Литмир - Электронная Библиотека

W nocy znowu zebrała wodę z kamieni. Rano znalazła wreszcie rośliny, których owoce nie wydzielały mlecznobiałego soku. Rozgryzła jeden i połówkę miąższu zaczęła wcierać sobie w nadgarstek. Po dłuższym czasie skóra nie zaczerwieniła się, więc skosztowała drugą połówkę. Nie była gorzka. Krztusząc się, zjadła więc wszystkie owoce, a potem…

Potem ujrzała dwie sylwetki na tle drgającego od rozgrzanego powietrza horyzontu. Upadła na ziemię, ale za raz podniosła się znowu. Zaczęła biec w ich stronę, machając rękami. Już po chwili rozpoznała dwóch jeźdźców w charakterystycznych, białych ubraniach. Jeźdźcy pustyni. Łowcy niewolników. Usiłowała wyobrazić sobie, co powiedziałby teraz Krótki. Nieważne. Hekke mruknąłby tylko: „Ot, dwa trupy zbliżają się do ciebie. Co za czasy nastały, żeby trupy, miast leżeć na cmentarzu, żywych ludzi nachodziły?”.

– Chodźcie tu trupy, chodźcie – krzyczała. Kiedy znaleźli się w odległości, z której można już było rozpoznać słowa, zmieniła trochę treść. – Jaśnie panowie!!! Ratunku! Tam karawana, bez wody. Mój pan wysłał mnie, żeby znaleźć…

Obaj jeźdźcy byli zbyt głupi, żeby docenić fortel. Ot, zwykła niewolnica, na pustyni, za którą dostaną nagrodę. Ruszyli galopem. Jeden z nich przygotował sznur i wstał w siodle. Kiedy był tuż, tuż, rzucił sznur, podciągając pętlę. Achaja dała się złapać. Czemu nie? I tak lepiej niżby mieli uciekać po pomoc… Tfu! Zadufała się w sobie. Jaką pomoc? Dwóch jeźdźców na jedną jedyną, wyczerpaną niewolnicę? Pętla ścięła ją z nóg, pociągnięta za koniem szorowała ciałem o piasek. Coś ciepłego i ożywczego rozlewało się wewnątrz jej ciała. Dała im czas, żeby nacieszyli się łatwą zdobyczą i uspokoili. Potem obiema rękami chwyciła za sznur. Kilkoma mocnymi pociągnięciami zbliżyła się do konia… Gdyby wleczono ją po kamieniach, byłoby trudniej. Ale po piasku? Jeszcze dwa ostre szarpnięcia rękami za sznur, chwyciła nogę konia i złamała ją jednym uderzeniem. Kwiczące zwierzę runęło na ziemię, wyrzucając jeźdźca. Achaja podciągnęła nogi, odbiła się i wylądowała na łowcy niewolników, jednym ruchem wyjmując mu z pochwy miecz i podrzynając gardło. „Mówiłem – usłyszała w głowie głos Hekkego – dwa trupy. Pytanie tylko mądrzy czy głupi. Śmierć zaraz? Czy za chwilę?”.

Ten drugi nie był jednak tak głupi, na jakiego wyglądał. Widząc nieprawdopodobne wręcz działanie dziewczyny ciągniętej dotąd na sznurze, nie zamierzał dopaść jej i zgładzić jednym ciosem miecza. Wyjął z juków łuk i nałożył strzałę. Kretyn – pomyślała dziewczyna, padając za rzężącym koniem na ziemię. – Co za idiota. Nie… Wiedziała, że powinna się cieszyć, że nie rzucił się do ucieczki i sprowadził licznej pomocy. „Nie mógł – odezwał się Hekke w jej głowie. – To, co się stało, nie mieści mu się w głowie”. Pierwsza strzała świsnęła jej tuż przy policzku. Kątem oka widziała jej brzechwę sterczącą z piasku. Druga strzała, trzecia. Jeździec wstrzymał konia, żeby lepiej wycelować. Teraz! Dziewczyna wiedziała, że musi mu dać jakąś satysfakcję, żeby nie uciekł, pozostawiając ją z trupem i rannym koniem. Wstała udając, że chce się rzucić na niego z podniesionym mieczem. Świsnęła czwarta strzała, dziewczyna zasłoniła się lewym ramieniem, stając nagle bokiem. Strzała wbiła jej się w rękę. Upadła na piasek, krzycząc z udawanego bólu. Przewróciła się na bok, odrzucając zdobyczny miecz (nie za daleko, tak, żeby mogła sięgnąć) i chwyciła się drugą ręką, kurcząc jednocześnie ciało. Jeźdźcowi musiało się wydawać, że jest śmiertelnie ranna albo przynajmniej, że ma już dość. Widział krew, widział jej upadek i konwulsje. Słyszała stuk kopyt. Coraz bliżej. Potem cisza i miękkie uderzenie butów o ziemię. Co za kretyn! Więc Hekke miał rację mówiąc, że wszyscy ludzie to idioci? Tamten podszedł bliżej. Dziewczyna nie mogła już wytrzymać, roześmiała się na cały głos. Wstała lekko i chwyciła oniemiałego ze zdziwienia mężczyznę za nadgarstki. Szarpnął się, ale nie miał szans. W przeciwieństwie do niej przez ostatnich kilka lat nie rozłupywał litej skały i nie nosił codziennie koszów wypełnionych kamieniami. Jego mięśnie nie mogły dorównać czemuś, co przypominało teraz spiżowe sploty na świątynnej rzeźbie. Achaja zębami wyszarpnęła sobie grot z ramienia, wypluła go i roześmiała się znowu. Nie chciała plamić krwią jego ubrania, więc skręciła kark łowcy niewolników i szybko odarła go z szat.

Wylizała dokładnie swoją ranę, znalezioną w jukach kościaną igłą zszyła jej brzegi i obwiązała szmatą. Szybko włożyła przepoconą, szeroką bluzę, turban i płócienny szalik zakrywający twarz. Nie mogła włożyć spodni, nie pozwalały jej na to kajdany.

Dobiła rannego konia i dokładnie przeszukała sakwy jeźdźców. Bogowie! Woda, placki, mąka, suszone mięso. Nie za dużo od razu! – przestrzegła siebie w myślach, żując wściekle i popijając wodą, nareszcie bez ograniczeń. „Jak zdobędziesz żywność zacznij się modlić – mówił Krótki. – Nie dlatego, żeby dziękować Bogom. Możesz przełknąć tylko jeden kęs w ciągu jednej modlitwy, nie więcej. Pij ile chcesz, ale nie żryj więcej niż jeden kęs w ciągu jednej modlitwy…”. Zabrała im mizerne sakiewki, noże, lepszy miecz, jeden łuk, kołczan i wskoczyła na drugiego konia. Co za traf. Jakikolwiek inny niewolnik na jej miejscu miałby teraz ogromne problemy. Nie da się jechać konno, nie mogąc (z powodu kajdan) siąść okrakiem na siodle i włożyć stóp w strzemiona. Właściwie żaden z potencjalnych zbiegłych niewolników nie mógłby wykorzystać zdobycznego konia. Żaden… Poza Achają. Bo… Przecież była księżniczką. Całą swoją młodość, jako wysoko urodzona dama, przejeździła na koniach z „damskim” siodłem – a więc z obydwoma nogami po jednej stronie i tylko z jedną stopą w strzemionie. Ruszając kłusem, uśmiechnęła się. Nie sądziła, że ta, nabyta na dworze umiejętność przyda jej się jeszcze w życiu.

Była wolna! Była wolnaaaaaaaaaa!!! „Jak kogoś zabijesz, nie ciesz się – powiedział Krótki. – To dopiero początek drogi, a euforia zgubiła już niejednego”. Szlag. Spojrzała na swoje skute stopy. „Nie niszcz zdobytej broni, usiłując się uwolnić. Nie uda się. Potrzebny jest kowal”. Szlag. Szlag. Szlag! Lekko powodując koniem, zatoczyła szeroki łuk, odnajdując poprzednie ślady pustynnych jeźdźców. Tą osadę, z której pochodzili, musiała ominąć, ale kierunek, chodź ogólny przyda się, żeby wyjechać z pustyni. Zwierzę nie było zgrzane, ani zmęczone. Stąd wniosek, że bardziej ludzkie strony muszą znajdować się niedaleko. Rzeczywiście, już wieczorem zauważyła pierwsze, zszarzałe jeszcze i wypalone płaty darni, pierwsze, suche krzewy na wydmach. Potem pojawiła się skąpa trawa, na wzgórzach, w oddali zamajaczyły w świetle gwiazd pierwsze drzewa. Achaja zmusiła zwierzę do galopu. Potem szarpnęła wodze, zeskoczyła na ziemię i jednym ciosem miecza zabiła konia. Nie mogła podróżować dalej konno ze skutymi nogami, nie mogła trzymać się dróg i gościńców, a przedzieranie się z koniem przez las byłoby głupie.

„Teraz najgorsza rzecz – usłyszała w głowie głos karła. – Dużo gorsza niż pustynia. Otóż Luan jest krajem, jakby powiedzieli na północy „mlekiem i miodem płynącym”. Cesarstwo jest gęsto zaludnione. Prawie nie ma lasów, ot jakieś zagajniczki, oliwne gaje. Wszystkie winnice są pilnowane. Nie bardzo jest się, gdzie ukryć. Niech ci nawet przez myśl nie przejdzie, że o tobie zapomnieli. Tu się szuka zbiegłych niewolników do upadłej śmierci. Pamiętaj! Cała potęga Luan opiera się na niewolnikach. Jeśli choć jeden skutecznie ucieknie, staje się legendą dla swoich współtowarzyszy. Dlatego też nikt nie będzie szczędził ani wysiłków, ani wydatków, choćby wielokrotnie miały przewyższyć twoją prawdziwą wartość. Jak więc masz iść? Nie gościńcami, bo wieści o zbiegłej niewolnicy zawsze cię wyprzedzą. Borów i kniei nie ma. Więc jak? Jak się da. W nocy, cicho, jak zwierz. Ale pamiętaj, zawsze ktoś może cię zauważyć. Musisz w coś się ubrać. Ale w co? Wejdziesz do wsi, zabijesz kogoś, żeby wziąć odzienie… I już będą wiedzieć, gdzie jesteś. Możesz kraść, ale… dopiero jak spróbujesz pierwszy raz, okaże się czy jesteś dobrym złodziejem, czy złym. A lepiej nie zdawać się na przypadek. Każda odkryta kradzież, każdy trup, którego za sobą zostawisz, będą jak drogowskazy dla tych, którzy podążą za tobą. A będą oni liczni, szybcy i władni. Im pomoże każdy. Tobie nikt!”

85
{"b":"100632","o":1}