– Zaraz, zaraz. – Traszka podrapał się w szyję rękojeścią młotka. – Plączesz się w zeznaniach, gościu. Przecież powiedziałeś, że psy nigdy się nie przyznają, że zabili tamtego niewinnego we Władku. Czyli nieważne, czy ci rozbiję ten głupi łeb, czy nie. I tak czeka na mnie dół…
Traszka miał rację. Pater poczuł straszne zmęczenie. Szczęka bolała go od mówienia. Przetarł oczy dłonią.
– Powiedz, czy to ty zabiłeś w Jelitkowie. – Pater ledwie poruszał ustami. – A jak powiesz, to mnie, kurwa, zabij!
– Wiem, kto zabił w Jelitkowie. – Traszka uśmiechnął się szeroko i zamilkł. – Ale ci nie powiem. Ja zabiłem na Śląsku, w Krakowie i w Warszawie. A nawet tego starucha wepchnąłem do suszarni w tartaku. Za bardzo deptał mi po piętach. A kto zabił w Jelitkowie i we Władku? Może ja? A może nie?
– Wiesz, że już został na ciebie wydany wyrok śmierci? – Głos Patera nagle spotężniał. – Nie musisz mówić. I tak cię zajebią moi ludzie. Nie będziesz sławny, Traszka. Pies z kulawą nogą nie będzie o tobie wiedział. Chciałeś, aby ludzie pytali o ciebie: kim jest ten gitarzysta w kapturze kata z Henkermaske? Jak on wygląda? To musi być zajebisty koleś! Ale nikt o to nie pyta i nie będzie pytał! A ty wiesz, jak wyglądasz w tej masce?
Traszka zbliżył się i patrzył na Patera bez żadnego grymasu. Odłożył młotek i splótł palce obu dłoni. Zaczął wykręcać je w stawach.
– No jak wyglądam, gościu?
– Jakbyś grał w pornosie sado-maso! Wyglądasz – Pater splunął – jak aktor z niemieckiego pornosa. No, napierdalaj, gnoju, tym młotkiem, eins, zwei, dreil
Traszka zacisnął zęby. A potem zaśpiewał pełnym głosem:
A gdybym był młotkowym,
W fabryce z młotkiem szalał,
To co byś powiedziała?
Czy coś byś przeciw miała?
Chciałabym, chciała…
Chciałabym, chciała.
A potem uderzył. Młotek miękko klasnął o głowę Patera. Nad policjantem zapadła noc.
Filip Traszka przewrócił Patera na brzuch, dotknął młotkiem jego potylicy i zamachnął się.
– Chciałabym, chciała… – zaśpiewał Traszka i wziął kolejny zamach. – No to pa!
62
Kulesza i Wieloch przeszli przez tę samą dziurę w płocie, którą Pater dostał się na teren zakładu. Poprzez betonowe kręgi i wybujałe chwasty widzieli swojego szefa wchodzącego do lokomotywowni. Pochyleni, z pistoletami w garści, pobiegli zygzakami do ściany hali. Kulesza wystawił głowę ponad krawędź jednego z rozbitych okien. Z odległości około sześćdziesięciu metrów widział Filipa Traszkę stojącego w rozkroku. Usłyszał, jak Traszka śpiewa coś donośnym głosem i macha ręką.
Kulesza poczuł, jak jego krtań rośnie i sztywnieje. Traszka trzymał w ręku młotek. Kulesza oparł łokieć na krawędzi okna. Czuł, jak odłamki z niej sterczące przecinają mu skórę. Traszka znów zaśpiewał i podniósł rękę z młotkiem
Chciałabym, chciała – usłyszał Kulesza i wystrzelił.
Filip Traszka potrząsnął głową. To, co usłyszał, było niewiarygodne. Jego sceniczny image został porównany do stroju tandetnego pornoaktora. Eins, zwei, drei. Traszka nawet się nie zdenerwował. Słowa Patera były po prostu krzywdzące. Pater mu dokuczył. Uniósł młotek i zaśpiewał:
A gdybym był młotkowym,
W fabryce z młotkiem szalał,
To co byś powiedziała?
Czy coś byś przeciw miała?
Chciałabym, chciała…
Chciałabym, chciała.
Traszka uderzył po raz pierwszy. Potem ukląkł, przewrócił Patera na brzuch, dotknął młotkiem jego potylicy i wziął zamach.
– Chciałabym, chciała… – zaśpiewał i uniósł młotek do kolejnego ciosu. – No to pa!
Szyją Traszki szarpnął ostry ból. Rozlał się po obojczyku, ramieniu i promieniował aż po łokcie. Palce straciły czucie. Zelżał ich nacisk na rękojeść. Młotek musnął ucho Patera.
Traszka opadł na kolana. Kiwał się kilka sekund na czterech kończynach jak ranne zwierzę, po czym powoli osunął się na ziemię. Usłyszał szybkie kroki i łopot skrzydeł spłoszonych gołębi. Leżał na boku. Kątem oka widział kałużę rozlewającą się wokół jego głowy. Czuł, jak na jego szyi bije ciepłe źródło. Miał wrażenie, że pogrąża się w czerwonej wodzie, której lustro wciąż się podnosi. Zalewa mu ona usta, policzek, dostaje się do oka. Pod powierzchnią wody ginie jedno oko, potem nos, a potem drugie oko. Potem Traszka przestał już widzieć. I nic już nie czuł.
63
Głowę Patera opinała elastyczna siatka, przytrzymująca opatrunek. Siedział obolały na ławce przed lotniskiem imienia Lecha Wałęsy i patrzył na swój bagaż. Stara walizka ze sztucznej skóry zaopatrzona była w małą wypustkę z półprzezroczystego plastiku, w której umieszczony był kartonik z nazwiskiem, adresem i telefonem. To właśnie dzięki owej podróżnej wizytówce skontaktowała się z nim obsługa lotniska.
Przedwczorajsze zachowanie Joanny natychmiast zainteresowało ochronę lotniska. Przeszukano kosz na śmieci w poszukiwaniu bomby, a pasażerkę wzięto pod lupę. Na bramce prowadzącej do sali odlotów funkcjonariuszka Straży Granicznej poddała ją dokładnej kontroli. Kiedy się jednak okazało, że Joanna nie jest terrorystką, a bagaż Patera jest zwykłym bagażem, cała procedura została przerwana. Zatelefonowano natomiast kilkakrotnie pod numer widoczny na podróżnej wizytówce przy walizce. Nikt nie odbierał. Po dwóch godzinach wysłano pod ten numer SMS-a z prośbą o odebranie bagażu z lotniska. Pater dostał tę wiadomość w momencie, kiedy w warsztacie kolejowym Traszka zbliżał się do niego z młotkiem, ale jej nie odebrał. Myślał wtedy o wszystkim, tylko nie o stanie ducha Joanny, która – jak sądził – była nadawczynią tego SMS-a. Przez cały następny dzień poddawał się zabiegom leczniczym u Kwiecińskiego, leżał na łóżku lub wpatrywał się w ścianę. Nie odbierał telefonów i nie czytał żadnych SMS-ów. Wiadomość z lotniska przeczytał dopiero rano, po nieprzespanej nocy.
Dwa tysiące kilometrów na południe szum egejskich fal obudził Joannę. Bolała ją trochę głowa. Poprzedniego wieczoru wypiła za dużo drinków. Nie było jej jednak przykro z powodu wczorajszego, kiedy ośmielona alkoholem, wygłupiała się na parkiecie, uzyskując od didżeja przydomek „Dancing Queen”. Miała przeczucie, że ten wieczór będzie miły. A zatem zrobiła wszystko, aby był miły. Czyż matka nie powtarzała jej zawsze, by wierzyła swoim przeczuciom?
W mieście położonym nad chłodnym morzem Pater przeglądał swoje ubrania i bieliznę, które lotniskowa sprzątaczka wyjęła z pojemnika na śmieci i umieściła z powrotem w walizce. Podziwiał starannie zwinięte skarpetki. Prasowanie bielizny i zwijanie skarpetek w kulki było dla niego zbędnym wyrafinowaniem, niepotrzebnym zupełnie trudem. A teraz ten szczyt wyrafinowania został zbrukany. Jego jasne skarpetki upstrzyły plamy po żółtku jajka na miękko. Inna kulka skarpet pławiła się w resztkach jogurtu, wypełniających plastikowy kubek.
Ilias był przystojnym mężczyzną po trzydziestce. Kiedy poprosił ją po polsku do tańca, odmówiła. W jego ciemnych oczach nie dostrzegła zawodu, lecz cień rozbawienia. Czuła, że dobrze jest trzymać na dystans takich lowelasów. Usiadła obok Ani i Joli, dwóch Polek między trzydziestką a czterdziestką, które poznała na promie z Salonik na Folegandros. Po chwili podszedł do nich Ilias i zapytał, czy może się dosiąść. Ania i Jola natychmiast się zgodziły. Joanna patrzyła na obie świeżo poznane koleżanki, którym Ilias opowiadał o swoim dzieciństwie w Dzierżoniowie, i słyszała w sobie jakiś głos. Nie potrafiła go jednak zrozumieć.
Do Patera podszedł mężczyzna ubrany w pomarańczowy kombinezon. Na jego plecach widniał wielki napis „Czystość na medal. Biuro usług sanitarnych «Augiasz»„. „Kiepska nazwa”, pomyślał Pater, „wszak człowiek o tym imieniu miał niewyobrażalny brud w swojej stajni”. Mężczyzna zwrócił się do Patera i podał mu plastikowe pudło. Były w nim cztery koszule. Koszule nie miały najmniejszego zgniecenia.