– No… – ziewnął. – Nie żebyście to jakoś tak ładnie posprzątali… – zerknął na lśniącą podłogę. – Ale po prostu mi was żal, niedojdy.
Przeszedł pomiędzy skonanymi, ledwie trzymającymi się na nogach ludźmi. Kilku powiedział, że będą sprzątać tu do własnej śmierci, bo pot z ich twarzy znowu brudzi podłogę, kogoś obsztorcował za to, że miał oczy przymknięte, kogoś innego za to, że miał oczy za szeroko otwarte. Potem znowu stanął przed frontem oddziału.
– No! – powoli powiódł wzrokiem po wszystkich obecnych. – A wiecie dlaczego tu sprzątaliście brud… hm… dodatkowy?
Nikt nie śmiał się odezwać.
– Ano z tej przyczyny – kontynuował nie zrażony brakiem odzewu dziesiętnik – że wasza koleżanka – wskazał na ciągle siedzącą na ławce Achaję – nie chciała pracować razem z wami. Nie chciała, ponieważ jest księżniczką i pewnie nie wie, jak to się robi. No to wy pokazaliście jej, co to jest praca – uśmiechnął się szeroko. – I jutro też będziecie pokazywać.
Achaja wzruszyła ramionami. Miała wrażenie, że cały oddział ukarano i to za nią. To jakiś bezsens. Ale też nie miało sensu analizowanie tego, co czynił gmin.
Dziesiętnik nie wyzłośliwiał się więcej. Bez dalszych szykan zaprowadził ich do ogromnego namiotu, gdzie mieli spędzić noc. Achaja ze zgrozą obserwowała, że sienniki, co prawda grubo wypchane słomą, położono wprost na gołej ziemi. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko, co przeznaczono im do spania, zanim współuczestnicy niedoli nie zaczęli walić się na nie, w większości zasypiając w ubraniu. Sama usiadła gdzieś w kącie, zastanawiając się, co ma na siebie włożyć. Nie miała nocnej koszuli. Czy gmin śpi nago? Chłopcy i dziewczęta razem? Nie wiedziała, jak z tego wybrnąć. Czuła obrzydzenie do wszystkiego wokół, do tego strasznego, niezrozumiałego, głupiego i śmierdzącego świata, jaki ją otaczał. Czuła tęsknotę za domem i coraz mocniejsze osamotnienie. Postanowiła siedzieć tak do rana, aż ktoś przyjdzie, zobaczy jak strasznie cierpi i coś z tym wreszcie zrobi. Nie mogła jednak utrzymać głowy w pionie. Nie sprzątała, co prawda, feralnej podłogi, ale i tak zrobiła dzisiaj więcej kroków niż dotąd przez całe życie. A niech tam… W jakimś sensie była jednak silna. Ten ktoś, kto miał przyjść i zobaczyć jak strasznie cierpi, może to zrobić jutro. Po chwili wahania zdjęła „pancerz” i skórzaną spódniczkę. Położyła się w samej tunice od razu nakrywając bezbarwnym, choć czystym kocem. Znowu miała wrażenie, że nie zaśnie w tym poniżeniu, ale trwało to tylko chwilę. Zmęczenie i mocny zapach świeżej słomy z siennika sprawiły, że zasnęła natychmiast.
Tym, co ją obudziło, nie był bynajmniej śpiew skowronków. Ale nie był to również dziesiętnik wzywający na poranny apel. Gruby koc zakrywał szczelnie jej głowę, skutecznie tłumiąc krzyk, kiedy na całe ciało spadały mocne ciosy. Ręce czy nogi?… Nie miała pojęcia, co uderzało ją, raz za razem, sprawiając, że dławiła się krzykiem, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. Brzuch, głowa, plecy, znowu brzuch i znowu… Oszołomione snem ciało nie było w stanie odkryć, gdzie budzą się nowe ogniska bólu. Strach dławił ją, walcząc o lepsze z kompletnym zagubieniem. Umiera! Na pewno umiera! To już koniec, Bogowie, już po wszystkim. Ale gdzie jest? Co oni robią? Co… Grad ciosów ustał nagle. Achaja leżała zupełnie nieruchomo. Usiłowała zaczerpnąć powietrza do płuc. Jeszcze raz i jeszcze raz… Coś strasznego działo się z jej ciałem. Jakieś przerażające gorąco, suchość w ustach, a jednocześnie pot, zupełnie tak, jakby przebiegła nagle tysiąc kroków.
Czemu tak ciemno? Umarła już? Naprawdę nie żyła? To dlaczego wszystko tak boli? Usiłowała poruszyć ręką. Niespodziewanie coś zakuło ją w boku. Aaaaach! Lewa dłoń, udało się z trudem zewrzeć palce na fałdzie koca. Skubnęła go lekko. Jeszcze raz. Tym razem jęcząc ściągnęła go z twarzy. Świtało już. Wnętrze namiotu rozjaśniała leciutka jeszcze szarość. Coś ciepłego płynęło po skórze. Usiłowała wstać i nawet, na przekór bólowi i drżeniu rąk zdołała się oprzeć na łokciach. Wszyscy wokół leżeli nieruchomo. Spali? Jeśli nie, to udawali dobrze. Nie widziała, żeby ktoś choćby drgnął. Spróbowała zsunąć się z siennika, ale ból w plecach sprawił, że zamarła w bezruchu.
– Pobudka! Pobudka! – coś załomotało w ścianę namiotu. – Nie lenić się łajzy! Wstawać!
Dziesiętnik odchylił szeroką płachtę i wszedł do środka.
– No co jest?!!! Jazda na dwór, psiekrwie!!!
Kopał wstające powoli postacie, a tych, którzy już byli na nogach, pchał w stronę wyjścia.
– No! No szybciej! No… Kur… A tobie co? – nagle zmienił ton, nachylając się nad Achają. Choć sam sprowokował całe zajście, to jednak widząc jej pokrwawioną twarz przestraszył się nagle. – Nawet tego nie potrafią załatwić! – syknął, nachylając się nad leżącą. – Chłopskie syny, psiakrew! – wyrwało mu się, ale nie miał racji. Chłop nawet tutaj, nawet w takiej sytuacji, nie podniósłby ręki na jaśnie panienkę. Do armii przychodził coraz gorszy element i dziesiętnik kręcił głową, nie wiedząc, co zrobić. Kocówka? Nie ma sprawy, nic tak nie utrzymuje dyscypliny jak porządna kocówka zrobiona przez własnych kolegów. Parę siniaków, może podbite oko, pręgi na plecach od razów pasami. Ale nie krew! Co oni, zabić ją chcieli czy jak?
Dziesiętnik wściekły i nieźle przestraszony kazał reszcie oddziału biegać wokół namiotów, a sam znowu nachylił się nad Achają.
– Możesz wstać?
Dziewczyna uniosła się lekko, zagryzając wargi. Pomógł jej wstać, a właściwie uniósł i wyprowadził na zewnątrz. Rześkie powietrze przyniosło pewną ulgę rozpalonemu ciału, ale tylko z trudem dotarła, prawie niesiona przez podoficera, do najbliższego koryta z wodą. Pomógł jej umyć twarz, kawałkiem szmaty przetarł nawet ranę na puchnącym teraz łuku brwi.
– No nie mażcie się, Achaja – przybrał bardziej oficjalny ton. – W końcu nic się nie stało.
– Ch… – odkaszlnęła z trudem, była zbyt otępiała, żeby obrazić się za to, co powiedział – chcieli mnie zabić.
– Eeee… zara zabić – wzruszył ramionami i rozejrzał się, jakby skądś miało przybyć rozwiązanie.
– Prowadź do setnika – kręciło się jej w głowie.
– Do setnika? A po co? – zdziwienie w jego głosie było autentyczne. – Widziałaś, kto cię bił?
– Nie.
– No to…
Spojrzała na niego tak, że stracił część pewności. Przez chwilę coś analizował w myślach, wydymając wargi (jeśli oczywiście umysł człowieka z gminu był w ogóle zdolny do analizy czegokolwiek). Potem wzruszył ramionami.
– Jak tam sobie chcesz – ruszył w stronę domu setników, tym razem nie zamierzając jej pomagać.
Achaja westchnęła ciężko. Z trudem oderwała się od koryta. Nie starała się go dogonić, jej ciężki krok nie pozwalał na to, ale przysięgła sobie, że dziesiętnik będzie pierwszą osobą, którą dosięgnie straszliwy gniew jej ojca. On… On… Wielki Książę po prostu zmiecie to miejsce z powierzchni ziemi! Kamień na kamieniu tu nie pozostanie, ziarnko piasku na ziarnku piasku! Popamiętają ją, popamiętają… O mało nie uderzyła w ścianę domu. Z zaciśniętymi zębami, starając się zachować równowagę, weszła do środka z rozpędu opierając się o stół, za którym zasiadał właśnie setnik. Żadne krzesło nie było dla niej przewidziane. Popamiętają…
– Słucham! – setnik zerknął na swojego podoficera prężącego się obok, potem przeniósł wzrok na dziewczynę. Poznała go, ten sam co wczoraj, tym razem jednak trzeźwy.
– Chcieli… mnie zabić!
– Cooooo? – oczy oficera o mało nie wyskoczyły z orbit. – Kto?!!!
– Nie wiem – bąknęła. – Ci… ci co ze mną spali – dodała po chwili.
– A skąd niby to wiecie?
Achaja chciała zrobić jakąś kąśliwą uwagę na temat mówienia do niej w liczbie mnogiej, ale zrezygnowała. W tej chwili, tak naprawdę, chciała już tylko jak najszybciej się stąd wydostać.
– A kto inny mógłby? – westchnęła. „Ty też mnie popamiętasz, chamie” – dodała w myślach.
Setnik patrzył dłuższą chwilę na dziewczynę, potem przeniósł wzrok na dziesiętnika.
– Jak było? – rzucił.