– …jak długo będzie trwać ten właśnie układ, będziemy w naszej pieczarze całkowicie bezpieczne. Ale jeśli ta duża samotna Gwiazda przesunie się w pobliże zbioru tamtych pięciu mniejszych, prawdopodobnie zagrozi nam jakieś niebezpieczeństwo. Nie będzie jednak ono zbyt wielkie. Powinnyśmy dać z nim sobie radę bez większego trudu.
– Dobrze – pochwaliła ją Czarownica. – Teraz co noc, dla wprawy, będziesz odczytywała gwiezdne przekazy. Jeszcze zwróć uwagę na tę konstelację z lewej strony nieboskłonu, a złożoną z ośmiu Gwiazd. Ich układ gwarantuje, że niebezpieczeństwo, o którym mowa, nie nadejdzie zbyt szybko.
Dziewczynka kiwnęła głową niecierpliwie.
– A teraz chodź spać. Ostatnio za długo wysiadujesz nocami przed Pieczarą. Wprawdzie lato już blisko, ale noce są jeszcze chłodne – upomniała ją Czarownica, lecz wychowanka odparła z uporem:
– Jeszcze chwilę zostanę. I nie przeszkadzaj mi.
Od tego czasu w każdą bezchmurną noc, mimo napomnień Opiekunki, Dziewczynka siedziała na dużym głazie przed Pieczarą, otulona w swój gruby, bury płaszcz – jaki wypadało nosić małej żebraczce – i wpatrywała się w Gwiazdy. Gdyby Czarownica widziała ją teraz – lecz spała spokojnie w głębi Pieczary – zastanowiłby ją wyraz twarzy jej wychowanki. Dziewczynka wydawała się nie widzieć dokoła siebie niczego – poza Gwiazdami. A szczególnie jedną z nich. Był to samotny olbrzym. I wydawało się, że między Dziewczynką a Nim wytworzyła się niewidoczna, srebrzysta nić porozumienia. Na granatowym nieboskłonie wyglądał On jak Wielki Samotnik, podróżujący po swej orbicie przez niezmierzony Kosmos – zaś w szeroko otwartych szaroniebieskich oczach Dziewczynki odbijał się już jako dwa srebrzyste punkty. I wszystkie trzy – ten na niebie i te dwa odbite w oczach pulsowały w tym samym rytmie. Po dalszych kilkunastu dniach i nocach wielka samotna Gwiazda przysunęła się w stronę małego zbioru pięciu gwiazdek. Dziewczynka wywołała śpiącą w pieczarze Czarownicę:
– Onykrs powiedział, że niebezpieczeństwo przyjdzie jutro, ale nie musimy przed nim uciekać. Wystarczy gdy skryjemy się w naszej jaskini i ty użyjesz trochę magii – szepnęła Opiekunce, wskazując Srebrnego Samotnika.
– Jaki Onykrs? – spytała nieufnie Czarownica. – Jeśli masz na myśli tę dużą Gwiazdę, to dobrze wiesz, z Księgi Mniejszej, że nosi ona miano Archedyp…
– Archedyp to miano, które nadali jej ludzie, astronomowie i wy, Czarownice – szepnęła niecierpliwie Dziewczynka. – To tak jakbyś cudzego psa nazwała Azor, choć pies naprawdę nazywa się Burek, i dobrze o tym wie. Tylko ty tego nie wiesz, bo i skąd, więc wymyśliłaś mu inną nazwę. Naprawdę On nazywa się Onykrs i wszyscy w Kosmosie dobrze o tym wiedzą.
Czarownica z uwagą spojrzała na swą podopieczną. Ta siedziała nieruchomo i nie odrywała oczu od granatowego nieba. Zdawało się wręcz, że cała była Słuchem, Wzrokiem, Skupieniem i Uwagą.
– Kto ci powiedział, że ta Gwiazda nazywa się w rzeczywistości Onykrs? – spytała powoli Czarownica.
– Ależ ona sama – rzekła niecierpliwie Dziewczynka, jakby nie rozumiejąc, co tu może być niejasne. – Jeśli chcesz wiedzieć, jest ona słońcem dla trzech planet. Dwie z nich są duże i całkiem wygodne, ale bezludne. Nie ma na nich życia. Za to ta trzecia jest niezwykle mała i wyobraź sobie, że właśnie na niej życie rozwinęło się, niestety w okropnej jak na jej warunki formie: żyją tam wyłącznie olbrzymi! Jest ich coraz więcej i więcej, i więcej; wkrótce nie tylko że zabraknie dla nich miejsca, ale ciężar, jaki będą stanowić wszyscy razem, zagrozi w ogóle istnieniu planety! Wypadnie ona ze swej orbity i poszybuje w głąb Kosmosu. A wówczas olbrzymów spotka śmierć…
– Moja Mała… – zaczęła Czarownica z przyganą, ale urwała zaraz, widząc powagę i skupienie Dziewczynki.
– Od dłuższego czasu rozmawiamy z Onykrsem o szansach uratowania olbrzymów – mówiła gorączkowo jej podopieczna. – 1 wyobraź sobie, jest taka możliwość. Otóż jeśli obie będziemy intensywnie myśleć o tym samym, to fale naszych myśli poprzez Onykrsa dotrą do olbrzymów! Onykrs obiecał, że nam w tym pomoże, bowiem odbierze od nas fale naszych myśli i odbije je z całą mocą w kierunku schowanej za nim planety. Olbrzymi nie wiedzą, że niemal w zasięgu ich latających pojazdów znajdują się aż dwie puste i gotowe do zamieszkania wielkie planety, akurat na ich potrzeby. Wystarczy jeśli trochę udoskonalą swoje pojazdy, by mogły wzbić się wyżej i dalej, a będą zdolni przenieść się na nie, odciążając własną planetkę, której grozi zagłada…!
Czarownica uważnie przyglądała się swej wychowance, a jej czoło przecinała podłużna zmarszczka. Po chwili położyła na czole Dziewczynki swą dużą i ciepłą dłoń.
– Ciekawe… – szepnęła sama do siebie. – Ona nie kłamie. Więc jednak, wbrew naszej nauce, osiągnęła jedno ze swych marzeń. Umie rozmawiać z gwiazdami, pojmuje samoistną, niezrozumiałą wszak dla człowieka mowę Gwiazd… Dziwne to dziecko, doprawdy… Kiedy mam ci pomóc? – spytała głośno podopiecznej.
– Onykrs sam to powie – odparła Dziewczynka, nie odrywając wzroku od nieba. – Nie każda noc jest dobra, ale ponoć wkrótce nadejdzie ta najlepsza, w czasie której nie tylko Onykrs będzie znajdować się bliżej nas, ale i jego trzy planety, w tym Planeta Olbrzymów znajdą się wręcz w doskonałym układzie do odebrania i odbicia naszych myśli.
– Dlaczego Onykrs sam nie przekaże Olbrzymom, co mają robić? – spytała nieufnie Czarownica.
– Doprawdy, nic nie pojmujesz – zdenerwowała się jej wychowanka. – Olbrzymi nie znają mowy Gwiazd, więc myśli Onykrsa nie są w stanie do nich dotrzeć. On próbuje, ale bezskutecznie. Natomiast myśli innych kosmicznych, ale żyjących stworzeń, chociażby nas, Olbrzymi pojmą. Poprzez Kosmos przemkną one chyżo, w postaci krótkiej fali, dobiegną do Onykrsa, który je odbije od swojej tarczy, więc pomkną dalej, ale zarazem ulegną wzmocnieniu.
– Dobrze, gdy przyjdzie czas, pomogę ci – rzekła z powagą Czarownica. – A teraz zastanówmy się nad tym nie znanym nam, grożącym już jutro niebezpieczeństwem.
– Jest ono całkiem małe, malutkie – odparła lekceważąco Dziewczynka. – Więc po co się zastanawiać? Poczekajmy na nie.
– Ale co to będzie? Jaki rodzaj niebezpieczeństwa?
– On tego nie wie. Za dużo od niego wymagasz. Z naszych ludzkich spraw on pojmuje tylko te bardzo ogólne, a i tak nie wszystkie rozumie – pokręciła głową wychowanka. – Teraz już możemy iść spać, a jutro przekonamy się, co nam grozi.
Skoro świt, nim promienie słońca zdołały przebić się do wnętrza pieczary przez znajdującą się w jej stropie wąską szczelinę, obudziło je jazgotliwe i wściekłe szczekanie psów. Po chwili do szczekania dołączyły pojedyncze zrazu, a potem już zwielokrotnione i coraz donośniejsze głosy ludzi.
– Idzie nagonka – powiedziała Czarownica nasłuchując.
– Nagonka? Co to jest?
– To całkiem nowy obyczaj, który przynieśli ze sobą Najeźdźcy – wyjaśniła Czarownica. – Nazywa się “polowanie”. My, w Wielkim Królestwie, szanowaliśmy życie każdego leśnego zwierzęcia. Za to Najeźdźcy polują na nie i zabijają bez potrzeby, a jedynie z przyjemności zabijania. Nie z głodu, lecz dla zabawy. Niebezpieczeństwo, o którym mówił twój Onykrs, to nie Najeźdźcy, gdyż im było trudno trafić do wejścia naszej pieczary, lecz psy. Psy nas wywęszą. Musimy szybko użyć magii…
I Czarownica wybiegła, chwytając Dziewczynkę za rękę:
– Widzisz tę szyszkę, leżącą na ziemi, w odległości dwudziestu metrów od wejścia do naszej siedziby?
– Tak – odparła Dziewczynka.
– Zamień ją w liska i równocześnie nakaż mu, by pobiegł tam, w prawo, między drzewa, omijając pobliże wlotu do naszej jaskini, rozumiesz? I powiedz mu, że Czarownica gwarantuje mu życie. Psy pobiegną za nim i stracą nasz trop. Działaj zatem, a ja idę do pieczary, by uczynić coś innego…
Dziewczynka jęła wykonywać równocześnie magiczne ruchy obu rąk, jak i szeptać coś po cichu do siebie – w tym momencie nieduży, rudy lisek zerwał się z miejsca, gdzie wcześniej spokojnie na mchu spoczywała duża sucha szyszka. Lisek pomknął wymachując długim, puszystym ogonem w prawo, w dół leśnego zbocza. Wkrótce też ujadanie psów jakby zmieniło kierunek i zaczęło dobiegać znacznie poniżej. Psy ruszyły tropem liska.
Tymczasem Czarownica w pieczarze stała przy ognisku, które z początku ledwie się żarzyło, ale nagle jego wątłe płomyczki szybko buchnęły aż pod sam strop.
– Teraz przywołamy leśne strzygi. Widocznie ten Las jest za mało straszny dla naszych wrogów… – mruknęła Czarownica do wracającej wychowanki i nachylając się w stronę ognia, najbliżej jak tylko mogła, wyszeptała kilka słów, krzyżując przed sobą wyciągnięte dłonie. Płomienie co Dziewczynka wyraźnie widziała – lizały jej palce, ale ani Czarownica nie czuła bólu, ani na rękach nie widać było żadnych oznak poparzenia. Wnętrze jaskini nagle stało się mroczne i groźne. Rozjaśnione wcześniej ciepłym blaskiem ognia – który znienacka przygasł – skalne ściany stały się teraz niemal czarne. Z głębi pieczary rozległ się teraz cichy, szyderczy chichot, wydawany jakby przez kilkadziesiąt lub więcej stworów. Można było wyczuć ich obecność – chłodną zielonoszarą – ale nie można było ich zobaczyć.
– Idźcie w Las i czyńcie swoją powinność wobec odwiecznego wroga Lasu, Najeźdźcy – szepnęła Czarownica. W tej samej chwili uwaga Dziewczynki rozdwoiła się. Jej uszy łowiły bliskie dźwięki spoza Pieczary: wraz z ujadaniem coraz to oddalającej się sfory, zbliżały się radosno – wściekłe wrzaski polujących. Równocześnie przez jaskinię przebiegł silny, lodowaty wiatr, kierując się ku jej wyjściu – a był tak mocny, że Dziewczynce wydawało się, że gdyby nie trzymała ręki Czarownicy, upadłaby na ziemię. Trwało to ułamki sekund i zaraz potem rozległy się okrzyki panicznego strachu, trzask łamanych w popłochu gałęzi i przerażone wycie psów.
Czarownica uśmiechnęła się. Ogień na nowo rozjarzył wnętrze ciepłym blaskiem. Mroczna, obca pieczara poróżowiała i przybrała ponownie swojski, przytulny wygląd. Wycie psów i paniczne okrzyki myśliwych oddalały się teraz coraz szybciej.
– Doprawdy, długo tu nie przyjdą – szepnęła Czarownica i jej wąskie wargi rozciągnęły się w szyderczym uśmiechu. Byli widocznie zdania, że w tym lesie nie straszy. Teraz je zmienią i zacznie w nim straszyć rzeczywiście. Widocznie nasze strzygi zaniedbały swój obowiązek, albo też Najeźdźcy uznali, że jeśli wtargną tu w wielkiej liczbie, z psami i nagonką, to nic im nie zagrozi.