Литмир - Электронная Библиотека

– Bracie w nauce! – wybuchnął Zaan, uważając, by nie przesadzić, ale właściwie nie musiał uważać. Miał tamtego na widelcu. – Mój najukochańszy mistrzu! Ty… – kurwa mać, jakiego porównania tu użyć? Szkoda, że nie był poetą. – Ty… Zatrzymałeś słońce i ruszyłeś ziemię! – wypalił i zagryzł wargi, bo to był szczególny idiotyzm. Astronom jednak rozpromienił się nagle.

– Nie, nie, nie… – zaprzeczył fałszywie. – To tylko teoretyczne obliczenie. Tylko taka matematyczna możliwość.

– Mistrzu. Kocham takie teoretyczne możliwości. Kocham cię mistrzu! – Zaan nalał sobie kolejny puchar i wypił go duszkiem. Nie był przez to ani trochę bardziej pijany. Jego organizm właściwie nie reagował już na alkohol. – Bo ja tu jestem za… sługę jeno… – udawał nieźle pijacki bełkot. – Ja chronię księcia, jestem powiernikiem wszelkich tajemnic. He… Moje prawdziwe powołanie to nauka. Ale gdzie mi do mistrza!

– A czym się zajmujesz? – zainteresował się astronom.

– Eeeeeee… Przyziemne bzdury. Hasła, ochrona książęcych osób, tajemnice. A ja bym chciał… wzory, obliczenia, matematyka! Tyle możliwości, tyle teorii! Możliwość obcowania z geniuszami! Taaaaaak…

– No ale w twojej dziedzinie chyba stosujesz matematykę?

– Eeeeeee… – Zaan łyknął kolejny puchar. – O tyle o ile. Ale, nie chwaląc się, to ja ustaliłem nadhasło.

– Nad… co?

– Noooo… wiele osób musi mieć dostęp do księcia. Zbieranie informacji, donosy o spiskach… Sami wiecie, jak to jest. Moim najbardziej zaufanym agentom, najlepszym z najlepszych – bełkotał Zaan chłepcząc kolejny puchar – dałem hasło, które nie będzie zmieniane co dzień. Oni mogą przyjść za rok i od razu będą mieli dostęp do książęcego ucha. Żadnych straży, żadnych sług, szybkie osobiste spotkanie.

– Ooooo… to takiego hasła odgadnąć nie sposób.

– Oczywiście, że nie – Zaan chwiał się na ławie. Nie wiedział, co jeszcze wymyślić, żeby wydawać się kompletnie pijanym. – Ciiiiiii… – rozejrzał się wokół. – To idzie tak: Żółtylisprzeskakujenadgęśląjaźnią. A potem trzeba bardzo powoli i wyraźnie wypowiedzieć Hakciwsmaktywdupęjebanypacanie! O! I wszystko trzeba będzie walnąć jednym tchem, jakby to były dwa pojedyncze słowa, bez żadnych odstępów między literami! To bardzo ważne. Tylko ciiiiiiiii…

– Tak, tak, ja…

Zaan, nie czekając na dalsze wynurzenia, zwalił się pod stół. Uprzedzona zawczasu służba wyniosła go tak, jak i innych biesiadników. W przeciwieństwie do innych jednak, jego postawiono na własne nogi już w korytarzu.

Zaan wrócił do swojej komnaty i skreślił kilka słów do Miki. „Zaraz dostaniesz list od astronoma. Kopię natychmiast do mnie!”. Pchnął posłańca z pismem do portu, a sam zaczął wlewać w siebie nowe porcje wina. Nigdy nie było mu mało.

Na szczęście nie musiał czekać długo. Astronom znalazł najprawdopodobniej jakieś ustronne miejsce, skreślił swój list, zaszyfrował i zniszczył papiery. Służący musiał mu towarzyszyć, czekając na dziedzińcu, jak inni. Pobiegł do portu, zawadzając o Biuro Handlowe. A Mika się nie lenił. Zaan dostał kopię listu, zanim zdążył osuszyć cały wielki dzban.

Ruszył do siedziby matematyka, która znajdowała się w pobliżu prywatnych apartamentów Wielkiego Księcia. Teraz jednak, podczas uroczystej uczty, korytarze w tej części pałacu były puste. Matematyk jednak nie chciał przyjąć go w swojej sali. Słysząc kroki, wybiegł do gabinetu anatomicznego i tam, wśród wybebeszonych trupów, musieli odbyć swą krótką rozmowę.

– Masz kolejny list – powiedział Zaan.

– Ale… to nic nie zmienia. Mówiłem, że bez klucza czy kilku słów, których znaczenie byłoby jasne…

– Masz kilka słów. W tym liście użyto na pewno takie słowa: „Żółtylisprzeskakujenadgęśląjaźnią” bez żadnych przerw między literami i „Hakciwsmaktywdupęjebanypacanie”. Oba zawierają wszystkie litery alfabetu, na pewno znajdziesz je w tekście. Najprawdopodobniej w liście będą też słowa: „hasło”, „Zaan”, „książę” oraz „powoli i wyraźnie wypowiedzieć”. Możliwe też, że użyto słów: „uczta”, „pijany”, „rozmawiałem” lub „rozmowa”, „moja”, „teoria naukowa”… – Zaan zawahał się przez chwilę i zmienił zdanie. – Nie. Przy „teoria naukowa” będzie jakiś przymiotnik w rodzaju „wspaniała”, „świetna”, „genialna” czy coś takiego.

Matematyk pokiwał głową z podziwem. Przez chwilę nie mógł zebrać myśli.

– Panie… eeeee… niby to sprzedałeś tajne hasła autorowi listów?

– Pomoże ci to w rozwiązaniu?

– „Hakciwsmaktywdupęjebanypacanie” – zacytował matematyk, patrząc na równe pismo kopisty. Wskazał palcem zaszyfrowany odpowiednik tego słowa. – Szyfr masz już złamany, panie! – Ukłonił się i to szczerze, bo był pod wrażeniem. – Proszę tylko o dłuższą chwilę, żeby wykonać żmudną resztę.

Zaan skinął głową i odwrócił się na pięcie. Nie miał ochoty sterczeć dalej wśród preparatów ludzkich organów. Nie rozumiał mody, która kazała możnowładcom utrzymywać gabinety anatomiczne i osobiście grzebać w cudzych wnętrznościach.

Matematyk wrócił do swojego gabinetu. Praca, którą miał wykonać, była uciążliwa, ale prosta. Nie mógł tu wpuścić Zaana, ponieważ na stole poniewierały się przechwycone na balkonie kartki z bzdurnymi obliczeniami dotyczącymi ruchu planet… Bzdurnymi? Przecież Zaan to geniusz! O Bogowie! Jeśli więc i te obliczenia są prawdziwe… Bogowie, Bogowie, Bogowie. Wolał nie myśleć, jaką rewolucję w nauce mogłyby spowodować. Spalić! Nie… Nie wolno! No ale, sam Zaan musiał się ich przestraszyć, skoro wyrzucił papier przez okno do morza! Co robić? Co robić? Bogowie! Co Zakon na taką herezję? Spalić! Nie, nie wolno, toż to czysty wytwór ludzkiego geniuszu. Dobrze! Matematyk postanowił zabezpieczyć papiery i schować tak, by dopiero przyszłe pokolenia mogły je odnaleźć. A wtedy… Aaaaa… Niech prawnuki same się martwią, co zrobić z tą straszliwą wiedzą.

Hara zatrzymał się w drzwiach niepewny, czy może przerwać zagłębionemu w papierach Zaanowi.

– No? Co tam?

Służący wszedł głębiej i przymknął drzwi.

– Panie! Zamach był!

– Co?!!! Sirius żyje?

– Żyje, panie. Nic mu nie jest!

Zaan, który zdążył się już poderwać na równe nogi, opadł z powrotem na zydel.

– Opowiadaj.

– Panie… Ci, co to zaplanowali, wiedzieli dobrze, że młodego księcia w obecności jego ojca obrazić się nie uda. Tam już wokół czekali tacy, co to byli nagotowani specjalnie na takie okazje.

Zaan skinął głową. On również przypuszczał, że przy Wielkim Księciu, chłopakowi nic nie grozi. Gdyby ktoś chciał go obrazić i zmusić do wyzwania na honorowy pojedynek, wokół czekali już wynajęci szermierze (oczywiście „najbliższa rodzina”, prawie, że rodzeni bracia… Nadworny heraldyk miał zawsze pełne ręce roboty, była to ciężka, ale świetnie płatna praca). Obowiązkiem szermierzy… tfu! „krewnych” było doskoczyć w trakcie obrażania i jeszcze szybciej obrazić obrażającego (o co na uczcie nietrudno, w krańcowym przypadku można było choćby napluć mu w twarz, choć to prymitywny chwyt, z reguły stosowano trochę bardziej wyrafinowane… „Nadepnąłeś mi na nogę, chamie!!!”, „Co??? Przecież stałeś trzy kroki dalej!” „Twierdzisz, że kłamię???” I sru w twarzyczkę. Pojedynek gotowy, ale taki, w którym nie brała udziału ochraniana osoba.).

– Panie… Wiedzieli, że księcia obrazić się nie da. Więc może książę sam obrazi kogoś, myśleli. Tym bardziej, że wszyscy wiedzą już, że z powodu porwania za młodu, wszystkich sekretów etykiety to on nie zna. No i podszedł jeden taki, bogato utytułowany, szermierze czekali w napięciu, co powie, żeby mu przerwać jakby co. A z drugiej strony podeszła do księcia młoda dama przecudnej urody, szermierze nie zwrócili uwagi, bo wszak kobieta nie może obrazić mężczyzny w sposób honorowy. No ale potem wyszło, że to był przebrany w sukienkę mężczyzna. Ach, psiekrwie, gdzieś takiego naszli! Nie odróżniłbyś, panie. Lico gładkie, w talii czymś ściśnięty tak, że nawet tyłeczek całkiem, całkiem.

– Toż miłość z chłopcami w Troy zakazana.

– Ale on wszak z nikim się nie kochał, panie. A włożyć na siebie, to przecież każdy może, co zechce, najwyżej na śmieszność się narazi.

79
{"b":"100632","o":1}