Gdy schodził na dół, z ulgą spostrzegł, że Jan Gąsior śpi i nie będzie go łapał za nogawkę. Przed nim, na stopniu, stał pusty „pokemon”, wierny sługa chroniący swojego pana.
25
Zrezygnowany pojechał do Komendy Wojewódzkiej i zaczął przeszukiwać bazy danych. O Filipie Traszce nie było żadnej wzmianki, nawet w materiałach operacyjnych. W przeglądarkę internetową wpisywał rozmaite kombinacje słów: „Rosenkreutz”, „Traszka”, „heavy metal”. Bez powodzenia. Myślał chwilę i dopisał: „sekcja zwłok”, „anatomopatologia”, „róże cmentarne”. Na ekranie pojawiły się odsyłacze do strony Polskiego Towarzystwa Medycyny Sądowej i Kryminalistyki.
Pater z rezygnacją zamknął oczy, dotknął plecami oparcia krzesła i odchylił głowę.
Na korytarzu dwaj policjanci prowadzili skutego kajdankami mężczyznę. Paterowi, który kręcił się tam bez celu, zdało się, że widział już gdzieś tę twarz, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Odwrócił się i patrzył na oddalających się konwojentów, gdy poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
– Niezła jazda, nie, szefie? – zapytał uśmiechnięty Kulesza.
– Nie rozumiem, dlaczego ci tak wesoło – warknął. Znów był starym „Antypaterem”, budzącym irytację i niechęć wśród kolegów.
– Nie poznałeś go? – Kulesza wskazał głową w głąb korytarza.
– Nie.
– To jeden z właścicieli tartaku… MGM, pamiętasz? Coś ci się nie zgadzało, wysłaliśmy chłopaków, im też się nie zgadzało, aż w końcu okazało się, że tych dwóch załatwiło trzeciego wspólnika.
– Załatwiło?
– Nakrył ich na jakichś przekrętach w firmie. Przestraszyli się, że ich wsypie, i zabili go. Tak wstępnie zeznali. W sumie banalna historyjka. Gdyby nie ten zasuszony w tartaku, pewnie nikt by nie zwrócił na nich uwagi…
Pater popatrzył na podwładnego.
– Stężenie trupów przekroczyło w tym roku na Wybrzeżu normę – odparł. – W sumie każdy nadmorski kurort mógłby się reklamować „Trupem na niepogodę” albo jakoś podobnie. Ja mam bardziej banalną historyjkę. Nigdzie nie mogę namierzyć Filipa Traszki…
– A kto to jest? – zdumiał się Kulesza.
Pater opowiedział o poszukiwaniach chłopaka, którego widziano z Anną Seredą na imprezie w „Las Vegas” posła Czosnyka. Kulesza podrapał się w głowę.
– A Zbynka „Karalucha” o niego pytałeś?
– Co ma do tego Zbynek? – zdziwił się Pater.
– On nic, ale może ten jego uczeń… jak mu tam… Manolo może coś wie.
Wreszcie sobie przypomniał. Jak nie wprawia się na słoninie, to gra heavy metal na gitarze. Manolo pewnie nie tylko gra, ale też zna chłopaków z branży.
– Dzięki! – Pater zacisnął pięść, jakby złapał niewidzialny cień. – A ty i Rafał spróbujcie znaleźć jakiekolwiek zdjęcie tego Traszki. To nie jest jeździec bez głowy, muszą być jakieś zdjęcia!
Odwrócił się i ruszył w stronę swojego pokoju.
Zbynek odebrał po piątym sygnale.
– Czy ten twój pomagier, Manolo, jeszcze u ciebie terminuje? – zapytał podnieconym głosem.
– Tak. Coś przeskrobał? – W głosie Karalucha wyczuwało się napięcie.
– Nie. Chodzi mi o to, czy on tylko gra na gitarze, czy też zna się na heavy metalu… Zespoły, składy, skąd pochodzą, sam rozumiesz…
– Człowieku! – Karaluch krzyknął w słuchawkę. – To jest chodząca encyklopedia. Nie zagniesz go! A jeśli ci się uda, to masz u mnie darmowy tatuaż.
– Obejdzie się – mruknął Pater. – Czy on teraz jest u ciebie?
– A gdzie miałby być? Są wakacje. Chłopak nie musi zakuwać na studiach!
Pół godziny później rzężący opel Patera zatrzymał się w Gdańsku-Oliwie na ulicy opata Rybińskiego. W mieszkaniu Karalucha panował taki sam rozgardiasz, znikła tylko część T-shirtów porozwieszanych na sznurkach.
Przy stoliku pod oknem, tak jak poprzednio, siedział Manolo. Jego długie, sklejone włosy zapewne dawno nie miały kontaktu z szamponem. Chłopak wyglądał równie atrakcyjnie jak Iggy Pop po dwumiesięcznej trasie koncertowej.
Manolo zobaczył nadkomisarza, odwrócił się w jego stronę i zdjął z uszu słuchawki, ale nie wyłączył iPoda.
– Podoba się panu? – zapytał niespodziewanie i pod sunął Paterowi pod nos kawał słoniny.
Popatrzył na niebieskie punkciki układające się w trupią czaszkę.
Pomyślał, że trupia główka jest pewnie hitem tego sezonu. Co drugi turysta we Władku miał flagę z takim wzorem przymocowaną do samochodu. W ubiegłym roku mundialowa biel i czerwień, teraz czaszka.
– Robisz postępy – mruknął. – Ja poniekąd w podobnej sprawie…
– Wiem! – wrzasnął Manolo. – Mistrz – spojrzał na Karalucha – już mi mówił. Pytaj pan! Wymień jakiś kraj!
Pater patrzył na Manola jak na wariata.
– Brazylia – powiedział niepewnie.
– Rebaelliun, The Ordher, Nephasth, nie mówiąc o Sepulturze i innych kapelach braci Cavalera… I zapewniam cię, człowieku – Manolo uderzył się w pierś – to nie jest muzyka dla kinder metali!
– Dla kogo?
– Kinder metali. Takich, co to słuchają metalu, bo taka moda albo tak wypada. Człowieku…
– A Krystian Rosenkreutz? – przerwał Pater, widząc, że Manolo niebezpiecznie się rozkręca.
Manolo zamrugał oczami.
– Że co?
– Krystian Rosenkreutz, gitarzysta jakiegoś polskiego zespołu. Znasz takiego? Naprawdę nazywa się Filip Traszka. – Pater akcentował każdy wypowiadany wyraz.
– Człowieku! Z czym ty mi wyjeżdżasz! – Manolo prychnął pogardliwie. – To żaden heavy metal. To są cienkie bolki. Żenada!
– Znasz ich? Gdzie mogę ich znaleźć? – Pater zacisnął dłoń na słoninie leżącej na stoliku.
– A skąd mam wiedzieć? – Manolo wzruszył ramionami. – Mówiłem przecież, że to żenada.
– Jak wygląda ten Traszka?
– Nie wiem. Oni na koncertach noszą maski. Można się polać ze śmiechu. Wie pan, jak się nazywają? Henkermaske. Maska Kata. Beznadzieja!
– Gdzie mogę ich znaleźć? – Pater podniósł głos.
– W jakimś kurorcie. W wakacje chałturzą, gdzie się da, i grają jakieś badziewie dla emerytów.
„Pewnie mówi o takich jak ja”, pomyślał Pater.
Manolo wstał i poprawił czarny T-shirt. Dopiero teraz Pater zobaczył wzór na koszulce chłopaka. Nad otwartą trumną pochylała się kostucha. Czerwone litery skapywały niczym krew i tworzyły napis Funeral Corpse.
– A Funeral Corpse – wskazał na T-shirt – to dobra kapela?
– Pewnie! – Manolo rozpromienił się. – Moja! Popatrzył na nadkomisarza.
– Lubi pan heavy metal? – zapytał
– Słuchałem Sabbathów i Zeppelinów – mruknął Pater. – Takie klasyczne granie…
– Dobra! – Manolo klepnął nadkomisarza w ramię. -Fajny z pana facet, więc postaram się czegoś dowiedzieć o tym Rosenkreutzu. Chociaż to dla mnie straszny obciach…
– Będę wdzięczny – cicho odparł Pater.
Gdy wyszedł, pomyślał, że znów zrobił coś wbrew sobie. Nie cierpiał heavy metalu i zawodzenia Roberta Planta, przypominającego wycie wilka w głębi lasu. Już wolał nieustające wycie rur w falowcu.
26
Pater siedział w swojej kwaterze, w ośrodku „Fregata”, i obserwował poczynania dwóch ludzi, którzy – ubrani w swetry, czapki i rękawice – miotali się pod jego oknem. Machali dokoła siebie rakietami do badmintona i rozpylaczami chemikaliów, podobnymi do małych odkurzaczy. Ludzie ci szybko i pewnie poruszali się w obszarze ograniczonym żółto-czarną policyjną taśmą. Ciągnęła się ona od werandy segmentu Patera, przechodziła przez wejście na teren ośrodka, otaczała spory odcinek chodnika, a jej drugi koniec przywiązany był do drucianej siatki ogrodzenia kilka metrów za szeregowcem. W ten sposób została wyznaczona strefa zagrożenia. Jego przyczyną były rozwścieczone szerszenie, a owi dwaj, osobliwie ubrani ludzie właśnie likwidowali ich gniazdo na polecenie komendanta Banasiuka. Widok za oknem nie przynosił Paterowi żadnej specjalnej ulgi, mimo że szybkość działania komendanta była imponująca, co stanowiło dobry omen dla ich dalszej współpracy. Wystarczyło bowiem, że Pater zatelefonował do Banasiuka poprzedniego dnia, późnym wieczorem, kiedy po powrocie do ośrodka „Fregata” zastał w swym pokoju bzyczącego potężnego intruza, a rano zjawiła się ekipa pogromców szerszeni. Świadomość siły, jaką ma jego prośba, nie wprowadziła Patera w samozachwyt z powodu swoich możliwości. Od kilkunastu minut był wciekły jak – nie przymierzając – owady za jego oknem.