Dość długo Ajok nie rozumiał, co oznaczają słowa: “Nim siedem setek, siedem dziesiątek i siedem lat minie”. Jaki Czas one wytyczały? Na jaki punkt wskazywały wskazówki zegara Pieśni? Ajok nie był biegły w liczeniu i nie wiedział, ile wieków panują Urghowie w tym kraju. Dopiero nadsłuchiwanie rozmów toczonych w kuchni uprzytomniło mu, że to przecież niemal już za niecałe dwa lata, ba, półtora roku! Zresztą wszystko zależy od tego, kto jak to liczy: czy Dzień Podboju rozpoczyna rok zerowy czy rok pierwszy…? Tak czy owak, jest to już bardzo, bardzo blisko i ta prorocza, wieszcza Pieśń spełnić ma się za życia Ajoka; co więcej, skoro tak właśnie jest, to Istota, która niesie za sobą ów Czar… I Ajok aż otrząsnął się z wrażenia, że te osoby są aż tak blisko. Muszą być blisko. Wynikało to niezbicie ze słów Pieśni!
Po raz pierwszy chłopiec odczuł żal, że nie ma w nim nic z rycerza. Gdyby był rycerzem, nie bacząc na własny lęk udałby się teraz tam, na spotkanie Czaru, żeby pomóc, gdyby ktokolwiek potrzebował jego pomocy. Ale ponieważ jest tylko słabym i wątłym chłopcem, nie umiejącym nawet napiąć haku – pętał go własny strach.
Ten sam strach – zauważył Ajok dopiero teraz – opętał ojca. Nie, nie ten sam. Przecież on, Ajok, wyczekiwał spełnienia się Pieśni, a ojciec wręcz przeciwnie… Ojciec lękał się, że każdy dzień i każda noc przybliżają go do Dnia Czaru. Dopiero teraz, znając Moc Pieśni, chłopiec zdołał to dostrzec. Teraz też ujrzał, ile tego strachu jest w każdym z rycerzy Urgha. Tyle że oni wszyscy bali się, bowiem nie wiedzieli, skąd ma nadejść Czar, i jak będzie to wyglądało, a on, Ajok, wiedział nieco więcej. Słowa Pieśni mówiły przecież wyraźnie:
“… i Czarownice w Czar ten spowiją istotę żywą
z rodu Luilów, którą powiodą przez wszystkie drogi.
Wielkie Królestwo pozna jak swoje. Uzdrowi ludzi,
uzdrowi ziemię, pozna Ardżany każdy zakątek.
I na dwa lata przed Wyzwoleniem tam dozna życia
swego odmiany. Poczuje ojców swoich odwagę,
dumę i godność Luilów miana. I Czar w nią wstąpi…”
… więc chłopiec z dumą myślał, że on jeden, jedyny w całym Zamku wie to, co pragnęliby zapewne wiedzieć wszyscy. On jeden, jedyny – ten wyśmiewany przez wszystkich i pogardzany Ajok! On, nad którego brakiem wszelkich talentów biadał ojciec, wiedział to, za co sam potężny Urgh gotów by oddać połowę majątku!
I Ajok po raz pierwszy w życiu poznał smak bycia ważną osobą, osobą rozumniejszą niż inne dookoła – i pomyślał, jak bardzo mógłby wzbić w dumę swego ojca, gdyby tylko chciał. I zrobiło mu się trochę żal, że nie może tego uczynić, bo wówczas Czar Pieśni mógłby się nie spełnić; najważniejsze jej ogniwo, przebywające teraz właśnie w Ardżanie, mogłoby zostać rozerwane.
Tymczasem wraz z kolejnym ponurym, zimowym porankiem nadszedł dzień urodzin jego ojca. Pouczony przez natrętnego Woodou, Ajok wlókł się noga za nogą do ojcowskiej komnaty, by złożyć mu życzenia.
– Obiecaj mu, Książę, że rychło nauczysz się strzelać z łuku i przestaniesz spadać z konia – terkotał znienawidzony mu sługa. – Ja wiem, że ty się tego nigdy nie nauczysz, ale po co ojca wpędzać w gniew? Jego gniew jest straszny i doprawdy radzę ci, obiecaj mu byle co, żeby nie krzyczał i nie musiał cię bić. Bowiem gdy już ty oberwiesz, później bici są ci, którzy akurat znajdują się najbliżej pod ręką, a zatem przede wszystkim ja. A wszystko to będzie wyłącznie twoją winą, Książę, bo ty jesteś jedną z przyczyn jego wściekłości i żalu. Więc obiecaj mu wszystko co tylko chcesz… – sączył mu do uszu Woodou, niemal wlokąc go do komnaty ojca.
Ajok westchnął. Zawsze idąc tam czuł wszechogarniający go paniczny lęk. I zawsze pejcz Urgha rozcinał mu boleśnie skórę. Więc Woodou miał rację. Trzeba powiedzieć byle co, żeby ułagodzić gniew ojca. Ten gniew, który go niemal nie opuszczał.
Wielki Urgh przechadzał się po swojej komnacie dużymi krokami. Przypominał lwa, ze swoją grzywą włosów nad niskim czołem i małymi, złymi oczami.
– Po co go przyprowadziłeś? – warknął do Woodou na widok syna. – Czy chcesz przypomnieć mi, że oprócz innych zmartwień, mam jeszcze i to? Z nim?
– Dziś są twoje urodziny, o panie, więc twój syn… – zaczął przypochlebnie Woodou.
– Czy przypominając mi o urodzinach, chcesz w ten sposób dać mi do zrozumienia, że za dwa lata już nas tu nie będzie? – warknął gniewnie Urgh. – Że diabelskie czary tego kraju przegnają nas stąd i za dwa lata będziemy sobie składać życzenia na Wielkich Stepach lub w piekle?!
– Tatusiu, chciałem ci przyrzec, że… – zaczął niefortunnie Ajok cienkim i drżącym głosem, nie widząc rozpaczliwych znaków Woodou, by natychmiast opuścił pokój ojca.
– Gdybyś był moim prawdziwym synem, prawdziwym Urghem z krwi i kości, nie skamlałbyś tu teraz cieniutkim głosikiem, lecz pokonałbyś Zło, które nam grozi! Mnie, twemu ojcu i tobie, memu jedynemu następcy! – ryczał Urgh, zdejmując ze stołu swój ulubiony pejcz. – Wiedziałbyś, gdzie go szukać, ty mały głupcze!
Pejcz wzniósł się nad głową chłopca, który wyszeptał w tym samym momencie:
– … ale ja właśnie wiem.
Ręka Urgha drgnęła. Woodou wychylił głowę zza fotela, gdzie jak zwykle przycupnął.
– Co wiesz?! – zagrzmiało pytanie.
– Wiem, gdzie t o jest – wyszeptał Ajok przerażony. – Co?
– Ten Czar, który cię zgubi, ojcze… – Mów!
– Kiedy ja… ja tak naprawdę… – jąkał się Ajok, dopiero teraz uprzytomniając sobie, co powiedział, aby ratować własną skórę.
– Mów natychmiast, albo zbiję cię tak, że wyniosą cię stąd moi słudzy – zagroził Urgh, podsuwając chłopcu swój pejcz pod oczy. Małe, żelazne kuleczki na jego końcu zabrzęczały, jakby przypominając o ranach, jakie zdolne są czynić.
– To nie ja… – wyszeptał przerażony tym, co się dzieje, chłopiec. – To nie ja wiem, to Pieśń Jedyna. Wystarczy uważnie wsłuchać się w jej słowa, rozszyfrować je…
– Więc mów te słowa – rozkazał Urgh. Woodou już na dobre wyszedł zza fotela i także nachylił ku chłopcu swą lisią twarzyczkę. Chłopiec zadrżał i niemal bezwiednie, bez udziału swej woli zaczął mówić:
“… Wielkie Królestwo pozna jak swoje. Uzdrowi ludzi,
uzdrowi ziemię, pozna Ardżany każdy zakątek.
I na dwa lata przed wyzwoleniem tam dozna życia
swego odmiany. Poczuje ojców swoich…”
– Dość – przerwał Urgh i jego usta uśmiechnęły się z triumfalnym okrucieństwem. – Reszta tych bredni mnie nie ciekawi. Woodou, byłeś głupcem! A kazałem ci przecież myśleć! To ty miałeś być ten sprytny i rozumny, to miała być twoja specjalność. Wiesz dobrze, że ja sam umiem jedynie władać mieczem. A jednak to nie ty, mój najwierniejszy i najchytrzejszy sługa, lecz on, mój syn, ta niedojda, zrozumiał, gdzie i czego należy szukać! Rozsyłałem żołnierzy po całym kraju, by szukali wiatru w polu, tropiliśmy Czarownice tam, gdzie ich wcale nie było, a mój syn…
… urwał i klepnął Ajoka w plecy tak, że ten nieomal upadł.
– Jestem dumny z mego syna! – zaśmiał się grzmiąco. – 1 pomyślę o jakiejś nagrodzie dla niego! A teraz, Woodou, zbierz moich najlepszych ludzi i wymyśl sposób, jak dotrzeć do serca Ardżany, tak aby was nie pożarły te żmije…
– W zimie one śpią, o panie, i nie są groźne…
– Wyruszamy zatem od razu do tej przeklętej Dżungli! Sam stanę na czele armii! Przygotuj armaty i kusze!
– Panie – szepnął Woodou – wybacz, ale ten plan – to ogromny błąd. Jeśli naprawdę w Ardżanie przebywa ta Istota, to nie jest sama, lecz z Czarownicą. Tak wynika z Pieśni, gdyż i jaja znam, choć przegapiłem widać niektóre płynące z niej informacje. Twoja armia narobi takiego hałasu, że nim podejdziecie do Pałacu Królów, te istoty już będą daleko. A coś mi mówi, że jeśli mamy ich szukać to jedynie tam.
– To już są ruiny, ten ich cały Pałac Królów! Ruiny i zielsko!
– Tego nie wiemy na pewno, panie. Zostaw tę sprawę mnie. Pozwól, że ja sam spróbuję ci przyprowadzić tę Istotę, i kto wie, może też Czarownicę.
– Tym razem Czarownica jest mniej ważna – burknął Urgh. – Ale pamiętaj, Woodou, że jest to twoja ostatnia szansa. Dam ci wszystko co zechcesz, ale musisz mi przyprowadzić Istotę z Pieśni. Ilu chcesz zatem zbrojnych?
– Zbrojni, panie, niech jedynie otoczą Dżunglę i nie wchodzą do niej. I niech zachowują się cicho… – odparł Woodou prostując się na całą długość swej pokurczonej sylwetki. Ajok, już nie zauważany przez ojca, tkwił w kącie komnaty, ze zwieszoną głową. Po twarzy ciekły mu łzy. Łzy rozpaczy i lęku. Lęku – że zabił to, co było jego jedyną miłością. Zabił Pieśń Jedyną w jej najsłabszym i zarazem najważniejszym ogniwie. Wskazał drogę do serca rodzącego się Czaru. A rozpaczał nad samym sobą i swoją wielką słabością. Ta słabość spowodowała, że wydał ojcu tę Pieśń, właśnie on, jej odkrywca i wielbiciel, on, który się z nią utożsamiał.
– … przypomnij sobie Miasteczko, panie – mówił dalej Woodou. – Miałeś ze sobą najdzielniejszych rycerzy, swoją gwardię, ale Czarownica i tak uciekła, a razem z nią ten wyrostek. Nie dziwiłbym się, gdyby to on był wspomnianą w Pieśni Istotą, mówiłem ci o tym.
– Więc co chcesz uczynić? – przerwał Urgh.
– Twoi żołnierze nie mają nic do roboty, muszą tylko stać murem wokół całej Ardżany i nie czynić hałasu. Zaś ja sam wezmę ze sobą najwyżej dziesięciu najlepszych ludzi, zdolnych poruszać się równie cicho i bezszelestnie jak koty. Pójdziemy nocą, aby nie być widocznymi na śniegu i weźmiemy sieci. Bowiem tylko w sieć, i to bardzo gęstą, można schwytać prawdziwą Czarownicę i towarzyszącą jej Istotę. Schwytana w sieć i owinięta w nią gęsto, nawet gdyby przemieniła się w mysz czy ptaka, i tak nam nie ujdzie. Ale jeśli się uda, to Czarownicy w ogóle nie będziemy ruszać, a jedynie to coś z Pieśni. Dżungla zimą na szczęście jest możliwa do przejścia. A my dotrzemy do Pałacu Królów i będziemy tam czekać tak długo, zaczajeni, aż ta istota lub obie naraz z Czarownicą wpadną w nasze łapy. I nikomu z moich ludzi, także mnie, nie będzie wolno się poruszyć, choćbyśmy mieli wrosnąć w ziemię jak drzewa, byle nie spłoszyć tych, których tak długo szukamy.