Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Czekał.

Po piętnastu minutach domniemany Traszka wyszedł z knajpy w towarzystwie jednej z kelnerek. Obejmował ją wpół, a w drugiej ręce dźwigał gitarę. Pater wysiadł cicho z samochodu i ruszył za młodymi ludźmi. Kelnerka go usłyszała, obejrzała się za siebie i dała kuksańca swojemu chłopakowi.

– Patrz, Muflon, ten kundel się przyczepił – powiedziała.

Gitarzysta obejrzał się za siebie. Przed nim stał Pater i trzymał coś w wyciągniętej ręce. Muflon nie zdołał jednak dostrzec tego przedmiotu. Jego oczy pokryły się łzami, a płuca wciągnęły piekące powietrze. Słyszał jeszcze krzyk swojej dziewczyny. A potem poczuł pierwszy cios w głowę.

36

Wieloch i Kulesza mieszkali na kutrze rybackim w porcie. Ten osobliwy nocleg zawdzięczali niejakiemu Kapitanowi Piratowi, który był atrakcją turystyczną i ważną osobistością Władysławowa. Pierwszą funkcję pełnił, paradując w marynarskim stroju ulicami miasta, a jego potężna siwa broda, opaska na oku oraz wielki sygnet przyciągały liczne spojrzenia. W ważnych momentach dla miasta Pirat zakładał jedno z odświętnych ubrań, w których prezentował się lepiej niż cała polska admiralicja razem wzięta. Kapitan Pirat był jednak nie tylko żywym marynarskim symbolem miasta, lecz również biznesmenem. Wśród wielu interesów, które prowadził, była również organizacja morskich połowów dorsza. Podczas sezonu kilka razy w tygodniu jego trzy kutry zapełniali mężczyźni, ubrani w panterki i uzbrojeni w wędki, i płynęli na pełne morze, gdzie z lepszym lub gorszym skutkiem łowili dorsze.

Kapitan Pirat nie był zatem wniebowzięty, kiedy komendant Banasiuk poprosił go o tymczasowe wypożyczenie jednego z kutrów jako pływającego mieszkania. Komendant tłumaczył swą osobliwą prośbę brakiem wolnych kwater dla dwóch policjantów, którzy prowadzą bardzo ważną sprawę. Kapitan Pirat po krótkim wahaniu zgodził się, parafrazując biblijne przysłowie, że „nie samym chlebem żyje człowiek, lecz także dobrymi kontaktami z policją”. Jeszcze tego samego dnia ulokował Wielocha i Kuleszę w kutrze należącym do swojego znajomego, a ostatnich wątpliwości pozbył się, gdy Wieloch okazał mu ważną legitymację sternika morskiego. I tak policjanci, niczym przed laty Don Johnson, ich telewizyjny odpowiednik z Miami, zamieszkali w osobliwej kwaterze, w której smród ryb na zawsze wrósł w ściany. Nie dawał on im zasnąć, toteż musieli aplikować sobie jakieś środki nasenne. Najskuteczniejszym i najlepiej im znanym był oczywiście alkohol w chmielowej postaci. Kulesza wprawdzie od piwa wolał wódkę, ale Wieloch szybko go przekonał, że piwo jest lepsze na sen, przytaczając opowieści o tym, jak małym dzieciom na śląskich wsiach dawano do ssania nasączone piwem pieluszki.

A zatem codziennie przed snem pili piwo, a nazajutrz stwierdzali, że jego ilość ma skutki zgoła nielecznicze. Pater wygłosił im kazanie na ten temat i zabronił wypijać więcej niż jedno piwo przed snem, twierdząc, że mają w środku nocy być gotowi na wszystko – nawet na kierowanie samochodem. Podwładni Patera nie przejęli się zbytnio tym rozkazem, który odniósł tylko ten skutek, że kupili sobie dużo opakowań miętowej gumy do żucia.

Wieloch, ukołysany do snu chmielowym napojem, śnił o swoich rybnickich familokach, kiedy poczuł szarpanie za ramię. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą Kuleszę.

– Pater – powiedział Kulesza.

– Co, dzwoni? – zapytał półprzytomny Wieloch, szukając odruchowo gumy do żucia. – Co się stało?

– Nie, nie dzwoni – odparł Kulesza. – On tu jest! I to nie sam!

37

Chciałbym wam kogoś przedstawić – wysapał Pater, podchodząc do bagażnika. Czasem wołają na niego Muflon, czasem Krystian Rosenkreutz, a tak naprawdę to Filip Traszka. Uważajcie. – Pater zapukał w pokrywę bagażnika. – Skurwysyn jest gorszy od szerszeni.

Wieloch i Kulesza patrzyli na swojego szefa w milczeniu. Pater otworzył bagażnik.

– Wysiadaj, Filip. Pogadamy.

Traszka wygramolił się z bagażnika. Spojrzał z nienawiścią na Patera, zamachnął się i w tej samej chwili poczuł, że coś twardego miażdży mu jądra. Był to futerał z gitarą trzymany przez Wielocha.

– Spokojnie, szmaciarzu – szepnął Wieloch, po czym razem z Kuleszą wzięli Traszkę pod ręce i rzucili niczym worek na nabrzeże, tuż obok kutra WŁA-236.

– Bierzcie gnoja! – polecił Pater.

Chwilę później bezwładne ciało Traszki kołysało się na pokładzie.

– Co z nim zrobimy, szefie? – zapytał Wieloch.

Pater spojrzał na leżącego w pozycji embrionalnej chłopaka.

– Przesłucham go. Ale nie tutaj. – Rozejrzał się. – Jego krzyk za bardzo niósłby się po nabrzeżu. O szóstej rano – spojrzał na zegarek – wypłyniemy. A teraz weźcie go na dół i pilnujcie. I żeby żaden z was nie próbował czegoś na własną rękę!

Wieloch z zakłopotaniem podrapał się w głowę.

– Wypływamy? Wprawdzie ja mam papiery, ale…

– Nie ma żadnego ale. Załatw, co trzeba, byśmy wypłynęli.

Traszka uniósł głowę i zaraz but Wielocha przygwoździł go do pokładu.

– Nie powiedziałeś, szefie, co z nim zrobimy? Że go przesłuchamy, to jasne… Co potem?

– Potem? – Pater chwycił futerał z gitarą. – Wszystko zależy od ciebie, Filipie. – Ukucnął obok chłopaka. – Jeśli nie usłyszę tego, co chcę, zanurkujesz, by szukać swojego instrumentu.

Podszedł do burty. Po chwili rozległ się cichy plusk i futerał znikł w toni sinej jak ciało tonącego człowieka.

38

O piątej trzydzieści przy kutrze rybackim WŁA-236 pojawił się nieznany Paterowi mężczyzna. Nadkomisarz obserwował, jak Wieloch, trzymając rękę na ramieniu nieznajomego, spaceruje z nim wzdłuż nabrzeża. Mężczyzna kilka razy zatrzymywał się i zaczynał gwałtownie gestykulować, ale za każdym razem pojednawcze gesty czynione przez Wielocha odnosiły właściwy skutek. Pater widział, jak Wieloch sięga w pewnej chwili do kieszeni, wyjmuje kartkę oraz długopis i zaczyna coś notować. Po kwadransie aspirant wrócił na pokład.

– Jezu! – Otarł czoło. – Udało się! Mam dane załoganta, które muszę zgłosić w bosmanacie. Ale tego kutra drugi raz już nie dostanę.

Wypłynęli. Była siódma rano, gdy Wieloch wyłączył silnik. WŁA-236 dryfował na pełnym morzu, a Pater czuł każde smagnięcie wiatru.

– Przyprowadźcie go! – krzyknął. – Już czas, byśmy porozmawiali z naszym przyjacielem.

Filip Traszka wszedł na pokład, spojrzał na Patera i mrugnął do niego okiem. Nadkomisarz chwycił go za ramiona i z całej siły popchnął. Traszka uderzył o reling i krzyknął. Kajdanki na nadgarstkach zachrobotały przy zderzeniu z metalową częścią kutra.

– Chryste! On mógł wypaść! – krzyknął Kulesza.

– Masz rację, mój błąd. – Pater podbiegł do chłopaka i rzucił nim o pokład. – Za wcześnie, by się tam znalazł.

Kutrem zakołysało, Pater zachwiał się i poczuł, że ma mokre do kolan spodnie.

– Słuchaj, Filipie – szarpnął Traszkę za włosy, wyciskając z nich wodę – nikt nie wie, gdzie jesteś. Ta barmanka, z którą wyszedłeś, jest z pewnością tak przerażona, że dostała nagłego ataku amnezji. Uwierz mi – znów szarpnął Traszkę za włosy – ona już o tobie zapomniała. W porcie też nie wiedzą, że Filip Traszka znalazł się na rybackim kutrze.

Pater otarł wodę z ust i poczuł smak soli. Popatrzył na linię horyzontu, wziął wdech i zapytał:

– Dlaczego, Filipie, to zrobiłeś? Dlaczego je zabiłeś?

Z ust Traszki dobyło się rzężenie, które przekształciło się w śmiech.

– Pojebało cię?! O co ci chodzi, facet!

– Trzy dziewczyny. – Pater wbił mu kolano w żebra. – Trzy dziewczyny – powtórzył. – Dlaczego je zabiłeś?

W oczach Traszki ujrzał przerażenie.

– Nikogo nie zabiłem! Złożę na was skargę! Jeśli rzeczywiście jesteście z policji! W co raczej nie wierzę!

Fala podniosła kuter, Pater zachwiał się i zrobił trzy kroki do tyłu, by utrzymać równowagę. Widział tylko, że Wieloch, z nienaturalnymi wypiekami na twarzy, zbliża się do Traszki, zakłada mu na głowę plastikowe wiaderko na złowione ryby i zaczyna w nie z całej siły kopać.

35
{"b":"269466","o":1}