Литмир - Электронная Библиотека

Achaja czuła jak ogarnia ją szaleństwo. Coś ciepłego znowu krążyło w jej żyłach, rozgrzewając całe ciało. Nawet zdawało się zapomniany już, odległy widok majaczących światłami, ludzkich osad, sprawił, że cała drżała, nie mogąc się opanować.

„Najważniejsza sprawa. Kowal. Żebyś w razie czego mogła się pokazać między ludźmi. Nigdy nie próbuj wkraść się do wiejskiej kuźni. Po pierwsze w wiejskim obejściu zawsze będzie pies. I już po tobie. Po drugie, kowal nigdy nie pracuje sam. Ma przynajmniej jednego ucznia i pachołków, którzy długo jeszcze będą sprzątać kuźnię, podczas kiedy sam kowal pójdzie już spać. Po nocy, jak już będzie pusto możesz wejść do kuźni. Ale po co? Przyprowadzić kowala? Jak? Wyjmiesz go po cichu z łożnicy? Od kowalowej? Nie budząc synów i pachołków? Zapomnij o tym. Jedyna twoja szansa to kuźnie przy drodze. Buduje się je z reguły przy karczmach albo na rozstajach, co zresztą na jedno wychodzi. Tam kowal też nie będzie sam, ale może trafisz na takiego, co nie mieszka przy kuźni, ale jeździ na noc do pobliskiej wsi. A w drodze, już wiesz, masz szansę go złapać. Poza tym psy. Jeśli nawet są, to przy takiej kuźni na drodze, obok karczmy zawsze kręci się dużo obcych, psy nie są ostre, przyzwyczajone do różnych zapachów, a poza tym ludzie nie zwracają takiej uwagi na szczekanie jak na wsi. Próbuj tam.”

Biegła w ciemności, polami, obok drogi, pamiętając o jeszcze jednej radzie: „Próbuj od razu! Im dłużej będziesz kluczyć w ogóle nie pokazując się ludziom, tym bardziej sama się zaszczujesz. Im dłużej będziesz w ukryciu, tym bardziej zdziczejesz, tym trudniej będzie ci później wejść między ludzi. A bez tego nie opuścisz Luan. Jest jeszcze jedna przyczyna. Na granicy pustyni będzie najwięcej karczm i kuźni przy gościńcach. Jeśli cesarska droga zahacza nawet o skraj pustyni, to przecież nikt nie buduje tam karczmy. Ile by musiał płacić za transport żywności z najbliższej wsi. A woda? Nie. Najwięcej karczm będzie na obrzeżach, żeby zarobić na tych, co będą przekraczać pustynię albo na tych, którzy z niej wracają. To najlepsi klienci!”

Krótki miał rację. Jasno rozświetlony, mimo późnej pory, budynek zajazdu stał przy najbliższych rozstajach. Obok ciemniała kuźnia. Achaja przypadła do ziemi i zaczęła się skradać, wykorzystując każdą osłonę. Kiedy dopadła do ściany z chropawych desek zobaczyła psa. Wyszarpnęła nóż, ale ten… podbiegł do niej merdając ogonem! Krótki! Niech cię Bogowie, w których nie wierzysz, mają w swojej opiece!!! Tak, jak ją uczył, dała psu do powąchania swoje obie ręce. Wyjęła z tobołka kawałek mięsa węża, który jej pozostał. Pies obwąchał go uważnie, a potem otrząsnął się – nie wziął do pyska. Wzgardził też suchym plackiem. Przyjął dopiero ostatni kawałek suszonego mięsa zabranego łowcom niewolników. Dopiero wtedy Achaja pogłaskała go i długo drapała za uszami. Co za kraj… gdzie psy mają lepiej niż ludzie. Nie mogła tu dłużej zostać. Jeśli któryś z pijanych (sądząc po krzykach i śpiewach dochodzących z karczmy) gości wyjdzie, żeby się wysikać, sytuacja mogła stać się niebezpieczna. Achaja szybko wślizgnęła się do ciemnej kuźni. Czekała dłuższą chwilę, zanim jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Potem wspięła się, wykorzystując wyłącznie ręce, po pionowej belce przytrzymującej strop. Ukryła się w więźbie dachowej, na samym szczycie. Przywiązała się pasem do krokwi i zasnęła.

Obudził ją skrzyp otwieranych drzwi. Do kuźni wtargnęli pachołkowie, z krzykiem i śmiechem. Powoli rozpalali ogień, przygotowywali miechy. Potem przyszło dwóch uczniów, wydając rozkazy, układając narzędzia. Długo potem, kiedy słońce pojawiło się nad horyzontem, pojawił się kowal. Starszy już mężczyzna, o sękatych ramionach, mrukliwy i łający swoich podopiecznych za każde rzeczywiste i wyimaginowane przewinienie. Śmiechy pachołków umilkły, jak nożem uciął. I tak było przez cały dzień. Odgłosy kucia, dym, krótkie, rzeczowe pertraktacje z klientami. Ani na chwilę kowal nie został sam. Wieczorem wyszedł, a pachołkowie, zgodnie z tym, co mówił Krótki, długo jeszcze sprzątali kuźnię. Achaja spała, ciągle w tej samej pozycji. Następnego dnia rytuał powtórzył się. Było to trudne do wytrzymania, bo dziewczynie strasznie chciało się sikać. Czas wlókł się niemiłosiernie i nic znowu nie zapowiadało, samotnego kowala, którego mogłaby dopaść. Dopiero w nocy ześlizgnęła się ze swojej kryjówki, wysoko w więźbie dachowej, żeby ulżyć swojemu ciału. Pies rozszczekał się pod ścianą, ale nie zwróciło to niczyjej uwagi.

Trzeci dzień niczym nie różnił się od poprzednich. Achaja czekała cierpliwie na okazję, ale ta nie chciała nadejść. Dwóch uczniów, pachołkowie… Osobą, która najczęściej opuszczała kuźnię był sam kowal. Wiedziała, że czwartego dnia może nie przetrzymać skurczona ciągle w tej samej pozycji. Poza tym byłoby to kuszenie losu. Wreszcie ktoś o bystrzejszym wzroku mógł spojrzeć w kierunku dachu… Długo po zapadnięciu ciemności zsunęła się na dół. „To ostateczność – mówił Krótki. – Możesz sama rozkuć kajdany, jesteś wystarczająco silna, będziesz miała narzędzia. Ale to ostateczność. Nie znasz się na tym. I tu wszystkie plusy kuźni przy zajeździe zamienią się w minusy. Odgłosy długiego kucia w ciemnej kuźni mogą sprowadzić kogoś z karczmy”. Nie miała jednak żadnego innego wyjścia. Odszukała wielki, metalowy młot, odpowiednie dłuto i ustawiła konstrukcję z desek, która pozwalała jej usiąść tak, żeby położyć obie nogi na kowadle.

Cichy skrzyp drzwi sprawił, że zeskoczyła umiejętnie i ukryła się pod ścianą. Jej wzrok był lepiej przystosowany do ciemności wewnątrz niż oczy przybysza. Kowal! Oceniła zanim on zdołał skrzesać ogień. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Śmiała się w duchu, słysząc jego utyskiwania:

– Żeby nagła zaraza wzięła tych poborców! Żeby trąd stoczył wszystkich poborców podatkowych. Żeby ich…

Kiedy kowal pochylał się, usiłując odczytać jakiś usmolony kawałek papieru, skoczyła nagle, zakrywając mu usta i przykładając nóż do szyi. Szarpnął się. Był silny. Ale nie tak silny jak ona.

– Ciiiiiiii…

Szarpnął się znowu niepomny klingi na własnym gardle.

– Jeszcze jeden taki ruch – szepnęła – i będziesz się dziwił, dlaczego ciepło rozlewa ci się po brzuchu. A to będzie twoja krew spływająca z gardła.

Pozostał w bezruchu. Achaja odczekała dłuższą chwilę, nasłuchując odgłosów dochodzących z zewnątrz. Na szczęście kowal był sumienny. Zamknął za sobą drzwi kuźni i pies nie wszedł do środka.

– Musisz mnie rozkuć – szepnęła.

Na policzku poczuła jak włosy jeżą mu się na karku. Musiał się naprawdę przestraszyć. Zdał sobie sprawę, że to nie zwykły rabuś, ale zbiegły niewolnik. Ktoś, kto nie ma już niczego do stracenia. Wbiła mu leciutko klingę w gardło. Czuła ciepłą krew spływającą po palcach.

– Teraz cię puszczę. Jak krzykniesz, zabiję ciebie, pójdę do twojej chałupy, zabiję żonkę i dziatki. Chcesz tego? Zginą we śnie. Niby nie taka znów straszna śmierć, nie?

Rozluźniła dłoń na jego ustach. Nie usiłował krzyczeć. Oddychał głęboko. Przerzuciła nóż do drugiej ręki, wyjęła miecz i puściła go wolno. W świetle pojedynczej pochodni, którą przedtem zapalił (to były te odgłosy krzesania) dopiero po dłuższej chwili zobaczył, że ma do czynienia z dziewczyną. Nie wpłynęło to jednak na jego zachowanie. Zdążył już poznać siłę jej mięśni. Nie zrobił żadnego głupiego ruchu, nie powiedział ani słowa. Achaja usiadła znowu na konstrukcji z desek i położyła obie stopy na kowadle.

– No na co czekasz?

Podniósł ciężki młot i dłuto. Chwyciła go za tunikę i przyciągnęła do siebie.

– Tutaj! Stań tutaj! – syknęła, chwytając go za genitalia. – Jeśli ci się wydaje, że jak zmiażdżysz mi kostkę, to nic ci nie zrobię, jesteś w błędzie! To… – zacisnęła pięść aż syknął z bólu – zawsze zdążę ci uciąć.

Położył na kowadle żeliwną podkładkę, ustawił jej stopę.

– Uważaj – syknęła, ale nie słuchał. Przyłożył dłuto do spojonego kiedyś na gorąco trzpienia w kajdanach i uderzył. Pewnie i z całej siły. Zagryzła zęby, przez moment mając wrażenie, że ciepło, które czuła pochodzi z jej własnej, zmiażdżonej nogi. Kowal uderzył jeszcze raz, potem jeszcze. Odłożył młot i dłutem rozgiął obręcz obejmującą kostkę. Zestawiła prawą nogę na ziemię. Coś strzyknęło jej w biodrze, poczuła ból po wewnętrznej stronie uda. Od kilku lat nie rozstawiła nóg tak szeroko. Chwyciła go mocniej, aż jęknął. Niech nie liczy na jej rozluźnienie. Nie liczył. Wziął młot i czterema mocnymi uderzeniami rozkuł jej drugą nogę. Syknęła, stając w lekkim rozkroku. Nogi jej drżały i były tak nieznośnie lekkie.

86
{"b":"100632","o":1}