Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Sobieskiego nikt niczego nie widział. Brak motywu seksualnego. Czy to się panu z czymś kojarzy? – zwrócił się do Patera.

– Mnie się kojarzy dzisiejszy dzień jedynie z piłką nożną – powiedział lekko poirytowany Pater. – Pańskie nazwisko ze świetnym napastnikiem Ruchu Chorzów, Joachimem Marksem, a nazwisko tej zamordowanej z byłym trenerem naszej reprezentacji…

– Achim Marks to mój kuzyn ze strony ojca – rozpromienił się czarnobrewy. – Ale pan jest za młody, nie może go pan pamiętać… A zresztą, po co mamy sobie „panować”, jeśli mamy razem pracować. Mnie jest Zyga, a jak tobie?

– Jarosław – mruknął Pater, w najwyższym stopniu zaniepokojony zapowiedzią jakiegoś wspólnego działania.

– Ciekawa burza mózgów, panowie – przerwała im pani profesor – ale ja nie mam czasu ani na burzę mózgów, ani na panów bruderszafty.

– Komisarzu Aleksandrowski, bardzo proszę – powiedział Cichowski – panu to na pewno się z czymś kojarzy.

– Tego samego dnia, kiedy znaleziono tę licealistkę -redaktor znów pomasował wypielęgnowaną bródkę – jeden z mieszkańców kamienicy, tej z przechodnią bramą, przypomniał naszym krakowskim kolegom, że w tym samym miejscu przed laty Karol Kot zaatakował jedną ze swoich ofiar. To też była młoda dziewczyna. Wtedy zwrócono się do mnie jako eksperta…

– Komisarz Aleksandrowski – Cichowski wszedł mu w słowo, widząc pytające spojrzenie Prociw-Bury – jest jednym z najlepszych znawców historii polskiej kryminalistyki.

– Wtedy zwrócono się do mnie jako eksperta – powtórzył Aleksandrowski upartym i nieco poirytowanym głosem, jakby nie słyszał pochwalnej opinii z ust komendanta – żebym sprawdził, czy przypadkiem jakieś ostatnio popełnione i niewyjaśnione zabójstwa nie zgadzają się ze sprawami sprzed lat. Tak jak sprawa Andżeliki Janas ze sprawą Karola Kota. Wysłałem mejle do naczelników wydziałów zabójstw na terenie wszystkich województw. Poprosiłem o przysłanie mi danych na temat ostatnich morderstw. Otrzymałem odpowiedzi i zrobiło mi się gorąco. Popełniono bowiem dwa morderstwa, które przypominają zabójstwa sprzed lat. Proszę państwa, być może mamy do czynienia z kimś, kogo w amerykańskiej literaturze na temat seryjnych morderców nazywa się copycat killer.

– Byłbym wdzięczny, gdybyśmy używali polskich określeń i zrezygnowali z nazw, które niepotrzebnie zaśmiecają nasz język. – Irytacja Patera narastała, co nie przeszkodziło mu zauważyć, że językoznawczyni z uniwersytetu przyjęła jego uwagę z aprobatą.

Aleksandrowski zrobił zdumioną minę. Teraz wyglądał jak Jerzy Dudek przepuszczający między nogami piłkę lekko podaną przez własnego obrońcę, w meczu Liverpoolu z Manchesterem United.

– Morderca naśladowca. – Marks wyjął papierosa i włożył go do ust, nie zapalając. – Widziałeś, Jarek, film Psychopata?

– Nie. Pewnie jakieś kino klasy D z litrami keczupu? -drwiąco odpowiedział Pater.

– Całkiem niezły film. Z Sigourney Weaver, która cierpi na agorafobię, a ma pomóc w schwytaniu psychola.

Otóż ten osobnik w filmie – ciągnął Marks – zabijał, powtarzając wyczyny innych morderców. Naśladował swoich idoli. Niektórzy mordercy, zwłaszcza w tej pieprzonej Ameryce, mają status gwiazd rocka czy sportu.

– Ale nasz kraj to nie jest pieprzona Ameryka, jak się pan… jak się wyraziłeś – z niechęcią poprawił się Pater.

– Jesteś w błędzie. – Marks uśmiechnął się. – Nie gniewaj się, ale to nie najlepszy argument. Otóż…

– Przepraszam, przerwę wam – powiedział Cichowski. – Mam zaraz następne spotkanie, o szczegółach pogadacie beze mnie.

– Zaraz, zaraz – myśli Patera wirowały niczym ubranie podczas ostatecznej fazy prania – co to znaczy „pogadacie beze mnie”?

– Widzisz, Jarek – Cichowski poluzował granatowy krawat w myszki miki i rozpiął pod szyją różową koszulę z krótkim rękawem – z tymi osobami przy tym stole tworzymy ekipę. Nadkomisarz Marks jest policyjnym psychologiem, który profiluje przestępcę, komisarz Aleksandrowski zna dawne zbrodnie i przewiduje, gdzie ten skurwiel uderzy, a pani bada… Co? Jak to się nazywa?

– Idiolekt i socjolekt mordercy – wtrąciła Prociw-Bury, wyraźnie niezadowolona z pominięcia przez Cichowskiego jej stopnia naukowego. – To znaczy osobniczą, indywidualną odmianę języka oraz ewentualny żargon. Mam pomóc dowiedzieć się na podstawie językowych cech idiolektycznych i socjolektycznych, kim on jest. Na przykład – uśmiechnęła się nieznacznie, widząc nieco zdesperowaną minę komendanta – pan użył, panie inspektorze, substandardowego wyrazu „skurwiel”. Użycie to pozwala mi na wyciągnięcie wniosku, że…

Pater nie słyszał dalszego ciągu. Monotonny wywód pani profesor ginął pośród głuchych uderzeń krwi w uszach. „Jesteśmy jedną ekipą. Tworzymy ekipę. Jesteśmy razem, wirsind ein Team, jak krzyczeli niemieccy piłkarze przed meczami na ostatnim mundialu. Ja jednak nie należę do żadnej ekipy”, pomyślał, „bo ja z nimi nie zostanę przy tym stole, a oni ze mną nie polecą na Folegandros. Nie obchodzi mnie pogrobowiec Karola Kota”. Komórka zawibrowała w jego kieszeni. Przyszedł SMS. Pewnie od Joasi. Nie patrząc na brunatną pręgę na ścianie kubka, Pater wypił duży łyk wody i wstał gwałtownie. Prawie biegiem ruszył do drzwi.

– Wszystkie urlopy odwołane, Jarek! – krzyknął komendant.

Nadkomisarz zdjął dłoń z klamki i odwrócił się gwałtownie do zebranych.

– Wszystkie urlopy odwołane? – Pater zrobił minę podobną do tej, którą niedawno stroiła pani Marzenka, i zaczął syczeć. Jego głos załamywał się ze wściekłości. – A co my tu, w Gdańsku, mamy wspólnego z jakimś krakowskim Karolem Kotem i jakimś krakowskim mordercą naśladowcą? Wszystkie urlopy odwołane? Moi ludzie, Wieloch i Kulesza, nie wyjadą na wczasy ze swoimi rodzinami, bo w Krakowie nastąpiła reinkarnacja Karola Kota?

Cichowski szarpnął krawatem i całkiem go rozwiązał. Rozpiął kolejny guzik różowej koszuli. Obie te części garderoby dostał niedawno od swojego wnuczka na pięćdziesiąte urodziny i traktował je z wyjątkowym pietyzmem.

Jednak nie teraz. Skierował się do językoznawczyni i zabrał jej sprzed nosa kartkę. Podszedł do Patera, chwycił go za szyję i obrócił w stronę ściany. Drugą ręką przycisnął do ściany ową kartkę. Na jej brzegach była zaschnięta krew.

– Wiesz, czyja to krew? Dziewczyny z Krakowa, Andżeliki Janas – wysapał i owionął Patera nikotynowym oddechem. – A teraz czytaj to, kurwa! Na głos!

– I kto to wie prócz mnie? Wystarczy Krakowa. Idą wakacje. Pora pooddychać jodem. Tym razem bez atrakcji. Atrakcją będzie śmierć. Odezwę się po swojemu, możecie być pewni – przeczytał nadkomisarz.

– Czytaj czwarte zdanie! – warknął Cichowski.

– Pora pooddychać jodem.

– Jodem, rozumiesz, Jarek? – Cichowski puścił Patera i odwrócił się do okna. – On tego jodu nie kupi w aptece. Już wiesz, dlaczego żaden z pomorskich, żaden ze słupskich, koszalińskich, szczecińskich i gdańskich policjantów nie wyjedzie teraz na wakacje? Ale choćby wszyscy pojechali na Seszele, to ty i tak nigdzie nie pojedziesz, a wiesz dlaczego? Bo będziesz go szukał.

Komendant uderzył ręką w parapet tak mocno, że podskoczyły kwiatki i zabrzęczały talerzyki, które służyły za podstawki pod doniczki. Kraciaste podkolanówki profesor Prociw-Bury zadrżały.

– I ty go, kurwa, znajdziesz!

5

Naczelnik trzasnął drzwiami, wyszedł i w pokoju zaległa cisza. Cisza trwogi, niczym na Maracanie, gdy Urugwaj strzelił drugą bramkę Brazylii w finale mistrzostw świata w roku 1950 i dwieście tysięcy ludzi na trybunach zamarło w przerażeniu.

To była inna cisza niż ta, o której Pater marzył. Pragnął niebiańskiego spokoju na Folegandros. Z dala od zorganizowanej turystyki, hałaśliwych Skandynawów, Niemców i Rosjan. Z daleka od namolnych rodaków, którzy chcą się bratać z każdym, kto mówi po polsku. „Komu wydaje się”, Pater poprawił się w myślach, „że mówi po polsku”. Chciał być daleko od opasłych mężczyzn, którzy poruszają się w piekielnym hotelowym trójkącie, między basenem, barkiem i restauracją, z plastikowymi opaskami na nadgarstkach, upoważniającymi do korzystania z dobrodziejstw oferty all inclusive. Od tego wszystkiego Pater chciał uciec. Uciec wraz z Joanną.

6
{"b":"269466","o":1}