Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Chcesz, żebym w to uwierzyła? – Przewróciła oczami z irytacją. – Daj mi jakiś argument, aby mogła w to uwierzyć.

– Proszę bardzo. – Oparł łokcie na stole. – Odchodzę z pracy w policji!

– Masz mnie za naiwną? – Roześmiała się drwiąco. – Myślisz, że w to uwierzę? Policjant, który z ramion dziewczyny, z którą się po raz pierwszy kochał, ucieka, bo wzywają go obowiązki, albo traktuje ją jako kogoś na raz, albo na dłużej. Ale policjantem jest na zawsze. Niereformowalnym. Takim, co nigdy nie porzuci swojej roboty.

– Co za psychologiczna wiedza! – zaironizował Pater. – Mogłabyś być psychologiem w policji! Nie wiem, czy cię przekonam, ale coś ci powiem. Posłuchasz mnie?

– Mów! Chcesz mi opowiedzieć o tym wczorajszym pościgu? Wszyscy o tym mówią.

– Nikt natomiast nie mówi, że ten morderca nie żyje. -

Wypił resztki swoich napojów. – Umarł godzinę temu. Ja go zabiłem. Nie chciałem tego zrobić. Chciałem go tylko unieszkodliwić. Miałem pecha. To tak, jakby złapać za rękę złodzieja, który ze stresu dostaje zawału serca.

Joanna milczała i wpatrywała się przerażona w Patera.

– Zbierze się komisja – ciągnął. – Przyjadą gnojki z Biura Spraw Wewnętrznych. Z daleka. Z Poznania albo z Krakowa. Robi się to po to, by nadać dochodzeniu pozory bezstronności. Może orzekną jakieś nadużycie władzy. Zostanie na mnie nałożona jakaś kara. Dostanę naganę. Mogę mieć niższą emeryturę. Ale nie dbam o to. Wiesz dlaczego?

– Nie.

– Bo wykonałem swoje zadanie. Przyszedłem do pracy w policji, bo nie chciałem być nauczycielem. Po paru miesiącach pracy zacząłem rozumieć, że coś jest ze mną nie tak. Że moim celem wcale nie jest łapanie przestępców. W końcu zrozumiałem, że tak naprawdę nie chciałem ich wcale łapać, ale karać. To był mój prawdziwy cel. Kiedy inni koledzy odfajkowywali swoje sprawy, ja wciąż interesowałem się losami przestępców. Ile lat dostali, gdzie siedzą… Zapisywałem nazwiska adwokatów, którzy ich bronili… A wczoraj sam wymierzyłem karę w najważniejszej sprawie. W sprawie mojego życia. Zrealizowałem swój prawdziwy cel. Tu nie chodziło wcale o to, że ten skurwysyn rozbił moje małżeństwo. Chodzi o to, że go ukarałem. Co mam robić więcej, kiedy zrealizowałem swoją zawodową misję? Powiedz mi, co mam robić teraz? Może ścigać kolejnego mordercę, jakiegoś Naśladowcę? Po co? Żeby nie został sprawiedliwie ukarany? I siedząc w kiciu, zbijał kasę na swoich chorych pamiętnikach? Albo podpisał kontrakt na ich ekranizację?

– Nie wiem, co masz robić – odparła zamyślona.

– A ja wiem – powiedział cicho. – Jutro składam podanie w sprawie przejścia na emeryturę, a za kilka dni będę z tobą na Folegandros. Nie wrócę do policji.

Joanna uśmiechnęła się.

– Pamiętasz, jak się poznaliśmy? – zapytała.

Przypomniał sobie upalne lato zeszłego roku i dom spokojnej starości, w którym nic nie było na swoim miejscu. Zamiast upragnionego spokoju w Domu Seniora „Eden” mnożyły się trupy. Zamiast rajskiej atmosfery Pater odkrył kilka ludzkich dramatów. Jednak najmniej do „Edenu” pasowała pracująca tam dziewczyna. „Asystentka”, jak głosił napis na plakietce przypiętej do niebieskiej bluzki.

– Oczywiście, że pamiętam. – Odwzajemnił uśmiech. -

Zawsze będę to pamiętał. Poznaliśmy się, gdy były mistrzostwa świata w piłce nożnej. A dlaczego pytasz?

Joanna nagle spoważniała.

– Bo zastanawiam się, co się stało z tamtym Jarosławem Paterem. Jesteś zupełnie innym człowiekiem… – dodała cicho. – Nawet to, jak mówisz… to też się zmieniło.

Pokręcił głową.

– Nie zmieniłem się. To okoliczności się zmieniły. Ale to już wszystko poza mną. Poza nami.

Wstała od stolika.

– Jestem zmęczona.

– Mogę cię odprowadzić do pokoju?

– Tak.

Wyszli z kawiarni i ruszyli po schodach. Pod drzwiami pokoju Joanny stał ośmioletni może chłopiec. Trzymał w ręku duży bukiet bladych goździków. Pater odebrał go od niego.

– To za czekanie. – Wręczył chłopcu pięć złotych.

– Jakie piękne! – zawołała Joanna.

– Dopiero teraz chciałem ci wręczyć tę niespodziankę – mruknął Pater. – Nie tak jak przedwczoraj przy śniadaniu.

Weszli do pokoju. Zamknęła drzwi i odłożyła kwiaty na stół. Potem usiadła na fotelu i uśmiechnęła się do Patera.

– Ja też mam dla ciebie niespodziankę – powiedziała, podciągając spódnicę. – Nie mam na sobie majtek.

52

Świtało, gdy zasypiali. To miała być ich ostatnia noc w „Rejsie”. Pater błądził myślami wokół greckich wysp, próbując przypomnieć sobie ich wszystkie znane nazwy. Zanim zasnął, zauważył, że nieprzenikniony granat nieba ustąpił stalowemu odcieniowi zbliżającego się poranka. Pomyślał jeszcze, że to najpiękniejszy odcień stali, jaki kiedykolwiek widział.

Obudził się o ósmej. Chciało mu się pić. Jedną ręką obejmował śpiącą Joannę, drugą sięgnął po butelkę wody mineralnej stojącej przy łóżku. Butelka była pusta. Pater zaklął pod nosem i wstał, by pójść do łazienki. Zobaczył, że w telefonie, który położył na stole, pulsuje niebieskie światełko. Ktoś zostawił wiadomość. W pierwszej chwili chciał ją zignorować. Co go to w końcu obchodzi? Jest przecież z kobietą, na której mu zależy. Za kilka godzin ciśnie podanie o emeryturę na biurko Cichowskiego jak Brudny Harry, który wrzucił do wody policyjną odznakę.

Gdy napił się wody z kranu i opłukał twarz, podszedł jednak do telefonu. Może Joanna miała rację, mówiąc, że policjant na zawsze pozostaje policjantem. Niereformowalnym.

„Telewizja Gdańsk”, usłyszał w telefonie kobiecy głos. „Będę jeszcze próbowała się z panem skontaktować”. Telewizja? Jaka telewizja? Pater trzymał telefon w dłoni, gdy rozległ się sygnał połączenia. Nacisnął zieloną słuchawkę.

– Dzień dobry, Telewizja Gdańsk raz jeszcze – usłyszał ten sam kobiecy głos. – Bardzo chcielibyśmy spotkać się z panem, panie nadkomisarzu, i poprosić o krótki komentarz.

– Nie mam nic do komentowania – rzucił cicho. – Nie jestem ani Szpakowskim, ani Szaranowiczem. Poza tym w policji obowiązują procedury. Proszę się zwrócić do rzecznika Komendy Wojewódzkiej.

Zdał sobie sprawę, że nie powiedział: „u nas w policji”. To nie była już jego policja. Już nie.

– Ale ja dzwonię w sprawie dzisiejszego artykułu na pański temat- kobieta nie ustępowała. – To niesamowita historia!

Poczuł, że zalewa go fala ciepła. To nie było to ciepło, którego doświadczył kilka godzin temu.

– Artykułu na mój temat? – szepnął i wszedł do łazienki. – O czym pani mówi?

– Nic pan nie wie? – zdziwiła się dziennikarka. – Nie wie pan o artykule w „SuperExpressie”?

– Nie wiem – warknął Pater. – Ale się dowiem.

Pięć minut później cicho zamknął drzwi od pokoju. W recepcji na ladzie leżał „Dziennik Bałtycki”.

– Macie może „SuperExpress”? – spytał trzydziestolatka z hiszpańską bródką, wklepującego do komputera dane nowych hotelowych gości.

– Proszę iść w stronę skweru Abrahama. Tam najszybciej pan dostanie.

Pater wybiegi z hotelu. Grupa plażowych pielgrzymów, którzy zmierzali w stronę swojej ziemi obiecanej, patrzyła na niego ze zdziwieniem.

Na pierwszej stronie gazety zobaczył tytuł: „Tak bawią się policjanci”. Niżej umieszczono zdjęcie. Mimo że fotografia była słabej jakości, bez trudu rozpoznał Wielocha i Kuleszę, którzy trzymali pod ręce jakiegoś słaniającego się na nogach mężczyznę. Podpis nie pozostawiał wątpliwości. „Dwaj kompani od wódeczki prowadzą swojego szefa, nadkomisarza P. Wstyd!”

Pater poczuł, że serce bije mu coraz mocniej. Zwinął gazetę, jakby bał się, że któryś z wczasowiczów może połączyć jego osobę z mężczyzną na zdjęciu.

Doszedł do alei Gwiazd Sportu i usiadł na ławce. Jeszcze raz spojrzał na pierwszą stronę. Znajdował się na niej odsyłacz do artykułu zamieszczonego wewnątrz gazety. Odszukał stronę siódmą i ujrzał kolejny tytuł, wybity wielką czerwoną czcionką: „Wściekły pies z Pomorza”. Przeczytał kilka pierwszych zdań wyróżnionych tłustym drukiem. „Pogoń za przestępcą wąskimi uliczkami Władysławowa zakończyła się śmiercią. Jako pierwsi odkrywamy kulisy tej sensacyjnej sprawy!”

43
{"b":"269466","o":1}