Rzucił się do ucieczki. Jeden z facetów znajdujących się wewnątrz podbiegł do charkoczącego kolegi i dmuchnął mu mocno w usta, a potem ruszył za Mumią.
– Policja! Stój, bo strzelam! – usłyszał Mumia głos, a potem strzał w powietrze.
Nie zareagował. Biegł opustoszałą nagle ulicą i rozglądał się na boki. Nie było żadnych przerw w zwartej zabudowie. Mógł jedynie przeskoczyć przez czyjś parkan. Biegł szybko i charczał, ale czuł, że jakiś czas wytrzyma ten bieg w afrykańskiej temperaturze. Miał pewność, że mu się uda. Podpowiadał mu to jego instynkt przetrwania. Wtedy poczuł szarpnięcie w pośladkach i zdało mu się, że ktoś podciął mu nogi. Runął w kurz. Po raz pierwszy w życiu instynkt zawiódł Mumię.
48
Wszystko rozegrało się zbyt szybko. W tym samym momencie, kiedy Kulesza dostał cios w gardło, a Wieloch ruszył za napastnikiem, Pater wyjął pistolet. Jednak niedługo się nim cieszył. Poczuł ruch powietrza, a potem zdrętwiała mu ręka. Pistolet zazgrzytał na płytkach podłogowych. Przeraźliwy huk pustej beczki po piwie zabrzmiał na zapleczu. Pater cofnął się i natrafił piętą na ławkę dla kulturystów. Stracił równowagę i runął na podłogę.
To go uratowało. Druga beczka, którą Jodłowski cisnął w jego kierunku, chybiła bowiem celu. Z ziemi Pater zobaczył, jak właściciel wybiega z lokalu. Stękając, podniósł pistolet i ruszył za Jodłowskim, ciężko kuśtykając.
Minął Wielocha, który celował z pistoletu do uciekającego człowieka. Kiedy ten padał, Jodłowski wskoczył do potężnego terenowego nissana i ostro ruszył, sypiąc wokół piachem.
Pater rzucił się do opla astry, którym przyjechał, i odpalił silnik. Jodłowski wyprzedzał go już o jakieś sto metrów. Oddalał się bardzo szybko. Pater poczuł gorycz zniechęcenia. Nabierał szybkości, ale nie miał szans z terenowym nissanem. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to połączyć się z Banasiukiem i postawić na nogi wszystkie jednostki w okolicy. Zwolnił i wyjął komórkę. Wtedy zauważył, że zbliża się do tyłu nissana. Rozejrzał się wokół i już rozumiał. Ulica była zapełniona ludźmi i Jodłowski musiał zwolnić.
– Mam cię, skurwysynu! – wrzasnął. Zahamował i wystawił rękę z pistoletem, celując w opony nissana.
Ten triumf był przedwczesny. Terenówka ryknęła, a drobny żwir spod jej kół zastukał po szybie opla. Obaj ruszyli pełną szybkością. Pater dodał gazu. Był za uciekającym w odległości trzydziestu metrów. I wtedy przez tuman kurzu dojrzał ludzi uskakujących na chodniki. Nie wierzył własnym oczom. Rozległ się głuchy huk i ostry krzyk. Ponad tłum, kłębiący się na chodniku, wzleciał wózek dziecięcy z wygiętym kołem. Jakiś mężczyzna leżał na ulicy. Jodłowski nie trąbił, nie ostrzegał ludzi; on ich rozjeżdżał.
Pater kierował jedną ręką, pod nogami czuł skaczące pedały. Trzymał się wciąż za nissanem. Zwolnił. Na ślepo sięgnął do schowka i wyjął koguta. Przykleił go do dachu. Wycie napełniło ulicę Hryniewieckiego. Jakiś wyrostek podbiegł do Patera i walnął ze wściekłością pięścią w jego dach. W tylnym lusterku widział, jak chłopak kuleje i trzyma się za kolano. Pater wystrzelił w powietrze.
I wtedy poczuł, że wszystko wokół spotężniało, nabrało nieprawdopodobnie wielkich rozmiarów. Najbardziej zaś tył nissana, który rósł w oczach. Pater rzucił obie nogi na sprzęgło i hamulec. Nie pomogło. Maska opla złamała się wpół, kiedy wbijał się w tył nissana.
Huk i świst fruwających wokół szkieł odblaskowych był tak przejmujący, że Pater pochylił głowę. Po sekundzie nastała cisza. Pater, nie czując żadnego bólu, wyskoczył z samochodu i wolno zbliżał się do ściganego auta. Na szyi powiesił blachę. Wąsaty facet w siatkowej czapce oglądał ze wściekłością rozbite drzwi swojego dostawczego mercedesa. Przed nim stał długi korek samochodów, który powstrzymał Jodłowskiego.
– Wjechał mi w dupę, skurwysyn! – krzyknął do Patera. – Pan z policji? Goń go, to pewnie jakiś bandyta bez ubezpieczenia! Kto mi teraz zapłaci? 0 tam biegnie, goń go!
Pater widział Jodłowskiego, który biegł w stronę portu. Ulica była pusta, ludzie tłoczyli się na chodnikach i pod lasem na wydmie. Pater ruszył.
Patrzył na ziemię, aby nie trafić na jakąś przeszkodę. Wciągał powietrze nosem, a wypuszczał ustami. Po chwili miał wrażenie, że jego nos staje się gorącym miechem.
Jodłowski zniknął w bramie portu. Pater był tam po piętnastu sekundach. Wśród starych murów było sporo ludzi. Byli to główne klienci hurtowni, które wynajmowały od portu pomieszczenia. Jodłowskiego ani śladu. Pod hurtownią „Agnieszka” stał jej szef, Andrzej Noga, i kilku innych mężczyzn. Wlepiali wzrok w Patera. Ten zatrzymał się, aby zapytać o uciekiniera. Z jego ust wydobył się warkot. Z powodu gwałtownych skurczów płuc nie mógł wydać artykułowanego dźwięku. Spojrzał bezradnie na Andrzeja Nogę, który jak to ujął Banasiuk, był niezbyt skłonny do współpracy z policją.
– Tam! – wrzasnął Noga. – Do chłodni wysokiego składowania!
Po stu metrach Pater wpadł na sztywną folię, wiszącą u wejścia do chłodni. Poślizgnął się na lastrykowej posadzce i runął na ziemię. Na środku warczał i dymił pusty wózek widłowy. Wokół piętrzyły się puste palety, tworzące piętrowe korytarze. Z góry dobiegł trzask.
– Zabiję go, psie! – Pater usłyszał głos Jodłowskiego. – Skręcę mu kark!
Spojrzał w górę. Jodłowski, ciężko dysząc, trzymał za brodę człowieka w kasku i kombinezonie. Mięśnie przedramion byłego rugbisty zadrgały.
Pater oparł ręce na kolanach i ciężko oddychał. Jego wzrok padł na paletę będącą podstawą stosu, na którym stał Jodłowski z operatorem wózka widłowego. Pater już wiedział, że ma go w garści. Uspokoił oddech, w odróżnieniu od Jodłowskiego, który wciąż sapał. Uśmiechnął się. Żegnał się ze wspomnieniami dwóch studentek z Jelitkowa, którym ryby wyjadły oczy. Żegnał się ze wszystkimi koszmarami, w których głowy zamordowanych dziewczyn wypływały na powierzchnię wody jak rozgotowane warzywa. Spojrzał jeszcze raz na sęki palety, która była na samym dole. I na jej wyraźne pęknięcie.
Podniósł nogę i uderzył w to pęknięcie obcasem.
49
Gdyby w chłodni wysokiego składowania znajdowały się tylko europalety, Pater nic by nie mógł zrobić. Jednak z względów oszczędnościowych były w niej również polskie palety. Palety pęknięte i ze sękami nie mogły być – zgodnie z normami europejskimi – używane do przewozu towarów. W polskim transporcie krajowym przymykano jednak oczy na kiepskie palety. Dzięki temu Pater mógł zwyciężyć.
Kiedy paleta na samym spodzie z trzaskiem pękła, Jodłowski się zachwiał. Operator wózka poczuł, że nacisk jego rąk zelżał. Uderzył wtedy łokciem w brzuch napastnika i złapał się ostatniej palety z sąsiedniego stosu. Zawisł na niej, podczas gdy Jodłowski runął na zimną posadzkę.
Pater uskoczył na bok i zobaczył wszystko dokładnie. Jodłowski poleciał do tyłu, w przeciwnym kierunku niż stos, na którym stał. Z przejścia wśród palet dobiegł dźwięk jedyny w swoim rodzaju: jakby ktoś uderzył w płytę pilśniową dużym dojrzałym pomidorem. Jakby worek foliowy z wodą, spadający z dużej wysokości, rozbił się na chodniku. Huk i klaśnięcie.
Pater domyślił się, co się stało. Wciągnął kurz w płuca i ruszył przez stertę palet. Robotnik podbiegł i chwycił go za T-shirt, coś krzyczał. Pater poczuł, że jego koszulka pęka w rękach robotnika. Wyrwał się i skoczył do Jodłowskiego.
Bandyta leżał na plecach. Pater nachylił się nad nim.
– Zabiłeś te dziewczyny? W Jelitkowie i teraz we Władku? – zapytał. – To ty je zabiłeś?
Jodłowski uśmiechnął się, na jego ustach pękały krwawe bąbelki. Zamknął oczy i zaczął dygotać jak przy ataku epilepsji.
– Ty skurwysynu! – wrzeszczał robotnik na Patera.
– Przez ciebie mogłem się połamać albo skończyć jak ten! Co ty, kurwa, sobie myślisz?! Złożę na ciebie skargę! To ma być, kurwa, policjant?!
Pater spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko.