Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pater szybko przebiegł wzrokiem cały artykuł. Popatrzył na ilustrujące go dwie fotografie. Na pierwszej pokazano wejście do chłodni wysokiego składowania we władysławowskim porcie. Na drugim zdjęciu stało kilku mężczyzn. Pater nie miał wątpliwości, że fotografia pochodzi z jednego z policyjnych pikników. Twarz jednego z nich była komputerowo rozmyta. Jego twarz.

Raz jeszcze zaczął czytać. Tym razem uważnie.

„Turystów przebywających we Władysławowie spotkała niespodziewana atrakcja. W wypełnioną wczasowiczami ulicę Hryniewieckiego wjechały z piskiem opon dwa samochody. Ludzie w panice odskakiwali na boki, kryjąc się w barach, niektórzy zaś sądzili, że na ulicy kręcone są sceny do kolejnego filmu kryminalnego. Pogoń za podejrzanym znalazła swój kres w jednej z portowych hal”.

Tu następował opis zdarzeń rozgrywających się w chłodni. Najwyraźniej Marcin Frątczak – spojrzał na nazwisko dziennikarza podpisanego pod artykułem – musiał rozmawiać z zakładnikiem Jodłowskiego. „Ten policjant- mówi nasz rozmówca – zachowywał się, jakby był niepoczytalny. Jakby miał szaleństwo w oczach!”

„By zrozumieć, co się stało we Władysławowie – Pater czytał dalej – musimy cofnąć się o cztery lata, gdy na plaży w Jelitkowie znaleziono zwłoki dwóch dziewczyn. Ta głośna sprawa nie znalazła swojego finału w sądzie. Sprawcy nie wykryto, zaś sprawa ta stała się obsesją prowadzącego ją policjanta”.

Bohaterem dalszej części artykułu był sam Pater, nazywany „nadkomisarzem P.”. Dwóch rozmówców opowiadało o hazardowej pasji Patera i zakładach bukmacherskich. Pojawiła się także wypowiedź anonimowego policjanta: „Nikt go nie lubił. Nazywaliśmy go «Antypater». Ze względu na nazwisko oraz to, że z nikim się nie kolegował”.

Antypater. A więc ujawnili moje nazwisko. Każdy głupi, jeśli tylko zada sobie trochę trudu, będzie wiedział, o kogo chodzi. „Nikt go nie lubił”. To zdanie najbardziej go zabolało.

Niczym sparaliżowany wpatrywał się w kolejne akapity, opowiadające o Jelitkowie i znów o akcji na półwyspie. Doszedł do kolejnego fragmentu i odzyskał świadomość, jakby ktoś wymierzył mu mocny policzek.

„Jak dowiadujemy się z wiarygodnych źródeł – przeczytał – morderca z Jelitkowa i Władysławowa miał na swoim koncie trzy inne zbrodnie popełnione na terenie Polski. Właśnie jego dotyczyła akcja o kryptonimie «Naśladowca»„.

„Stek bzdur. Gazetowe brednie”, pomyślał Pater. „Niusy wyssane z palca, czyli gówno prawda”.

A jednak nie mógł zlekceważyć ostatniego akapitu. Fragmentu, który znów traktował o nim. „Nadkomisarz P. jest w gruncie rzeczy postacią tragiczną. Jak «Zły porucznik” i bohaterowie Wściekłych psów Tarantino. Czy dla takich ludzi powinno być miejsce w policji? Mimo odnoszonych sukcesów chyba nie. Nadkomisarz P. jest niczym niezabezpieczona broń pozostawiona bez nadzoru. Broń, która prędzej lub później wypali, powodując tragedię”.

Z wściekłości przedarł gazetę na dwie części i obie wyrzucił do kosza. Z powrotem usiadł na ławce i zaczął tępo wpatrywać się w mosiężną gwiazdę wykutą w hołdzie dla jakiegoś wybitnego sportowca.

Stracił poczucie czasu. Ze stanu odrętwienia wyrwał go dźwięk telefonu, kłujący niczym żądło szerszenia.

„Żarówa”, przeczytał na wyświetlaczu. „A więc stary już wie o wszystkim. I dobrze. Zaoszczędzimy sobie czasu”.

– Wiem, w jakiej sprawie pan dzwoni. – Pater postanowił ubiec naczelnika. – Poranna lektura już za mną.

– Wizerunkowo wypadasz tak sobie – warknął naczelnik. – W sprawie tego zdjęcia, gdzie tych dwóch kretynów podtrzymuje cię ledwo ciepłego, miałem już telefon z centrali. A policja dba o dobry wizerunek, rozumiesz?

– Chciałbym się z panem spotkać. – Pater postanowił, że nie będzie wdawał się w dyskusje.

– No to chociaż raz się zgadzamy. – Cichowski ciągle warczał niczym amstaff szykujący się do ataku. – I to nie jest tak, że ty sobie chcesz, Pater. Ty masz tu być! Nie wiem, co masz dla mnie, ale ja wiem, co mam dla ciebie! A jeśli się znów nachlasz, niech cię Kulesza albo ten drugi pajac przywiezie. Ale już!

Naczelnik rozłączył się.

Pater wstał z ławki. Huczało mu w głowie. Jakby był muszlą wyłowioną z pobliskiego morza i przystawioną do ucha.

Powłóczył nogami w stronę „Rejsu”. Gdy mijał mosiężną gwiazdę Janusza Kusocińskiego, poczuł, jakby postarzał się o wiele lat.

53

Pater wjechał na parking policyjny i stanął. Gdy znalazł się na trójmiejskiej obwodnicy, wiedział, że apatia ustąpiła. Każdy przebyty kilometr sprawiał, że czuł się coraz silniejszy. Zaczęło się finałowe odliczanie. Jak w Space Oddity Davida Bowie'ego. Wśród tysięcy dokumentów wypełnionych zgodnie z policyjną procedurą ten, który wiózł ze sobą dzisiaj, był dla niego najważniejszy.

– Za chwilę wracam – powiedział do Joanny.

Przed godziną obudził ją i poprosił, by pojechała razem z nim. Chciał, by była świadkiem jednej z najważniejszych chwil w jego życiu. O artykule w „SuperExpressie” nie wspomniał ani słowem.

Przesunął palcami po jej szyi i obojczyku. Uwielbiał to miejsce, ciepłą, małą zatokę jej ciała. Pocałował ją w szyję.

– Nie przeszkadzaj! – Uśmiechnęła się, opędzając się od niego jak od natrętnej muchy.

– Podoba ci się ten kawałek? – Wskazał palcem na samochodowy odtwarzacz płyt.

– Jest ładny – odpowiedziała w zamyśleniu.

Wokalista King Crimson, John Wetton, kończył właśnie śpiewać drugą zwrotkę utworu Starless. Paterowi podobała się bezpretensjonalna opinia Joanny. Prosty przymiotnik „ładny”. Jego była żona, słysząc King Crimson, zatykała sobie uszy i kazała mu natychmiast ściszyć lub najlepiej wyłączyć tę „kocią muzykę”.

– Jeszcze jedna zwrotka i utwór ten stanie się trudny – powiedział. – Skomplikowany, zawiły i momentami nieznośny.

– Czyli taki jak ty. – Joanna uśmiechnęła się do niego. – Jak ja. Jak my wszyscy.

Pocałował ją – tym razem w policzek – i wysiadł z auta. Kiwnął ręką dyżurnemu i wbiegł po schodach do swojego pokoju. Z przyjemnością zauważył, że na obu biurkach panuje nienaganny porządek. Jego partner, Światło, był pedantyczny i drobiazgowy. Na środku jego biurka leżały kolorowe długopisy. Pater mógłby się założyć, że odległości między nimi są identyczne. Przypomniał sobie, że Światło miał jeszcze tydzień urlopu. W tym roku postanowił wykorzystać wszystkie zaległe dni, i dlatego ominęła go sprawa Naśladowcy. „Lucky Man”, pomyślał z goryczą. Na jego własnym biurku leżała jedna kartka komputerowego wydruku. Domyślił się, co to jest – wykaz koncertów Traszki w obu formacjach muzycznych. Nie chciał patrzeć na tę rozpiskę. Po co mu ona? Przecież nie ma już pośród żywych mordercy z Jelitkowa! A co go obchodzi Naśladowca, nawet jeśli jest nim Traszka? Aby zagłuszyć wątpliwości, starał się przypomnieć sobie słowa Zbigniewa Herberta o greckiej wyspie Korkyra. „A mały osioł na wyspie Korkyra śpiewał mi ze swoich niepojętych miechów płuc melancholię krajobrazu”.

Pater położył na biurku rozwiązanie umowy o pracę w związku z osiągnięciem wieku emerytalnego. Wyjął też bilety lotnicze do Salonik i umieścił obok podania. Z lekceważeniem odsunął na drugi koniec stołu wykaz koncertów Traszki. Teraz najbardziej obchodziło go zdanie Joanny na temat połamanych rytmów drugiej części utworu Starless.

Wtedy do jego pokoju wszedł naczelnik Cichowski. Bez pukania. Jego czoło pokryte było potem.

– Czytaj to! – powiedział głucho i podał mu wydruk mejla. – Teraz, przy mnie!

Pater nazwałby uczucie, które go ogarnęło, „wściekłą obawą”. Czuł, że na tym wydruku mejla jest coś ponurego i nieodwołalnego. Coś, czego się bał. Coś, co go rozwścieczy.

– A ty czytaj to! – Pater podstawił pod nos Cichowskiego swoje podanie.

– Proszę – powiedział komendant, zdziwiony, że jego podwładny zwraca się per „ty”. – Przeczytaj to i rób, co chcesz. Możesz odejść i wyjechać na swoją pierdzieloną Kretę. Zasłużyłeś na to. Mimo że dałeś się sfotografować nachlany! Ale najpierw przeczytaj tego mejla.

44
{"b":"269466","o":1}