Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Naprawdę, nie wiem, panie komendancie. – Głos Patryka nieco się zmienił. – Szanuję pana, ale nie wiem. Byłem najebany jak szpak.

– Idziemy – sapnął Banasiuk i popatrzył na Patryka. -

Jakby co jeszcze było, to zadzwonię. Dawaj mi numer swojej komóry!

Patryk zrobił, co mu kazano. Banasiuk i Pater wyszli przez główną bramę. Wszystkie światła pogasły, kamienne lwy nie ryczały, z oddali słychać było szum morza. Podeszli w milczeniu do forda i zwalili się ciężko w fotele. Banasiuk odpalił i odjechali. Po mniej więcej stu metrach zatrzymali się na środku bocznej, niewyasfaltowanej ulicy.

– Druga część planu? – zapytał Banasiuk

– Tak – odparł Pater. – On teraz jest spokojny, że daliśmy mu luz. Pokazał kumplom, że jest twardy i nikogo nie wsypie. I dopiero teraz wciągają tam na potęgę. Ale my jesteśmy jak bumerang. Wpadamy i aresztujemy ich za posiadanie. Dawaj, Józek, dzwonimy po ludzi!

Sięgnęli po telefony komórkowe. Pater połączył się z Wielochem, natomiast Banasiuk nie zdążył jeszcze wybrać adresata, gdy jego komórka rozdzwoniła się jakimś skocznym operetkowym kupletem.

– Dzwoni Patryk. – Banasiuk podał telefon Paterowi. – Chce z tobą gadać.

– No co jest, Patryk? – Pater rozłączył rozmowę z Wielochem i przyłożył ucho do ciężkiej starej nokii komendanta.

– Jesteś gość w porzo. Będę mówił szybko i nie będę powtarzał, okej?

– Okej.

– Chłopak, z którym rozmawiała ta zamordowana Ania, to Krystian. Nikt go nie zna, nie wiadomo, jak się tu znalazł. Ma ze dwadzieścia pięć lat. Gra na gitarze. Chałturzy po sanatoriach i imprezach nad morzem. We Władku też grał. Mówi, że studiował w Gdańsku, że miał być ratownikiem medycznym, że bzykał wszystkie laski na roku. Chwalił się, że był na sekcji zwłok. Że kroił trupa. Nie wiem dokładnie, jak on wygląda, ale to jakiś pojeb. Tyle o nim mogę powiedzieć. Nikt więcej nic nie powie. Wszyscy byli najebani. Dobranoc.

– Skąd ten cały Krystian znalazł się u ciebie? Ktoś musiał go przyprowadzić. – Pater nie ustępował.

– Nie mam pojęcia. Dużo ludzi wchodziło i wychodziło. Naprawdę

– Dobre i to. Dzięki, Patryk.

Pater włączył dyktafon i powtórzył wszystko, co usłyszał od Czosnyka juniora. Sprawdził, czy się nagrało, i spojrzał z radością na Banasiuka. Ten zapalił papierosa i uśmiechnął się do Patera.

– Wiesz, co, Jarek? Wypaliło.

– To psychologia. – Pater poczuł przypływ dumy. – Powiedziałeś mi dużo o młodym. Zakompleksiony, bez kumpli. No to wiedziałem, jak go podejść. To dzięki tobie.

– Nie. – Banasiuk wypuścił w niebo długie pasmo dymu. – Nie będziemy sobie kadzić, ale to nie dlatego. To dlatego, że zacząłeś gadać po ludzku. Nie jak ten profesor Bralczyk z telewizji. Jak tu przyjechałeś, to się krzywiłeś na gadki moich ludzi. Poprawiałeś ich, pouczałeś. Byli trochę na to wkurwieni, ale nie mieli nic do gadania. A teraz sam mówiłeś tak jak oni. I dobrze, i tak ma być!

– Kto wie, może masz rację? – Paterowi nie chciało się tłumaczyć, ile go kosztowało potoczne i niedbałe wyrażanie myśli. – Ale sądzę, że jedynym, kto wie, co skłoniło Patryka do zeznań, jest on sam. Jedziemy, Józku.

Pater się mylił. Nie tylko Patryk Czosnyk znał przyczynę swojej nagłej współpracy z policją. Ślepy poznał ją również. Zataczając się nieco, wynurzył się z krzaków, gdzie oddawał mocz, i wszedł do grillowej altanki. Spojrzał na kolegę zza grubych okularów.

– Mógłbyś, kurwa, nie lać w tych krzakach?! Jest kibel w chacie! – Czosnyk był wściekły.

– Kurwa, człowieku, co ty zrobiłeś?! Słyszałem wszystko! Teraz będą deptać mu po piętach i odkryją, że handlował amfą. A ten Krystian miał tańszy towar niż Pornos! Wykasuj chociaż jego komórę!

– Robię, co chcę! – wrzasnął Patryk. – A ty się nie wpierdalaj! To nie twoja brocha!

– Nie zawsze robisz, co chcesz – wysyczał Ślepy. – Tej zabitej laski, którą ci zbajerował Krystian, nie dałeś rady bzyknąć. I za to go teraz podpierdoliłeś!

Wtedy Ślepy poczuł, że z nosa spadają mu okulary. Usłyszał, jak pod butem Czosnyka trzeszczy szkło. Pierwszy cios okręcił nim dokoła. Rozmazane obrazy wirowały wokół: słaby płomień grilla, słabe światło pod okapem altanki, jego dziewczyna, Asia, krzycząca coś do Patryka. Drugi cios zadany był czymś ciężkim. I wtedy Ślepy poczuł, że nadano mu właściwy przydomek.

20

Miłość potrafi uświęcić nawet najgorszy czyn. Najbardziej podły czyn. Tak myślę. Na biurku, między monitorem a klawiaturą, położyłem zdjęcie młodej dziewczyny. Ostatnie jej zdjęcie. Wygląda na nim, jakby spała. Ma zamknięte oczy i nie widać ich głębokiej zieleni. Jakby spała. Albo marzyła o czymś. Koloru oczu nie widać, ale jeśli przyjrzeć się dobrze, można dostrzec kolczyk pod dolną wargą i w podobny sposób przekłuty nos.

To był początek, który powinienem traktować jak sygnał ostrzegawczy. Gdy się ocknąłem, było za późno. Zanim uciekła, zostawiła list pełen goryczy i wściekłości. Pamiętam ostatnie zdanie. „A teraz z Tomkiem pieprzymy was wszystkich”. Nie wiedziałem, co zrobić. Poczułem się, jakbym dostał kamieniem w twarz. Zaczęła mi lecieć krew z nosa. List spaliłem w klozecie i spuściłem popiół wymieszany z kawałkami zakrwawionej waty, jakbym chciał się pozbyć dowodów mej winy. Krążyłem po mieszkaniu jak zaszczute zwierzę. Wreszcie podjąłem decyzję. Pojechałem pod jego dom. W żadnym oknie nie paliło się światło. Już miałem wracać, gdy mą uwagę zwrócił dźwięk dobiegający z drugiej strony domu. Dochodził z garażu. Gdy wreszcie się tam znalazłem, było za późno. Oboje zażyli środki nasenne i usnęli przy włączonym silniku. Chłopaka nie uratowali. Nie było mi go żal. U mojej córki stwierdzono trwałe uszkodzenie mózgu. Lekarze powiedzieli mi, że do końca życia będzie rośliną.

Uznałem, że będzie lepiej, jeśli trafi do ośrodka, który zapewni jej stałą opiekę. Moja córka. Mój, moja, moje. Powtarzała mi, że zawsze chcę mieć wszystko dla siebie. Wtedy tego nie zrozumiałem.

Myślę sobie, że szala wagi przechyliła się jednak w drugą stronę. Przyszedł czas na odkupienie win. To, co robię, robię także dla niej. Dla mojej córki. Podążałem śladami tych dziewczyn, które przywróciły mi pamięć i wspomnienia z dawnych lat. Zabawa w zwierzynę i myśliwego może stać się naprawdę ekscytująca. Ten dziwny stan podniecenia wywołany polowaniem potrafi uzależnić.

Wreszcie spotkaliśmy się. Na placu Dominikańskim w U7. Teraz jest tam kręgielnia. Jaskinia rozrywki, która kiedyś była jaskinią śmierci. W 1945 roku Sowieci dokonali tam masowej egzekucji. Do dziś nie wiadomo, czy użyli miotaczy ognia, czy zatopili schron. Żaden z tych roześmianych i bawiących się tam małolatów z pewnością nie wiedział, że stąpa po szkieletach.

Jaskinia śmierci. Brzmi to jakoś na czasie, zwłaszcza gdy myślę o mojej misji. Tam się spotkaliśmy. Człowiek ze zdjęcia. Ukryty za filarem. Drżałem z niepewności, czy się nie mylę. I czy się z czymś za wcześnie nie zdradzę. Popatrzyłem mu w oczy i wiedziałem już wszystko. A potem trop się urwał. Odnalazłem go niedawno, całkiem przypadkiem. Tym razem doprowadzę rzecz do końca. Odkupienie jest blisko. Czeka mnie jeszcze jedna podróż i wreszcie będę mógł odpocząć.

Wpatruję się w trzy fotografie tak intensywnie, że aż boli mnie od tego głowa. Patrzę na zdjęcie mojej córki. Ma na nim zamknięte oczy. Jakby spała.

Jakby mówiła: już dobrze, tato, wybaczam ci.

21

Tego dnia Jarosław Pater miał najgorsze przebudzenie od wielu lat. To nie był kac, to nie był koszmarny sen, to nie była wiertarka sąsiada z góry. To był szerszeń i palące słońce na twarzy.

Otworzył oczy. Leżał w plamie światła, które wpadało przez niezasłonięte okno. Policzki piekły go żywym ogniem. A nad opuchniętą od żaru głową kręcił się potężny owad. Zmieniał co chwila kierunek lotu. Rzucał się bezładnie, a to na okno, a to na szafę. Stukał o sufit. Zdawał się coraz bardziej rozdrażniony.

23
{"b":"269466","o":1}