– Dobrze, że w końcu jesteś – usłyszał, zanim drzwi otworzyły się na oścież. – Dziś wieczorem mamy być przecież u Chojnowskich.
W drzwiach stała kobieta łudząco podobna do tej, którą widział na zdjęciu. Ale między ufarbowanymi włosami Pater dostrzegł siwe pasemka.
Kobieta zobaczyła Patera i zamilkła. Zauważył, że podbródek zaczął jej drgać gwałtownie. „Powróciłem do jej życia. Wróciłem tak, jak powraca koszmarny sen”, pomyślał.
– Wiem, że mnie pani poznaje – powiedział cicho. – Ja w sprawie tego zdjęcia.
Kobieta rzuciła okiem na fotografię zrobioną wiele lat temu na plaży, odwróciła się i skuliła ramiona.
Wyglądała, jakby w jednej chwili postarzała się o wiele lat.
– Czego pan chce? – szepnęła.
– Człowiek, który zrobił to zdjęcie, nazywa się Jan Mielnik, prawda? On… on nie żyje.
Odwróciła się i spojrzała na Patera.
– Nie widziałam go od wielu lat.
– Pani kłamie. – Pater przeszył ją wzrokiem. – On był u pani po tym… po zabójstwie pani córki w Jelitkowie.
Wzruszyła ramionami.
– Był przez chwilę. No i co z tego?
– Mówił, że szuka mordercy pani córki, tak?
Bagińska stała nieruchomo, jakby była wykuta z kamienia.
– Powiedział, że ma ślad… Trop… Być może pokazywał pani pewne zdjęcie. Tak było? Dlaczego pani do nas wtedy nie zadzwoniła?
Zobaczył, jak kobiecie zwężają się oczy.
– Do was?! – wybuchła. – Moja córka nie żyje, a morderca jest na wolności przez takich skurwysynów jak wy! Jesteście… Jesteście…
– Co ma z tym wspólnego Jan Mielnik? – Pater przerwał, chwycił kobietę za ramiona i potrząsnął nią. – Mów!
Popatrzyła na niego z przestrachem, ale uspokoiła się.
– On? – W jej głosie Pater wyczuł pogardę. – On? A co on mógł mieć z tym wspólnego? Nie widziałam go całe lata, przyjechał niespodziewanie i zaczął bełkotać, że znalazł mordercę. Gadał coś o odkupieniu… Abym mu wybaczyła… Wyglądał na kompletnie pomylonego, rozumie pan?
– Proszę mi powiedzieć, co pani miała mu wybaczyć. Przepraszam, że pytam o sprawy osobiste, ale minęło tyle lat. Te wspomnienia może już nie są tak bolesne… 0 co chodziło?
– Mieliśmy uciec wspólnie do Szwecji – odparła wolno. – To miała być tajemnica. Marzyłam o Szwecji. Wymusiłam na Janku, aby nikomu nie mówił o naszych planach. A on się uparł, że powie ojcu. Nienawidziłam tego starucha w skórzanym płaszczu. Fanatycznego komucha. Esbeka. Jego ludzie uniemożliwiliby nam ucieczkę. Janek nie dotrzymał mojego warunku. I ja z nim zerwałam, i żyję, jak pan widzi, w Polsce.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Pater otworzył i ujrzał stojącego na wycieraczce zaskoczonego mężczyznę. Odwrócił się do kobiety.
– I wie pan, co najlepsze? – Bagińska mówiła jak w transie. – Wyrzuciłam go za drzwi. Poza tym dawno mu już wybaczyłam. Zresztą, co tu było wybaczać. Zawiódł mnie kiedyś, nic więcej – dodała cicho.
Pater popatrzył na nią zimno.
– Nie – powiedział. – Pani mu nie wybaczyła. Pani po prostu o nim zapomniała. A teraz – zawiesił głos – a teraz państwo Chojnowscy czekają.
Był przy oplu, gdy zadzwonił telefon. Stara toyota Patera była gotowa.
– Zaniepokoiliśmy się, że nie odbiera pan samochodu. Chyba że zostawia go pan na szrot. – Mechanik roześmiał się.
– Może byście wzięli na szrot mnie?
– Słucham?
– Nieważne. Taki kiepski żart.
33
O trzeciej w nocy w barze hotelu „Rejs” panował niewielki ruch, choć sezon był w pełni. Przyczyną była duszna i gorąca noc. Wczasowicze woleli tańczyć i pić na świeżym powietrzu, w innych, licznych lokalach, które miały swoje tarasy, platformy i parkiety pod gołym niebem. Hotel był tylko celem nocnych powrotów mieszkających tam gości, którzy wracali w stanie mniejszego lub większego alkoholowego zużycia, a nie miejscem, w którym owo zużycie następowało. Nocną porą w barze siedziało rozbawione towarzystwo w wieku sanatoryjnym i dwóch facetów, którzy przy flaszce „Finlandii”, wetkniętej w wiaderko z lodem, wylewali jakieś wzajemne żale.
Pater siedział samotnie przy barze i małymi łykami popijał piąte małe piwo. Zdążył się już przyzwyczaić, że we Władku piwo podawane jest w plastiku lub puszkach otwieranych łyżeczkami przez barmanki, które w ten sposób chronią tipsy przed zniszczeniem. Tym razem nadkomisarz odstawiał butelki na kartonową podstawkę obok wysokiego kieliszka, w którym tkwiła mała kolorowa parasolka. Co chwila, wiedziony policyjnym instynktem, zerkał na damską torebkę na łańcuszku, która wisiała na oparciu stojącego obok wysokiego stołka. Choć w promieniu trzech metrów nie było nikogo oprócz barmanki, policjant wciąż się upewniał, czy ktoś nie ma ochoty na ową torebkę.
Samotność nadkomisarza była chwilowa. Właścicielką torebki i drinka z parasolką była Joanna Radziewicz, która mieszkała w „Rejsie” dzięki protekcji Banasiuka. Opuściła Patera tylko na moment, oświadczając z uśmiechem, że idzie „przypudrować nosek”. Pięć ostatnich godzin, które Pater z nią spędził, były jak sen, chociaż nie został tej nocy zrealizowany podstawowy cel jej przyjazdu, a mianowicie: odnalezienie Filipa Traszki. W ciągu tych pięciu godzin obeszli wszystkie władysławowskie lokale, w których grano muzykę na żywo, i Joanna w żadnym wykonawcy nie rozpoznała swojego znajomego z niższego roku. I tak zatoczyli koło, i wrócili do hotelu „Rejs”, w którym Joanna mieszkała. W lokalach, które odwiedzili, pili mało, lecz za to dużo tańczyli.
Choć osiągnięcie celu zawodowego się oddalało, Pater czuł, że znajduje się coraz bliżej celu osobistego, jaki wiązał z osobą Joanny. Dawno już nie miał zażyłych kontaktów z kobietami, lecz nie na tyle dawno, aby nie rozpoznać sygnałów erotycznych, jakie otrzymywał od swojej towarzyszki. Bo cóż innego miał oznaczać częsty tego wieczoru dotyk jej ręki? O ile jeszcze poklepywanie go po dłoni miało charakter kumplowski, o tyle kilkakrotne przesunięcie opuszkami palców po jego karku w czasie tańca zelektryzowało go natychmiast i przypomniało mu, że jego męska kondycja jest wciąż dobra. Czyż nie uwodzicielski był jej ubiór – krótka spódnica, klapki na wysokim obcasie i bluzka z dużym dekoltem? Czyż nie czuł w tańcu napierających na niego jej piersi? Czyż nie flirtowaniem były jej szczegółowe opowieści o bieliźnie, którą ma na sobie, i o tym, że najbardziej lubi spać całkiem naga? Jak inaczej rozumieć jej pochwały tanecznych wyczynów Patera, o których jego była żona miała bardzo marne zdanie?
Pater myślał o tym wszystkim, szykując się do ostatecznego ataku. Z jednej strony był pewien, że i tak tej nocy wyląduje w łóżku z Joanną, choćby stał się ponurym nudziarzem i zamiast wypowiadać uwodzicielskie zaklęcia nagle zmienił temat. Na przykład zaczął charakteryzować zmiany w składzie na pierwszych czterech płytach King Crimson albo taktykę Lechii Gdańsk. Z drugiej strony jednak chciał ją zdobyć w sposób spektakularny. Choć było oczywiste, że wszystko zależy od jej decyzji, to podświadomie pragnął swojej dominacji – chciał czuć się zdobywcą, nie zaś wybrańcem.
Joanna wróciła z toalety, lekko chwiejąc się na nogach. Powodem był nie tyle alkohol, ile jej zamiłowanie do pięknych melodii. Oto z głośnika nad barem dochodził ciepły głos Leonarda Cohena, śpiewającego o tańcu na zakończenie miłości.
– Przepięknie śpiewa ten stary babiarz. – Joanna, wchodząc na stołek, owiała Patera zapachem perfum, do którego dołączyła lekka woń wilgotnej skóry.
Ta subtelna mieszanina zapachów znów przypomniała Paterowi o jego męskich siłach. Patrzył na Joannę, która w takt muzyki stukała parasolką o brzeg szklanki. Przypomniała mu się nagle opowieść koleżanki z pracy, psycholożki policyjnej Kamili. „Wyobraź sobie, Jarek”, mówiła Kamila do Patera na jednej z policyjnych imprez, „że szef naszych czarnych dostawiał się kiedyś do mnie. Jechaliśmy windą, a on na mnie spojrzał i zapytał: «Co by było, gdyby ta winda się nagle zatrzymała? Byłabyś moja»„. „No i co było dalej?”, zapytał Pater. „Nic nie było! To się robi, a nie gada!”