Orion w stanie najwyższej ekscytacji krzyknął od razu:
– Czy można przekazać wiadomość do pałacu?
– Nie – „ścierwnik” pominął wszystkie tytuły, ale Wielki Książę jakoś nie obraził się tym razem. – Pałac oblężony. Nawet ja nie przejdę.
– A w mieście? Czy jest jeszcze organizacja?
– Jest. Wszystko działa jak w planie na wypadek zarazy. Ci tutaj – wskazał na ludzi gromadzących się pod murami. – To tylko nieszczęśliwcy, którzy utracili bliskich, zwariowali sami w zamurowanych domach albo biedota, do której nie dociera żywność z naszego urzędu, bo nie byli rejestrowani.
– Czy można przez ciebie przekazywać rozkazy innym ścierwn… mmmm… znaczy Urzędowi – dodał Zaan.
Książę obok nie obraził się, że ktoś ośmielił się powiedzieć coś do osoby, z którą właśnie rozmawiał. Naprawdę znał wartość człowieka w czarnym płaszczu.
– Można – odpowiedział ścierwnik. – Zyrion tak zabezpieczył moją rodzinę na przyszłość, że… będę wam służył.
– Twoja rodzina jest poza murami miasta? – spytał książę.
– Tak. Zyrion wywiózł moją żonę i wszystkie dzieci w ostatniej chwili. Dał im wioskę, sam widziałem jeszcze dokument z pieczęciami. Za to, żebym przekazywał wieści. A jak umrę, jest jeszcze paru innych z tym samym zadaniem.
Zaan uśmiechnął się lekko. Zyrion był niezawodny. I w istotnych sprawach nie liczył się z pieniędzmi. Jak on zdążył w ostatniej chwili, podczas ewakuacji przepisać wioski na rodziny ścierwników i wywieźć z miasta ich żony i dzieci?
– Przyjdź jutro. Będę miał wieści do przekazania – rozkazał Wielki Książę. – I… Twoja rodzina może oczekiwać wioski także ode mnie.
– Dzięki panie! – ścierwnik zgiął się w ukłonie.
Książę odwrócił się, zdejmując z twarzy ptasią maskę. Pstryknięciem palców przywołał najbliższego dworzanina.
– Skryba do mnie i doradcy – szybkim krokiem ruszył do swoich komnat.
Zaan ruszył chwilę później. Ale nie do swojego pokoiku. Przeszedł przez gabinet anatomiczny, pozbawiony obecnie wybebeszonych zwłok. Zbyt wielki był strach, żeby trzymać nawet „zdrowe” ciała w pałacu. Zaraza robiła spustoszenia nie tylko wśród ludzi, wymiotła też eksponaty z sali, gdzie jacyś idioci grzebali w cudzych flakach. Zapach jednak pozostał. Zaan osłonił nos chustą, wchodząc do pokoju matematyka.
– Ktoś rozpuszcza plotki, że wszystkim nieszczęściom winny jest Sirius – wypalił od drzwi.
– Zakon – matematyk oderwał wzrok od smętnego kubka zawierającego wodę z octem i suchego placka, które stanowiły jego przydziałową kolację.
– Tyle sam wiem!!! Musimy powstrzymać zarazę!
Matematyk uśmiechnął się lekko. On też znał wartość Zaana, ale… przyzwyczaił się już, że jego nowego pracodawcę męczyły czasami „aberracje umysłowe”.
– To w rękach Bogów – odparł.
– Nie pierdol mi tu o Bogach! Co powoduje zarazę, pytam.
– Morowe powietrze.
– Jakie, kurwa, powietrze? – Zaan o mało nie eksplodował. – To dlaczego w pałacu nikt nie zachorował?
– Bo ogniska na dziedzińcu odpędzają morowe powietrze – matematyk mówił spokojnie. Wiedział, że najlepszą metodą na wybuchy swojego nowego szefa jest przeczekanie.
– Jak odpędzają? – Zaan czuł, że zaraz udusi się ze zdenerwowania. – To dlaczego nie chorują żołnierze na murach? Są przecież w strefie poza zasięgiem ognisk!
Matematyk opuścił rękę z kubkiem, którą podnosił do ust. Przełknął ślinę. Znał już dziwny umysł swojego szefa. Wiedział, że ten umysł działał zupełnie inaczej niż u wszystkich innych ludzi razem wziętych. Wiedział, że ten umysł działał zadziwiająco dobrze, niekonwencjonalnie, z pozoru nieracjonalnie, a w gruncie rzeczy funkcjonował tak perfekcyjnie i skutecznie jak młyn wodny skonstruowany przez najlepszego rzemieślnika w kraju. Sprawdził obliczenia „teorii heliocentrycznej”, które przypadkiem wpadły mu w ręce. Wszystkie były poprawne.
– A co powoduje zarazę? – spytał.
– Ciebie pytam – ryknął Zaan.
– Nie wiem. Myślałem, że morowe powietrze – matematyk zawahał się na chwilę. – Tak piszą w dziełach od tysięcy lat… – skrzywił się, bo wiedział, że szef nie cierpi takich odpowiedzi. Nie mylił się. Zaan ryknął tak głośno, że można było mieć obawy, czy szyby w oknie nie rozpadną się przypadkiem.
– Co mnie obchodzą dzieła pisane przez tysiące lat?!!! – wyszedł, trzaskając drzwiami.
Matematyk przewidująco nie podnosił kubka do ust. Cały spiął się w sobie.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem po chwili. Zaan był czerwony na twarzy. Matematyk skulił się przy swoim maleńkim stoliku.
– Musimy wynaleźć jakąś radę na tą pierdoloną zarazę! – drzwi trzasnęły znowu. – Bo nam Siriusa wykończą plotkami – dobiegł stłumiony okrzyk z gabinetu anatomicznego. Matematyk w dalszym ciągu bał się podnieść kubek do ust. Mógłby wylać cenną w tej sytuacji zawartość.
Nie mylił się. Drzwi po chwili otworzyły się znowu. Zaan zdawał się być spokojny. Gdyby tylko nie to rzężenie w płucach…
– Co powoduje zarazę? – spytał cicho.
Matematyk cudem powstrzymał odruchową odpowiedź, że „morowe powietrze”. Wiedział dobrze, że Zaan potrafił nagradzać jak król, ale i… karać jak król. Zerknął na półkę ze zwojami książek, jakby stamtąd miało nadejść natchnienie.
– Co powoduje zarazę? – powtórzył Zaan zupełnie już spokojnie, bo był zamyślony. Usiadł na maleńkim zydelku pod ścianą.
– Jest wiele teorii. Wapory, fluidy, fleksagen, uroki, czary, upławy…
– A powiedz to tak, żebym coś zrozumiał.
– Morowe powietrze – wypalił odruchowo matematyk i znowu skulił się w sobie.
– Co człowiek robi w życiu? – zapytał Zaan ciągle zamyślony. – Poza prowadzeniem wojen i pisaniem pięknych wierszy?
– Je, sra, oddycha, pije, szcza, dupczy i dużo gada, uwznioślając poprzednio powiedziane.
– Czekaj, czekaj, czekaj… A co powoduje zarazę? – spytał Zaan skupiony tak, że jego umysł był już w zupełnie innej bajce.
– Oddychanie. Morowe powietrze – powtórzył matematyk.
Zaan zdawał się w ogóle nie słuchać. Zmarszczył czoło i drapał się w nos wskazującym palcem.
– Oddychanie – powtórzył cicho, ale widać było, że myśli o czymś innym. – Je, sra, oddycha, pije, szcza, dupczy i dużo gada… Jak stwierdzić, co powoduje zarazę? Mam dostęp do ścierwników. Mogliby przepytać całe miasto.
– Tego się nie da zrobić… – matematyk urwał nagle. – Nie trzeba przepytywać całego miasta – zaprzeczył sam sobie. – Mój mistrz mówił, że trzeba podzielić miasto na kwadraty i…
– Dlaczego na kwadraty? – spytał Zaan.
– Nie wiem. Może dlatego, że ulice są wzajemnie prostopadłe i łatwiej…
– I co?
– No… – matematyk sam nie był pewien. – No… Jeśli podzielić miasto na kwadraty i losowo wybrać kilka z nich, to wystarczy przepytać ludność tylko w tych paru. Nie trzeba znać myśli wszystkich obywateli. Te kilka kwadratów da taką samą odpowiedź, jakby przepytać całe miasto.
Zaan zdjął z półki wspaniałą, kolorową mapę miasta, na której kartograf ślicznie wyrysował wszystkie ważniejsze budowle, wszystkie pałace, świątynie, wieże i inne wspaniałości stolicy Troy.
– Co to za gówno? – spytał grzecznie.
– To najlepszy plan, jaki kiedykolwiek… – matematyk przełknął ślinę. – Jest taki piękny – dokończył znowu, kuląc się w sobie.
– Chcesz mi powiedzieć, że nie mamy mapy miasta?
Matematyk podszedł do swojej skrzyni ustawionej pod ścianą. Wyjął z niej wojskowy schemat miejskich umocnień.
– No… to już może służyć do oceniania odległości. Jakoś tam, przynajmniej.
Zafascynowany patrzył jak się używa liniału, trójkątnych kątowników, cyrkli oscylacyjnych i krokomierza. Rysiki w dłoni matematyka zdawały się drgać. Miasto zostało podzielone na kwadraty. Teraz trzeba było wybrać losowo niektóre z nich. Nie mieli kości ani kart, więc matematyk wymyślił naprędce jakąś rewolucyjną metodę – rzucali monetą. Wymyślił jeszcze coś, żeby mogli się rozeznać w mrowiu budynków – postanowił je numerować, zaczynając od skrzyżowania – teraz mieli już same numery, same suche liczby. Po wybraniu kwadratów stworzyli wzór formularza. Kilkanaście suchych pytań w rodzaju, skąd ludzie w danym domu mają wodę, jedzenie, z kim się spotykają (i kochają), czy w okolicy płoną ogniska, gdzie są odprowadzane odchody (tu matematyk się załamał – przecież wiadomo, że do rynsztoka), skąd wieją wiatry w danej okolicy (jedyne mądre pytanie w tym zestawie), ile osób zachorowało w rodzinie, kiedy pojawiły się pierwsze objawy i tak dalej, i tak dalej…