– A co to jest? – dotknął oznaczenia jakiejś furty w murach.
– Kloaka.
– Co?
– Miejsce, skąd wypływają miejskie ścieki.
Zaan nalał sobie wina. Pachniało octem dodawanym już chyba do wszystkiego w pałacu. Wychylił kilka łyków i odstawił kielich, bo zaczęło go piec gardło. Rozkaszlał się od oparów.
– Eeeeeee… – odkaszlnął. – To znaczy, że ci, którzy biorą wodę z górnego ujęcia piją czystą, a ci z dolnego pomieszaną ze ściekami?
– Bogowie… – matematyk tylko westchnął. – Nawet ścieki całego miasta nie zamulą tak wielkiej rzeki!
Zaan tylko potrząsnął głową.
– Nie znam się na zamulaniu – skrzywił usta w uśmiechu. – Ale skoro różnica jest znacząca…
– Tak? Znacząca? To w takim razie, dlaczego sześciu żołnierzy z Gaent zaraziło całe miasto? – żachnął się matematyk. – Przecież nawet nie zdążyli zanieczyścić naszych ścieków.
– Nie wiem – Zaan wstał i zaczął krążyć po pokoju. – Ale popatrz. Gdyby zebrać wszystkich mieszkańców na jednym placu, to szybko wszyscy musieliby zachorować. Widać to po ilości trupów u ludzi pod murami. Musi być więc coś jeszcze, jakiś… – zawahał się jakiego słowa użyć – jakiś czynnik „Y”. Wprowadzono więc separację, zamurowywanie domów – westchnął. – To jedno się starożytnym mędrcom udało. Nie wpadli jednak na to, że mogą być dwa czynniki. Jeden wyeliminowali. O drugim nie mieli pojęcia.
Zaan podszedł do okna uszczelnionego nasączonymi oliwą szmatami, tak, żeby nawet najmniejszy powiew nie dostał się do wnętrza. W gabinecie, w związku z tym, cuchnęło już strasznie.
– Morowe powietrze – mruknął. – Jak to pięknie brzmi… A my umieramy od własnego gówna.
Matematyk wstał również. Wyraźnie trzęsły mu się ręce.
– Co zamierzasz? – spytał w stanie najwyższej ekscytacji.
– Zamknąć dolne ujęcie.
– Toż jedno nie obsłuży całego miasta! A poza tym do dolnego prawie nie mamy dostępu.
– To bez znaczenia. Trzeba natychmiast zamknąć dolne ujęcie. Jeśli się nie uda, to zamknąć górne miasto od dostaw. Mmmmmmm… Ty pójdziesz z tym do Wielkiego Księcia.
– Mnie ośmieszono w towarzystwie matematycznym. To ty jesteś autorem. Ty to zrobiłeś i powinieneś…
– Czekaj – przerwał mu Zaan. – Skoro tamci twierdzą, że Sirius winny, to my ogłosimy, że Sirius powstrzymał zarazę. Niech będzie, że on to wymyślił. I zobaczymy, czyje będzie na wierzchu.
Przygryzł wargi. Potem ruszył do drzwi.
– Zacznę to załatwiać.
Matematyk tylko pokiwał głową. Znowu zasiadł do obliczeń. Sprawdził je sumiennie. A potem jeszcze raz. Liczby za każdym razem mówiły to samo. Suche, nic nie znaczące cyferki wypisane czarnym tuszem na białym podkładzie. Takie drobne znaczki… I w nich kryło się życie i śmierć? Życie i śmierć w tych śmiesznych cyferkach? Płacz dziesiątek tysięcy matek można było powstrzymać przy pomocy głupich znaczków na papierze? Wystarczyło raz wziąć pióro do ręki, plunąć na tradycję i można było powstrzymać tą straszną śmierć, całą rozpacz, beznadzieję. Matematyka mogła utulić całe tabuny sierot, wdów, mogła dać im spokój?
Wzdrygnął się nagle. Przypomniał sobie sapera w jednostce inżynieryjnej, którego poznał przed laty. Starszy już człowiek stał pod mostem z założonymi rękami, a górą jechały pojazdy. Matematyk zdziwiony niecodziennym widokiem podszedł do niego i spytał o powód wyboru tak dziwnego miejsca odpoczynku. Tamten odparł, że właśnie wybudowali most według jego projektu. A miejsce inżyniera w pierwszym dniu jest pod nim. Jeśli się pomylił, jeśli most runie, to on zginie pierwszy.
Matematyk westchnął ciężko. Wypił wodę z octem. Potem nałożył ptasią maskę. Czuł, że drżą mu ręce, kiedy usuwał szmaty uszczelniające zamknięte na głucho od początku zarazy okna. Jednym szarpnięciem ręki otworzył drzwi prowadzące na mały kamienny balkon. Usiłując opanować skurcze strachu ściskające żołądek, wyszedł na zewnątrz, opierając się o barierkę. Świeże powietrze dosłownie go odurzyło. Tyle dni w zamkniętym na głucho pokoju… Na tą wysokość nie docierały płomienie z ognisk palonych ciągle na dziedzińcu. Tu docierało skażone powietrze z miasta.
Miejsce inżyniera jest pod mostem, kiedy pierwszego dnia przejeżdżają po nim ciężkie pojazdy. Matematyk jednym ruchem zdarł z twarzy ptasią maskę i odrzucił ją daleko. Czując krople potu na czole, wziął nagle głęboki wdech. Potem jeszcze jeden. I jeszcze jeden.
– Nie ma morowego powietrza!!! – ryknął nagle tak głośno, że zabolało go gardło. – Nie ma morowego powietrza! Przez tysiące lat wierzyliśmy w gówno!
Zaczął się śmiać coraz bardziej histerycznie, a potem, już spokojnie, dodał pod adresem całych pokoleń mędrców, medyków, kapłanów i filozofów:
– Wy kutasy.
Czuł, że rodzi się nowa epoka. Już nie tradycja, już nie wiedza przodków. Teraz nastąpi wiek matematyki. Nie, nie… To źle powiedziane. Teraz nastąpi epoka zdyscyplinowanego myślenia. Nie ma uprzedzeń, nie ma ślepej wiary w myślicieli sprzed tysiąca lat, nie ma wiary w nienaruszalny porządek rzeczy. Teraz doświadczenie i dyscyplina. Teraz nowe prawa i porządek. Nic nie jest ustalone przez Bogów. Odtąd człowiek będzie mógł powiedzieć kapłanowi, który miał boskie widzenia na temat morowego powietrza: „Mylisz się. Moje obliczenia pokazują co innego”. To już koniec świata. Tego świata, który znał i który go ukształtował. Nastąpi nowa epoka, w której człowiek będzie wręcz mógł powiedzieć Bogom: „Chyba nie macie racji. To równanie (koniecznie trzeba postukać palcem w papier pokryty drobnymi znaczkami) dowodzi, że się mylicie”. Nie mógł ogarnąć tego umysłem. Nie mógł pojąć wszystkich implikacji prostego faktu, że ktoś po raz pierwszy dowiódł, że autorytety są warte tyle, ile papier, na którym spisano ich myśli. To już naprawdę koniec dotychczasowego świata. Czuł, że dotyka tajemnicy, że w jego obecności dokonuje się przełom, którego nikt ze współczesnych nie jest jeszcze w stanie ogarnąć umysłem.
Roztrzęsiony wrócił do swojego pokoju, który nie śmierdział już tak strasznie, odkąd wtargnęło tu świeże powietrze. Rzucił na stół ryzę czystego papieru, klaskaniem rozgrzał zziębnięte dłonie, wziął pióro i zasiadł do pisania. „Niezwykłe życie wielkiego mędrca Zaana, czyli rzecz o tym, jak świat stał się inny…” – wykaligrafował tytuł.
Nie, nie. Wiedział, że z różnych doraźnych przyczyn politycznych nie będzie mógł tego nigdy opublikować. Zamierzał bowiem przedstawić tu tą dziwną teorię heliocentryczną, wygraną walkę ze śmiertelną zarazą, walkę z Zakonem… Nie ma głupich. Nie da głowy pod topór i nie pokaże tego nigdy. Nikomu. Ukryje zwoje w tak perfidny sposób tak, żeby nikt ze współczesnych nie mógł ich odkryć, ale… niech mędrcy za tysiąc lat znajdą pismo i niech wiedzą, komu zawdzięczają swój świat. Wiedział, że potrafi ukryć zapiski w odpowiedni sposób. Miał przecież matematyczny umysł.
I teraz już wiedział, ile to jest warte.
Tymczasem Zaan konferował z Siriusem. Ten bał się pójść do Oriona. Poszedł więc do swych sióstr. Maghrea i Amaltea uwielbiały brata. Pobiegły do Wielkiego Księcia dokładnie poinstruowane, co mają mówić. Ze złotej komnaty, jak donosili służący, najpierw dobiegały szepty, potem dziki wrzask Oriona, potem znowu szepty, znowu wrzask, i znowu szepty, szepty, szepty… tylko szepty poparte siedzeniem na kolanach, głaskaniem włosów, całuskami w czoło…
Orion podjął decyzję w przeciągu dwóch modlitw.
Zgodnie z przewidywaniami matematyka, nie udało się niczego zdziałać w dolnym mieście. W górnym jednak, dzięki Urzędowi, dość szybko i skutecznie wyeliminowano dostawy z dolnego ujęcia. Stary mur dzielący oba miasta zamieniono na granicę otoczoną szczelnym kordonem sanitarnym. Ryzykując wybuchem buntu, zlikwidowano ogniska palone na skrzyżowaniach i wzorem taktyka Gendera z Linnoy, który przedzierał się przez bagna podczas wojny z Symm, pozostałe zapasy drewna użyto do gotowania dostarczanej wody. Odpowiedni ludzie rozpuszczali pogłoski, że to Sirius wymyślił, że przejął kontrolę nad Urzędem.