Zaan podszedł do łoża zdziwiony, że nie słyszy skrzypienia drewna pod butami, a jedynie ciche plaskanie wilgotnych, spęczniałych kobierców. Ta komnata zrobiła na nim większe wrażenie niż jakakolwiek sala o ścianach ze szczerego złota i suficie z kości słoniowej, jaką spodziewał się ujrzeć.
Książę leżał na boku wpatrzony w stojącą przed nim tacę pełną winogron, granatów, brzoskwiń, moreli, cytryn, pomarańczy i dziesiątków innych owoców, których Zaan nie był w stanie nawet nazwać, opierając się na swojej wyniesionej ze świątynnych ksiąg wiedzy. Książę mógł być w podobnym wieku, co on sam. Absolutnie nieruchomy, podparty na ramieniu spoczywającym na uniesionym wezgłowiu, zdawał się nie interesować niczym wokół. Z całą pewnością, rzeczą, która wyrwie go z letargu, nie mogła być wizyta jakiegoś śmiecia z prowincji, który cudem tylko dostał się aż tutaj.
– Panie… – Zaan ukłonił się na swój prostacki sposób. Owszem czytał wcześniej, ale czy można z czytania wynieść wiedzę, co to naprawdę jest pełny ukłon, półukłon, ćwierćukłon, trójukłon, ukłon ważony na takty z przydechem?… Nie nastąpiła żadna reakcja. Zaan ugiął kark jeszcze bardziej, jednocześnie wyjmując pismo i wyciągając je przed siebie w drżącej znienacka ręce. Nie wiedział, ile tak trwał. Czas dłużył się lub skracał, trudno powiedzieć. Dziwne myśli rodziły się w głowie, atmosfera wokół stawała się paradoksalnie coraz bardziej senna, jak i napięta zarazem. Cisza przedłużała się nieznośnie. Książę ani drgnął, wpatrzony, spod przymrużonych powiek w tacę tuż przed nim.
– Wielki panie… – powtórzył, Zaan kładąc pismo tuż obok tacy. Znowu żadnej reakcji. Nie wiadomo jak długo tkwili w tej samej pozycji. Reumatyzm w każdym razie dawał coraz bardziej odczuć, że zgięty kark nie jest naturalną pozycją dla ciała. Z dołu, spod podłogi, dochodził szum fal. Skądś z dala, przytłumione, ledwie słyszalne, odgłosy nawołujących się wart. Książę przeniósł wzrok na swoje własne stopy, obute w kunsztownie szyte sandały.
– Mówisz, że pismo przywiozłeś? – cichy szept był ledwie słyszalny. – No to czemu nie otwierasz?
Zaan wyciągnął rękę, żeby wziąć z powrotem kopertę, ale po chwili cofnął ją znowu. Cichy głos miał w sobie jakąś moc, uświadomił mu, że próżno porywać się na kogoś stojącego tak wysoko.
– Pismo jest dla ciebie pa… Wielki Pa… Panie… – wyjąkał siłą odruchu.
Książę podniósł zwinięty papier i obejrzał pieczęć, zanim ją złamał.
„Ten, kto przynosi to pismo, mówi, jakobym to ja mówił. Jego słowa są moimi słowami. To, co powie, ja powiedziałem”
– I tyle? Co się dzieje na północy? Inkaustu wam zabrakło? – raczył zażartować Wielki Książę.
Zaan nie wiedział, czy wypada mu się roześmiać, czy raczej trwać w milczeniu. Ugiął się jeszcze bardziej, nie śmiąc spojrzeć w oczy człowieka leżącego tuż obok.
– Mów – szepnął książę.
– Panie… Wielki Panie – poprawił się Zaan, usiłując po raz kolejny nadać swojemu głosowi choć trochę pewności siebie. – Po latach trudów, sługom Zakonu udało się odnaleźć twojego… syna!
Książę nadal trwał w idealnie nieruchomej pozie. Jedynie kciuk prawej ręki ocierał lekko o palec wskazujący, zupełnie tak, jakby na skórze był jakiś pyłek, który należało strząsnąć.
– I co?
Zaan, gdyby umiał, musiałby zacząć się modlić do Bogów. Spodziewał się wszystkiego. Że książę, krzycząc z radości, ozłoci go na miejscu, że splunie i każe oddać go katu. Zadane zupełnie obojętnie pytanie wstrząsnęło nim tak, że zapomniał języka w gębie. Cisza przedłużała się nieznośnie.
– Pa… Wielki Panie – odchrząknął wreszcie. – Książę Sirius jest tu ze mną.
Wielki Książę Orion musiał zetrzeć już pyłek z palca wskazującego. Kciuk przeniósł się na palec serdeczny, pocierając go równie leniwie jak poprzedni.
– Mów, mów – ziewnął książę. – No co tam u was słychać?
Zaanowi uwięzło coś w gardle. Czuł się jak we śnie. Jak w najgorszym z koszmarów.
– Latoś obrodziło… – było mu już wszystko jedno.
Wielki Książę uśmiechnął się lekko, doceniając poczucie humoru człowieka w cieniu katowskiego miecza. A przynajmniej tak zdawało się Zaanowi. Orion utkwił w nim zupełnie przytomne spojrzenie.
– No dobrze. Mów.
– Panie – Zaan zapomniał o słowie „Wielki” – Słudzy Zakonu…
– To już słyszałem.
– Tak… To jest znaleźliśmy go na galerach. Piraci napadli na okręt Tyranii Symm, nasz czarownik…
– Pomiń nieistotne szczegóły – Książę ziewnął po raz drugi tego wieczora.
– Cały problem, Wielki Panie, zarysował się dopiero po uwolnieniu Siriusa. Okazało się, że w naszych księgach istnieje zapis, iż jeden z naszych czarowników już wcześniej odkrył jedną z możliwych dróg uwolnienia twojego syna. Ktoś zaniedbał, ktoś nie przeczytał lub nie zwrócił uwagi. Wiele głów potoczyło się po schodach zamku na wyspie Zakonu. To nasza największa kompromitacja, panie. Dlatego wysyła mnie Mistrz Północy, a nie czarownik Wyspy, ani ktoś stąd, panie. Jest rzeczą najwyższej wagi, aby nic nie dotarło do sług Zakonu tutaj, zanim zakończy się śledztwo, które powie, kto zawinił w tej materii. Nikt nie może się dowiedzieć o roli Zakonu, zanim my nie dowiemy się…
„O czym on bredzi?” – pomyślał Wielki Książę. Jakiś pętak, z silnym północnym akcentem, ubrany gorzej niż ostatni stajenny po dwudniowym piciu z dziwkami, stoi tu i majaczy coś o Zakonie. Gdyby nie list… Zaraz, przecież Zakon doniósł coś o tym, że napadnięto rycerza Zakonu na Północy, zabrano jakoweś pisma i żeby wystrzegać się. Poczuł, jak coś gorącego rozlewa się w jego głowie. Bogowie! Teraz zrozumiał. Oni rzeczywiście znaleźli jego syna! Panował nad mięśniami twarzy do tej pory, nie raz i nie dwa zgłaszali się ludzie, którzy twierdzili, że odnaleźli zaginionego Siriusa złaknieni nagrody. Ale teraz? Zakon go odnalazł! A ta cała maskarada z tym bredzącym kretynem potrzebna jest… Bogowie! Że nie pomyślał o tym wcześniej! Przecież, jeśli Sirius powróci po tylu latach, oznacza to… zachwianie równowagi sił w Królestwie Troy. Wszystkie role już podzielone. Strefy wpływów w królestwie od dawna rozgraniczone. A teraz jego syn! Dziedzictwo! Męski potomek! Według prawa… Bogowie! Ależ waru to nagotuje. Toż wojna domowa wisi na włosku. Taaaak… Teraz wszyscy będą chcieli go usunąć. Usunąć syna Wielkiego Księcia. Bo nie było go przy rozdaniu kart – już inne role dla wszystkich napisane. A teraz takie zachwianie równowagi sił. Unicestwienie kruchego balansu pomiędzy największymi rodami. I Zakon w tym wszystkim. Zakon, który nie chce i nie może się mieszać. Teraz dopiero wszyscy będą nastawać na życie jego syna, on jest spoza gry. Jak tuz wyciągnięty z rękawa! Zakon. Nie mogli ukryć faktu odnalezienia wielkoksiążęcego syna – zbyt wielka persona. Ale teraz? Wymyślili tę całą intrygę: „Oddajemy, ale tak jakby to nie my. Przysyłamy debila, proszę wydajcie go na męki, jakby co, on nic nie wie, bośmy go kłamstwami nakarmili. Miał list? Toż wcześniej rozesłaliśmy plotkę, że listy na Północy naszemu rycerzowi skradzione. To nie my. Wojna domowa? To nie my. Zabito syna Wielkiego Księcia? To nie my. Nic nie wiemy” Bogowie!
– Możesz przestać bełkotać – mruknął Wieki Książę, przerywając potok wymowy Zaana. – Zrozumiałem, co twój pan chciał mi powiedzieć.
Zaan, tak jak poprzednio dworzanin, wciągnął ustami powietrze i wypuścił je bez słowa. Orion ociężale podniósł się z łoża.
– Gdzie mój syn? – spytał.
– Pa… Wielki Panie, czeka w komnacie, tu w pałacu…
– Przyprowadź go – w oczach Oriona zaszkliły się łzy. Odzyskuję syna! Bogowie, czemu na tak krótko?!! Jak długo pozwolą mu żyć?
– Panie! Proszę jeszcze o chwilę uwagi – odważył się powiedzieć Zaan. – Minęło wiele lat.
– No?
– I… po tylu latach… pewnie rozpoznać młodego księcia będzie trudno.
– Co? Nie wiecie czyście znaleźli tego, co trzeba?
– My wiemy – skłonił się Zaan. – Ale lepiej, żeby potem złośliwe języki nie cięły go zbytnio.
„Pomyliłeś słowo»języki«ze słowem»sztylety«durniu” – pomyślał Książę. Ale głośno dodał: