Kolejny krzyk więźnia sprawił, że Zaan zerwał się z krzesła i pobiegł na górę wąskimi schodami. Przebył dwa piętra, o mało nie tracąc butów. Dopadł jakiegoś okna, może strzelnicy dla kusz i wystawił głowę, dopiero teraz mogąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Oddychał głęboko, usiłując się uspokoić. Czy istniał zbrodniarz wart takiego losu? Taki był porządek. Taki był porządek rzeczy. Tylko on, żyjący w oddaleniu, w świątynnej izolacji, mógł spojrzeć na to z boku.
– Panie – dowódca straży przestępował z nogi na nogę. Nigdy w życiu nie zdarzyło się, by wielki pan zachowywał się w ten sposób. – Skazaniec przyznał się. Powiedział, że zna żyjącego tu w porcie oszusta o imieniu…
– Przyprowadź go – przerwał mu Zaan.
– Ale… Panie! To straż miejska powinna…
Zaan wyszarpnął z kieszeni sakiewkę.
– Połowa tego, co widzisz, będzie twoja – warknął zduszonym głosem, bo znowu zbierało mu się na wymioty. – Przyprowadź go i niech mistrz spyta go o to samo, co tego tu – z trudem zaczerpnął nowy oddech.
– Będzie jak każesz, panie – dowódca skłonił się, przygryzając wargę. Nie miał pojęcia, czy jego dozorcy zdołają schwytać sprytnego oszusta w porcie. Ale z kolei… Sakiewka była gruba i dobrze wypchana. Mógłby przecież pogadać z dowódcą straży w porcie. Połowa połowy to też dużo. Znacznie więcej niż nic.
– Czekam w tawernie, w porcie – Zaan z trudem odkleił się od okna i ruszył w kierunku wejścia. – Odnajdziesz mnie.
Nie oglądał się za siebie i starał się, w każdym razie w tym stopniu, w jakim było to możliwe, nie oddychać. Dopiero na zewnątrz otarł pot z twarzy. Stał dłuższą chwilę, usiłując się uspokoić. Zupełnie nieruchomo, poza jednym gwałtownym rytmem – wdech, wydech, wdech, wydech… Ruszył w głąb portu po zalanym słońcem polderze dopiero wówczas, kiedy uznał, że oczyścił płuca z więziennej woni. Odnalezienie drogi nie było trudne. W równym bruku, którym pokryte tu było niemal wszystko wykuto starannie wspaniałe drogowskazy. Dużych rozmiarów penisy wskazywały którędy do lupanarów, amfory informowały jak trafić do winiarni. Innych znaków uwiecznionych w chodniku nie było.
Zaan wszedł do najbliższej tawerny, zdziwiony, że o tej porze jest prawie pusta. Widocznie zapełniała się dopiero wieczorem. Usiadł przy oknie, pozbawionym nie tylko szyby i framugi, ale i jakiejkolwiek okiennicy. Gospodarz nie pytał co gość, sądząc po stroju i bladej twarzy, pochodzący z daleka, chce zamówić. Bez słowa postawił przed nim naczynie do podgrzewania wody, mieszalnik i dzbanek wina. Zaan zignorował bogato rzeźbione naczynie i mieszalnik. Wziął się od razu za wino. Dopiero teraz rozejrzał się wokół. Ściany nie były bielone, miękki, wypolerowany piaskowiec pokrywały napisy, które pozostawili tu goście. Jedne ostrzegały przed oszustwami właściciela lokalu, wyjaśniały, co i w jakich ilościach dolewa do czego, inne były wyrazem obżarstwa i opilstwa – wieczną pamiątką, kogo i kiedy wyniesiono po tym, co zjadł lub wypił i, szczegółowo, co się później działo zarówno z osobą, jak i rzeczami, które zostały spożyte. Jeśli choć połowa inskrypcji była prawdziwa, rynsztok przy wejściu musiał być świadkiem nieprawdopodobnych scen. Jeszcze inne, wyskrobane w pośpiechu lub niewyraźnie, były ledwie czytelne: „Tu piłem i tu ugodzony sztyletem umieram. Nie siadaj do gry z nieznajomym…” albo: „Już widać strażników. Doniósł pewnie Ardon. Bracia wypijcie za moją pamięć, bo położę głowę pod topór”. Zaan duszkiem wychylił kubek wina i spojrzał za okno. Nie rozumiał tego miasta. Przytłaczało go swoim zgiełkiem, rozmachem, wspaniałością budowli i tym, paradoksalnie, że było tak sprzyjające, tak świetne, tak czarowne. Wspaniały port, błyszczące w słońcu białe mury, portyki, kolumnady… Więzienie i Biuro Handlowe niedaleko siebie. Jedno obok drugiego. Bogowie! Dlaczego nikt nie domyślił się, jakie naprawdę były zamysły twórcy Biura? Zaan był tam rano z pierścieniem Siriusa. Rządzący nim stary człowieczek zasypał go stosami papierów, trajkocząc bez przerwy, że wszyscy go ignorują, nikt nie docenia jego działalności, nikt nie wie, jak ważna jest w handlu informacja, że faktorie we wszystkich państwach ledwie zipią, bo brakuje pieniędzy, kupcy nie chcą płacić, książęta nie chcą płacić, Rada nie chce płacić, nikt nie chce płacić i z braku funduszy to wszystko nie ma sensu… Był zupełnie nieszkodliwy. Zaan zapewnił go, że pieniądze rychło się znajdą, i w dalszym ciągu ma mielić stosy zupełnie bezwartościowej informacji. Oczywiście nie użył wobec tamtego słowa „bezwartościowa” – staruszek, jego ludzie i jego handel mogli być świetną zasłoną.
Drgnął, widząc biegnącego ulicą dowódcę więzienia. „Strażników już widać. Wypijcie za moją pamięć, bo…”. Opanował się i machnął ręką przez okno. Wychylił jeszcze jeden kubek wina i otarł usta.
– Panie – dowódca straży, który wbiegł do środka, z trudem opanował oddech. – Złapaliśmy go.
– Czy mistrz… – zawahał się.
– Panie, on zaczął mówić, jak tylko zobaczył mistrza i tamtego drugiego. On…
– Co powiedział?
– Że zna większego od siebie oszusta, którego jeszcze nie złapali. Nazywa się Mika i mieszka…
– Jak?! – Zaan zakrztusił się nagle, bo wydało mu się, że tamten powiedział: „Nazywa się Zaan i siedzi tutaj”.
– Nazywa się Mika – powtórzył strażnik. Patrzył trochę przestraszony na wielkiego pana. – Mieszka na górze w tawernie „Pod Złotym Osłem”.
„Świetna nazwa” – pomyślał Zaan. – „Idealna dla wszystkich oszustów”. Dokładnie odliczył połowę zawartości swojej sakiewki i wręczył dowódcy więziennej straży.
– Czy mamy go złapać? – tamten nie mógł oderwać wzroku od tego, co trzymał w dłoni.
– Odejdź.
– Dziękuję panie. Bardzo dziękuję, wielki panie – wycofywał się tyłem.
– Już, już – Zaan dopił wino i rzucił na stół srebrną monetę. Przystanął na chwilę w progu, żeby przyzwyczaić oczy na powrót do rażącego słońca, potem ruszył ulicą, starając się trzymać jej ocienionej strony. Odnaleźć „Złotego Osła” nie było trudno – wszystko razem wzięte było w porcie: więzienie, Biuro Handlowe, obaj oszuści… Zastanawiał się czy w górnym mieście, przy flankowanych kolumnami stoach, zadaszonych pasażach, na placach przed świątyniami i wielu ryneczkach, toczy się w ogóle jakieś życie. Czy tam nie ma oszustów? Ach są, są. Tyle, że większego znaczenia. Tam życie jest polityczne, a oszuści bogato utytułowani.
Wszedł do niewielkiej tawerny, równie pustej jak poprzednia. Od razu ruszył zawieszonymi na bocznej ścianie schodami do góry.
– Hej ty, pokój chcesz wynająć? – tłusty gospodarz wychynął z bocznej komory. – To do mnie najpierw. Tu na dole!
– Milcz – mruknął Zaan, ale po chwili zatrzymał się nagle. – Powiedz mu, żeby sprawdził. Dom nie jest obstawiony.
Gospodarz uśmiechnął się lekko. Skądś wiedział, że dom nie jest obstawiony. Widać to było wyraźnie. Nie czynił jednak więcej przeszkód.
Korytarz na górze był bardzo wąski i na co dzień chyba ciemny. Teraz jednak padało nań światło z otwartych drzwi, w których stał, oparty niedbale o framugę, młody człowiek. Wystarczył rzut oka na jego obojętną, pozbawioną wyrazu twarz – Zaan wiedział, że dobrze trafił. Bez słowa przepchnął się obok niego przez drzwi i wszedł do małego wnętrza. W pokoju, poza łóżkiem, nie było żadnych sprzętów. Żadnej skrzyni, żadnych rzeczy, żadnych ukrytych przejść – nic, nie było nawet kołka w ścianie, na którym można by powiesić okrycie. Z konieczności usiadł na łóżku. Mika tkwił ciągle w drzwiach. Jedyna zmiana była taka, że teraz opierał się o framugę plecami, patrząc tępo przed siebie.
Zaan obserwował go za to bardzo uważnie. Widać było, że nigdy nie pracował fizycznie. Jego dłonie pokrywała skóra, która nie zaznała dotyku siekiery, piły, młota ani wiosła. Nie zaznała również miecza, jeśli już o to chodzi. Kto to jest? – zadawał sobie pytanie. Nie zna ciężkiej pracy, nie zna wojaczki, więc kto. Musi być dobrze urodzony… To dlaczego oszustwem się para? Ktoś go wyrugował z majątku? Skrzywdził? Albo to tylko chęć bogactw… Nie. Każdy dobrze urodzony był chciwy (zresztą wszyscy pozostali ludzie też byli), ale nie do tego stopnia, by ryzykować aż tak strasznie. Więc jak? Ktoś go skrzywdził. Jego samego albo rodzinę. Wszystko jedno. Zabrali im majątek albo zubożeli sami, albo… A może starszy brat wygonił po śmierci ojca? Co za różnica? Stojący w drzwiach człowiek, tak czy tak, musiał czuć zapiekłą złość do świata, który go skrzywdził – był idealny do planów Zaana.