała bólem.

– No to uchyl się – dźgnął ją kijem prosto w splot słoneczny, tak, że runęła znowu na kolana, nie mogąc zaczerpnąć oddechu.

– No i co? Gdzie twój refleks? – Hekke patrzył na jej czerwieniącą się coraz bardziej twarz i desperackie próby nabrania powietrza. – Długo tak będziesz siedzieć?

Czuła, że się dusi, coraz bardziej kręciło jej się w głowie. Usiłowała się podnieść i o mało nie zwymiotowała, powstrzymując się ostatkiem sił, bowiem wiedziała, że jeśli ulegnie słabości żołądka, już nie odzyska oddechu.

Hekke patrzył na nią lekko znudzony.

– Dlaczego nie byłaś przygotowana na ten cios? – spytał.

– B… – udało jej się trochę wyprostować… trochę… troszeczkę powietrza dotarło do jej płuc. – Bo…

– Przecież cię ostrzegłem.

– Ż… Ż…

– Co?

– Żeby…

– Mogłabyś powiedzieć to całym zdaniem?

– Żeby cię jasna zaraza wzięła! – dziewczynę znowu zemdliło po wypowiedzeniu tak długiej kwestii prawie na bezdechu. Coś ciepłego rozlewało się w jej wnętrzu. Wzięła mały oddech, potem drugi, chwiejąc się stanęła na nogach pewna, że teraz się nie podda.

– Czemu jesteś taka sina? – spytał Hekke.

Oparła dłonie na kolanach. Byleby tylko wytrwać na stojąco.

– Żeby cię… – ślina pociekła jej po brodzie i dużymi, nierównymi kroplami opadła na ziemię. Odzyskała oddech! Przetarła twarz, ciągle chwiejąc się na nogach. Nowa fala mdłości, ale już nie tak dokuczliwa. – Żeby cię trafił…

Hekke uderzył znienacka, ale tym razem była przygotowana. Pokonując szarpiący trzewia ból, wbrew sobie, wbrew wszystkiemu, co w niej krzyczało, że jeszcze chwilę, jeszcze dwa, trzy spokojne oddechy skoczyła w tył, padając na plecy. Przewrót przez głowę i znowu stała ze zdziwieniem konstatując, że widzi podwójnie. Zamknęła oczy, robiąc zastawę kijami, zwód, krok w bok… Palące uderzenie kija na barku, zwód, zastawa, paraliżujący ból od uderzenia w goleń – miała już tylko jedną nogę. Zwód, zastawa. Nie! Skok do przodu, skurcz w lewym udzie, cios, skurcz w lewej łydce – obie nogi wyłączone – padając cios i… Nareszcie trafienie!!! Prosto w bok, w wątrobę! Co za rozkosz obserwować grymas bólu na twarzy Hekkego! Bogowie!!! To jej najszczęśliwszy dzień w życiu! Płakała z bólu, nie była zdolna się podnieść, kaszlała potwornie, ale on… szermierz natchniony, krzywiąc się masował swój bok… Bogowie!

– No… nieźle – wysapał po chwili. Usiłował tego nie pokazywać, ale prawy bok musiał go szarpać przynajmniej w połowie tak mocno, jak jej własne ciało. – Nieźle.

Zagryzając zęby, naciągnęła lewą stopę, likwidując skurcz w łydce. Podniosła porzuconą przez Hekkego drzazgę i wbiła ją sobie w lewe udo. Skurcz ustępował powoli. Łykała własne łzy. Prawa goleń pulsowała bólem, wiedziała, że dłuższy czas będzie mogła tylko siedzieć. Uśmiechnęła się pełna szczęścia.

– No… tośmy się załatwili.

– My? – przyłożył jej kij do szyi. – Teraz mógłbym ci uciąć głowę!

– Z przekłutą wątrobą długo byś nie pożył.

– A co mi tam. Nie o to chodzi! Patrzyłbym na twoją śmierć. A to wystarczy.

Rozkaszlała się znowu.

– Taaaa? – zdołała powiedzieć dopiero po dłuższej chwili. – Sam mówiłeś „zabij” i nie patrz na nic.

– Kretynka.

– Osioł.

Nagle jęknęli z bólu, oboje jednocześnie. I zaczęli się śmiać. Jednak Hekke opanował się szybciej.

– Właśnie nadszedł najlepszy moment na naukę – powiedział. – Pokażesz mi, czy potrafisz pokonać ból.

– O żesz ty – Achaja wolałaby nawet nie myśleć o tym, że ma się poruszyć.

– No dalej. Wstawaj.

– Żeby cię krew jasna zalała!

– No wstawaj.

– Żeby cię… Dobra, psiamać! Wstanę jak podniesiesz prawą rękę. Wysoko za głowę.

Hekke uśmiechnął się lekko. Mimo rwącej wątroby, podniósł prawą rękę i wywinął kijem. Na jego twarzy nie zagościł ani na chwilę grymas bólu. Dziewczyna zaklęła w duchu. Dopiero teraz zrozumiała, że dała się zrobić jak dziecko. Zagryzła zęby, usiłując podeprzeć się na ręce. Wszystkie mięśnie, które przedtem chwyciły skurcze, odezwały się zdwojonym bólem, miejsca, w które uderzył kij przeciwnika, pulsowały rozrywając czaszkę… Nie pokaże mu swojej słabości. Nagłym zrywem podniosła się na nogi, poczuła, że coś dziwnego dzieje się z jej głową, oczy powędrowały do góry, ukazując białka i… runęła z powrotem na ziemię.

– No? Co z tobą?

Nie bacząc na ból, potrząsnęła głową. Nie. Pokaże mu, pokaże mu, do czego jest zdolna.

Wstała lekko i swobodnie, znowu czując zawroty głowy. O mało się nie zsikała. Wytężyła całą siłę woli, żeby opanować się i nie upaść. Uśmiechnęła się, a właściwie pozwoliła wypełznąć na twarz grymasowi, który udawał uśmiech. Nie mogła rozewrzeć szczęk, żeby powiedzieć cokolwiek.

– No ładnie – mruknął Hekke. – Poćwiczmy teraz upadki.

Chciała coś powiedzieć, chciała go skląć, ale nie mogła wydobyć ani słowa.

– No, na co czekasz? – zdziwił się nieszczerze. – Upadek na plecy i wstań od razu.

69
{"b":"100632","o":1}