Литмир - Электронная Библиотека

– Przecież przed chwilą mówiłem – zdziwił się chłopak.

– Powiedz jeszcze raz.

– O żesz ty. No to, ten no, niby mój ojciec…

– Nie mów nigdy „niby”! Nawet jak jesteśmy sami!!!

Sirius pociągnął kolejny łyk wina i długo gulgotał nim w gardle. Widząc jednak, że nie rozbawi towarzysza, powrócił do opowieści.

– No, przedstawił mnie Radzie Króleskiej…

– „KRÓLEWSKIEJ”! „KRÓLEWSKIEJ”! W środku tego słowa jest litera „W”!!! I musi być ją słychać!

– Oj, no nie poprawiaj mnie cały czas.

Zaan zakrył twarz dłońmi.

– No i – kontynuował chłopak. – Wszystko było fajnie, bardzo się wszyscy cieszyli.

Zaan zgiął się tak, że głowa dotknęła kolan i zakrył się już całym ramieniem.

– No co? Nawet powiedzieli, że niezadługo mam być przedstawiony na dworze. No co?! Mój niby… tfu! Mój ojciec powiedział tam przecież, że póki co, przeprasza, za mój język i manewry…

– Maniery.

– A co za różnica czy manierki, czy inne bukłaki? Bo niby przebywałem wśród barbarzyńców i warunków.

– Pewnie: „w barbarzyńskich warunkach”.

– No. Czy coś tam… A ja na to, żeby mi dali jakiś korpus albo armię, to podbiję Luan i wtedy zobaczą.

– O Bogowie! Nie powiedziałeś tego? Prawda?

– A co? I jeszcze, że jak chwycę tego głównego z Rady za jaja to suche zostaną – roześmiał się Sirius. – Tyle lat przy wiosłach… Ma się rękę, nie?

– Żartujesz? Prawda?

– No. Z tymi jajami to trochę tak.

– A o pieniądzach? O pieniądzach nic nie mówili?

– Że niby mamy im w łapę dać? – Sirius wybałuszył oczy, szczerze zdziwiony, bo nawet jemu zaproponowanie łapówki Radzie Królewskiej wydało się trochę przesadne. – Nie.

– W jaką łapę?! – wrzasnął Zaan, ale zaraz się skonfundował. – Słuchaj, przecież poza specjalnym powitaniem uczestniczyłeś w normalnym posiedzeniu Rady. Może mówili coś o handlu, o koniunkturze, cenach.

Sirius myślał intensywnie dłuższy czas.

– Nie.

– Bogowie.

– No czekaj. Mówili… – chłopak zmarszczył brwi, usiłując sobie przypomnieć. – Mówili, że handel… że handel… no! Że handel tego…

– Co?

– Aj, no nie pamiętam. W każdym razie podwyższą podatki.

– Bogowie! Na co?

– Na ziarno. Jest dwadzieścia siedem od sta, a będzie dwadzieścia dziewięć od sta.

Zaan myślał intensywnie. Podwyższenie podatków na zboża. Co to oznacza? Koniunkturę? Jest za dużo, więc zdławimy wymianę. Czy upadek? Jest mało, zacznie się import, więc zaróbmy na tym. A może chodzi o cła?

– Słuchaj – powiedział po chwili. – Troy importuje, czy eksportuje ziarno?

– Psiamać. Co?

– No, sprzedajemy zboże, czy kupujemy?

– Nie wiem.

Jeśli przewidują koniunkturę, to trzeba zboże kupić. Ale podatki? Jeśli będą wyższe, to trzeba sprzedać. Zaan nie miał żadnych spichrzów, ale przecież mógł sprzedać samą informację. Tylko komu? Bogowie! Nie miał pojęcia o handlu. Zaraz, po co sprzedawać – przyszła mu inna myśl. Może przywiązać kogoś do siebie na stałe? Jakiegoś kupca? Nie znał żadnych kupców. A poza tym jakiś przypadkowy handlarz mógł się okazać człowiekiem niezbyt sprytnym. Więc kogo? Aaaaaaach! Nagle doznał olśnienia. Jak strzał z łuku w sam środek tarczy. Lichwiarz! Potrzebował lichwiarza!

– Dobra – powiedział głośno. – Wzywaj kuzynów. Idziemy.

– Jakich? Pałacowych czy ulicznych?

– Idziemy do miasta.

Syn Wielkiego Księcia nie mógł się oczywiście pojawić na ulicy sam. Ale też w żadnym wypadku nie można było chodzić z obstawą. Co to Król, któremu należy się świta, czy jak? Z drugiej strony każdy jednak przechodzień mógł nastawać na wysoko urodzoną osobę. Zwyczaje królestwa Troy regulowały tę sprawę bardzo precyzyjnie. Nie może być towarzyszących żołnierzy ani zbyt licznych sług? Nie ma sprawy. Każdy jednak może chodzić po ulicy w towarzystwie rodziny. Wynajmowało się więc ludzi sprawnych w mieczu i nadworny heraldyk robił z nich bliższą lub dalszą rodzinę, nierzadko sięgając o tysiąc lat wstecz. Panowie kuzynowie zbrojni w miecze (w końcu każdy może chodzić z mieczem, gdzie chce – to wyłącznie jego sprawa), prowadząc wesołą dyskusję (to wymóg) towarzyszyli bezcennej osobie na każdym kroku. Oczywiście nie wypadało z nimi wchodzić gdziekolwiek (na przykład do innej wysoko urodzonej osoby). Przecież to brak manier pojawiać się w cudzym domu z uzbrojonymi ciężko ludźmi. Zwyczaj regulował i to. Były dwa zestawy „rodzinne”. Jeden uliczny, przypadkowo z mieczami. Drugi „pałacowy”, który stanowili „kuzynowie” o wiele lepiej wykształceni, znający etykietę, pozbawieni mieczy. Mieli tylko sztylety i byli bardzo bezczelni. Niezmiennie od lat ośmielali się wyjmować z rąk swoich wysoko urodzonych „kuzynów” wszelkie napitki i jadło, i po chamsku próbować jako pierwsi. Cóż za upadek obyczajów…

„Pałacowi kuzyni” Siriusa potrafili się lepiej zachować niż on sam. Z „ulicznymi kuzynami” chłopak jednak zaprzyjaźnił się szybko. Zaana natomiast niezbyt lubili jedni i drudzy, ale nimb sługi Zakonu sprawiał, że, przynajmniej na zewnątrz, starali się go akceptować. Zaan obawiał się jednak, czy zdołają zadośćuczynić niecodziennej, jak mniemał, prośbie. Mylił się. Kiedy opuścili już pałac i jąkając się powiedział, że Książę ma pewną sprawę do… hm… tego, no… lichwiarza, na wszystkich twarzach odbiło się jedynie zrozumienie.

– Jest taki jeden przy „Malowanym Portyku” – powiedział smagły chłopak z dużym zakrzywionym mieczem i wojskowym nożem przy boku. – Zna on wysoko urodzonych. Niejedno widział.

– Nie, nie – Zaan skrzywił się lekko. – Wolałbym… hm… wolelibyśmy kogoś mniej światowego.

– No nie ma sprawy. Do wyboru do koloru.

Kuzyni roześmieli się głośno. Stolica Troy słynęła z kupców i lichwiarzy.

– Ktoś, żeby miał dużo… no wiecie czego… i nie pytał i… był na uboczu.

Chłopcy spojrzeli po sobie.

– Będzie Zyrion dobry? Nie?

– Haale? Margento? Albo ten, spod Wysokiego Sadu, jak mu?…

– Zyrion! – uciął ten sam smagły chłopak. – Tylko on w dzielnicy od… – zawahał się nagle patrząc na Zaana. – No od…

– To zła dzielnica – dodał inny. – no… od…

– Od kurew – dodał ktoś odważniejszy.

– No to chodźmy.

Ruszyli szybko. Ktoś pożyczył Siriusowi długi płaszcz z kapturem, pod którym mógł ukryć swój książęcy strój. Chłopcy skupili się wokół Siriusa luźnym kręgiem, a kiedy opuścili dobre dzielnice, zacieśnili krąg tak, że ledwie mógł iść, żeby nie potknąć się o ich nogi. Na razie jednak nie widać było niczego zdrożnego. Dopiero po dobrych kilkunastu modlitwach wkroczyli do dzielnicy rozpusty, przy której port, który tak kiedyś zafascynował Zaana, mógł uchodzić za świątynny dziedziniec. Dziewczyny z lupanarów, widząc eskortę… tfu! rodzinę zakapturzonej osoby nie atakowały jednak, a przynajmniej nie ze wszystkich stron naraz. Zaan czuł, że jeszcze kilka młodych kobiet zrobi do niego minę niewinnych świętoszek i nie wytrzyma. Rzuci się do najbliższego „domu”, żeby trwonić fortunę. Spuścił oczy i zaczął liczyć kroki. Nie był osamotniony. Młodzi kuzynowie, też dość często mylili krok. Sirius gwizdnął parę razy. Chciał rozchylić kaptur, ale najbliższy kuzyn zdecydowanie naciągał mu go na głowę. Stolica Troy słynęła nie tylko z kupców i lichwiarzy.

Zaan o mało co nie przeoczył momentu, kiedy zwarta grupa skręciła w wąski zaułek. Dopadł ich dopiero w momencie, kiedy zatrzymali się pod ciemnymi drzwiami ze wzmocnionych desek. Smagły chłopak z całej siły kopnął w drzwi, a potem poprawił.

– Będzie tu – dodał jakby to wyjaśniało jego zachowanie.

Zaan zastukał dużo grzeczniej.

– Zostajecie tutaj – dodał.

– Nie może być, my w takim miejscu…

– Zostajecie, psiekrwie! – syknął Sirius. – Funduję każdemu dziewkę i jeszcze po złotemu na głowę!

– Aaaaaaaaaa… – chóralne westchnienie było najprawdopodobniej aprobatą poczynań młodego księcia.

W tym momencie drzwi uchyliły się nieco. Smagły chłopak z zakrzywionym mieczem poprawił nogą tak, że otworzyły się na oścież.

60
{"b":"100632","o":1}