Литмир - Электронная Библиотека

– No co tam – odezwał się wreszcie. – Co ciekawego po drugiej stronie framugi?

– Patrzę, czy dobrze pomalowali – mruknął Mika, nie odwracając wzroku.

– Poszukiwałem sprytnego oszusta – ciągnął Zaan. – Takiego, co nie dał się złapać.

– Kogo? – obruszył się Mika, ale jakoś tak niespecjalnie.

Zaan uniósł dłonie w odżegnującym geście.

– Mówiłem, że poszukiwałem oszusta, a znalazłem, ma się rozumieć, kryształowo uczciwego człowieka. Jasna sprawa. Niemniej, skoro już jestem, chciałem zaproponować ci pracę.

Mika wzruszył ramionami. Ani na moment nie oderwał wzroku od framugi.

– Chciałbym, żebyś pokierował Biurem Handlowym – powiedział Zaan.

– Akurat – tamten nie okazał cienia zdziwienia. – Znam się na handlu jak stara baba na robieniu mieczem.

– Tam już są tacy, co się znają na handlu. A ja mówię poważnie.

– No co ty – na twarzy Miki pojawił się ledwie zauważalny cień uśmiechu. Po raz pierwszy też spojrzał w kierunku siedzącego na jego własnym łóżku człowieka. – Delatora chcesz ze mnie zrobić?

– Nie chcę, żebyś donosił – Zaan urwał nagle i zmienił zdanie. – Albo wiesz? Nie. Chcę, żebyś mi donosił.

Skrzywienie warg.

– Tak nisko upadłem? Podsłuchiwać, co kto szepcze w kiblu?

Zaan zignorował jego uwagę.

– Chcę, żebyś donosił mi o wszystkim. Co słychać u Wielkich Książąt, co nowego w Radzie Królewskiej, co i o kim Król rano powiedział i…

– A może sam cesarz Luan? – zakpił Mika.

– A owszem: co słychać u cesarza, u księcia Linnoy, u tyrana Symm, a nawet czy ktoś nie pierdnął przypadkiem w zapadłej gospodzie za Wielkim Lasem.

Mika już chciał się roześmiać na głos, ale nagle wyraz jego twarzy zaczął się powoli zmieniać. Zaczął wyobrażać sobie te wszystkie faktorie Biura Handlowego, placówki w każdym mieście Królestwa Troy, w każdym mieście na świecie, tych ludzi łażących za każdym kupcem, niosących informacje o wszystkim, co się dzieje i, co najważniejsze, mających na to oficjalne pozwolenie. Powoli i u niego zaczęło świtać pojęcie o prawdziwym celu twórcy Biura. O jego nieprawdopodobnym zamyśle. Głośno przełknął ślinę.

– Eeeee… – żachnął się. – Ty wiesz, ile to będzie kosztowało?

– Na biednego nie trafiło – Zaan podrzucił w dłoni pierścień Siriusa, ale tak, żeby tamten nie rozpoznał godła.

– Aaaaach – parsknął Mika. – Opowiadasz… – mełł w ustach jakieś słowa albo przekleństwa. Ale po chwili zapytał znowu: – A niby co ja z tego będę miał?

– Ano, jak to mówią – Zaan wykonał ręką nieokreślony gest. – Załóżmy taką sytuację. Mówię oczywiście czysto teoretycznie, bo nie wyglądasz na człowieka, który da sobie w kaszę dmuchać. Ale, możemy założyć taką sytuację: Na przykład ktoś, jakiś wielki pan, zrobił ci kiedyś coś złego… Może nie tobie, może twojej rodzinie, a może to się w ogóle nie zdarzyło. Mówię tylko hipotetycznie. Ale załóżmy. A ty zamiast gryźć palce, idziesz do niego. On cię poznaje, mówi: „Ty psie, jeszcze ci mało? Wychłostać każę”, a ty: „Pocałuj mnie w dupę”, wtedy on: „Cooooo?!! Ja cię, psie, pyłku, marna istoto…”, a ty, na przykład: „brać go! mordą w gnój i prać!”… – Zaan wydął wargi. – Nooo… to oczywiście tylko taka hipotetyczna sytuacja. Proszę, nie bierz sobie do serca.

Mika potrząsał głową. Milczał długo, roztrząsając coś w swojej głowie. O dziwo wyraz jego twarzy nie zmieniał się ani na jotę. Zaan był już skłonny myśleć, że źle go ocenił.

– A ci wszyscy… – powiedział wreszcie. – Ci co, hipotetycznie mówiąc oczywiście, będą, no jakby to powiedzieć…

– Śledzeni? – podsunął Zaan.

– No. Co oni na to?

– Chyba nie będziesz się głośno chwalił na rynku?

– No ale… – Mika pokręcił głową. – Twój pan nas ochroni?

Zaan powoli pochylił się do przodu. Dłuższą chwilę studiował twarz tamtego, ale nie mógł z niej niczego wyczytać.

– Co? Boisz się? – palnął na chama.

Mika syknął jak wąż.

– Kurwa – szepnął zamykając oczy. – Kurwa!!! – walnął pięścią w drzwi, aż zachybotały się trzeszcząc. Ale nie wypadły z zawiasów. Nie był ani w połowie tak silnym człowiekiem jak choćby Sirius.

Zaan jakby widział samego siebie. Naraz jakby zobaczył całą swoją drogę z Północy do Królestwa Troy. Teraz już wiedział, jakich słów ma użyć. Wstał powoli, prostując kości.

– Jesteś szczęśliwym człowiekiem – mruknął, przekraczając próg. – Masz wybór – uśmiechnął się słodko i ruszył wzdłuż korytarza, nie oglądając się za siebie. – Albo ta karczma, nerwy, bezsilne zaciskanie zębów i pięści, albo… – doszedł już do schodów. – Albo… może mistrz umierania niedługo. Ale przedtem też nerwy, zaciskanie zębów i pięści. Nie inaczej. Z tym tylko, że jak już zaciśniesz to… z tysiąca ludzi wióry lecieć będą.

Śmiejąc się cicho, schodził ignorując pytanie tamtego, kiedy się znowu zobaczą.

* * *

Zaan siedział w sypialni Siriusa, drapiąc się w plecy. Odkąd pamiętał, zawsze plecy swędziały go jak tylko zdarzyło mu się myśleć o pieniądzach. Wychowany na świątynnych księgach wiedział dużo o wszelkiego rodzaju sprawach finansowych. Ale… O ile jego wiedza na temat stosunków w królestwie Troy, polityki, zwyczajów ludzkich wystarczała (przynajmniej na razie) do skutecznych działań w tych wszystkich dziedzinach, o tyle wiedza o obrocie gotówką okazała się zupełnie niepraktyczna. Tymczasem Mika reorganizował Biuro Handlowe, kupował ludzi na dworach, u kupców, w straży i w wojsku… Kupował ludzi w królestwie Troy i w Luan, i w krajach, których nazw sam nigdy nie słyszał. Mika potrzebował pieniędzy. Mika rozpaczliwie i natychmiast potrzebował całej góry pieniędzy!!! Bogowie…

Zaan robił, co mógł. Skromne środki Biura nie wystarczały właściwie na nic, poza utrzymaniem samych faktorii (dobre choć to). Sirius nie mógł zrobić niczego – oczywiście miał jakieś pieniądze, ale nigdy w ręku. Wystarczyło, by mruknął, że czegoś chce, a natychmiast dostarczano tę rzecz, nierzadko w kilku egzemplarzach do wyboru. Ale gotówka? Po co księciu gotówka, wszak wystarczy, że każe swym sługom. Ale słudzy nie utrzymają Biura.

Zaan zrobił wszystko, co w jego mocy. Za wyłudzane środki Wielkiego Księcia założył piekarnię, która wytwarzała ciasteczka rozprowadzane w amfiteatrze podczas przedstawień – zdobył nawet wyłączność (ot, co znaczy sługa Wielkiej Osoby). Kazał wyciskać cytryny do wody i sprzedawać wraz z winem za brązowego od kubka przechodniom, w upalne dni. Kupił kilkudziesięciu szewców i psim swędem, powołując się na kogo tylko mógł, załatwił dostawy sandałów dla armii. Kupił kamieniołomy i załatwił dostawy budulca dla robót publicznych przy drogach. Kupił tartak, który spłonął następnego dnia i na tym trochę wpadł… Mimo to zarabiał tyle, że w swoich świątynnych czasach nie mógł przypuszczać, że jakikolwiek człowiek na świecie może mieć tyle pieniędzy. Ale dla Biura to wciąż było mało. To było jak ziarenko piasku w ogromnym dole, który miał być wypełniony po brzegi.

– No co tak dumasz? – zdenerwował się Sirius, sączący wino z rozanielonym wyrazem twarzy. – Źle ci, czy jak?

– A źle.

– No to zabierajmy całą tę twoją gotowiznę i w nogi.

– Ta. Łapią nas drugiego dnia i…

Sirius westchnął ciężko i machnął ręką.

– No to zostajemy i bawimy się dalej.

Zaan zerwał się na równe nogi.

– Ty naprawdę myślisz, że oni wszyscy rozum postradali?!

– Jacy wszyscy?

– Ci wokół. Książę i reszta. Myślisz, że oni rozum dali za psi postaw?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Mamy coraz mniej czasu – Zaan usiłował mówić cicho, żeby nie usłyszał żaden ze sług. Po tym, czego dowiedział się od Miki o łatwości werbunku wśród służących, coraz częściej łapał się na tym, że mówi szeptem. – Zaraz nas odkryją!

– No to chodu.

Zaan załamał ręce i opadł z powrotem na zydel. Dłuższą chwilę mełł przekleństwa, potem splunął na wzorzysty kobierzec i również machnął ręką.

– Aaaaaaaa… powiedz jak było na Radzie.

59
{"b":"100632","o":1}