Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mejl. Poczta Mielnika. Bezradnie przeszukał komputer i znów okazało się, że jest informatycznym dyletantem. Jednak będzie potrzebował pomocy.

Wystarczył jeden mój mejl i umówiliśmy się na spotkanie.

Z kim Mielnik umówił się na spotkanie? Z mordercą, by wyrównać rachunki? A może z ukochaną sprzed lat? Albo z kimś, kto znał mordercę? „Muszę to wiedzieć”, pomyślał. Nerwowym ruchem sięgnął po kolejną kartkę.

Tam się spotkaliśmy. Człowiek ze zdjęcia. Ukryty za filarem. Drżałem z niepewności, czy się nie mylę. I czy się z czymś za wcześnie nie zdradzę. Popatrzyłem mu w oczy i wiedziałem już wszystko. A potem trop się urwał. Odnalazłem go niedawno, całkiem przypadkiem. Tym razem doprowadzę rzecz do końca.

Coś podobnego Pater powiedział w rozmowie z naczelnikiem Cichowskim.

Człowiek ze zdjęcia. Mielnik umówił się z nim na spotkanie w kręgielni U7. Co tam się stało? Co to znaczy, że popatrzył mu w oczy i wiedział wszystko? I że trop się urwał? Dlaczego się urwał? Czy zabójca zdał sobie sprawę, że ktoś depcze mu po piętach i zniknął? Dlaczego wtedy nie zabił Mielnika?

Pytania zaczęły się mnożyć. Pater sięgnął po ostatnią kartkę. Było na niej tylko jedno zdanie:

Zadzwonił do mnie i powiedział, byśmy pogadali o tych dziewczynach.

Ruszył w stronę telefonu. Pulsujący zielony punkt świadczył o tym, że ktoś zostawił wiadomość na sekretarce. Pater włączył przycisk odsłuchiwania. Spokojny męski głos informował, że Jan Mielnik nie opłacił telewizji kablowej i że usługa zostanie wyłączona.

30

O dziesiątej rano miał wszystkiego dosyć. Z niechęcią patrzył na technika, który badał komputer. Wśród mejli napisanych przez Mielnika nie było tego, którego szukał. Jeśli Mielnik chciał sam wymierzyć sprawiedliwość, pewnie go wykasował, by nie zostawić śladów. A najpewniej posłużył się innym komputerem.

Ludzie Brzyskiego sprawdzali billingi i analizowali rozmowy z operatorami sieci komórkowych. Na razie bez powodzenia. Pater czuł przez skórę, że przełomu nie będzie. Myślał, że Mielnik poda mu mordercę na widelcu, ale się pomylił. Pozostało mu zdjęcie z mężczyzną za filarem oraz kaseta magnetofonowa wetknięta do jednej z teczek.

Pater miał problem z uruchomieniem dyktafonu. Nie działał. Był nienaładowany, a w domu Mielnika nadkomisarz nie znalazł ładowarki. Rano Brzyski podesłał mu sprzęt z komendy.

Od dwóch godzin słuchał krótkiego nagrania i nie mógł zrozumieć, dlaczego dla Mielnika było ono tak ważne, że dołączył je do innych zebranych przez siebie materiałów.

Pater po raz nie wiadomo który włączył dyktafon. Usłyszał gwar pijackich rozmów, szczęk szkła i wznoszony toast. A później usłyszał czyjś głos.

Bar „Plażowy” w Jelitkowie, dnia czwartego lipca dwa tysiące szóstego roku. Godzina dwudziesta pierwsza czterdzieści pięć. Tu Karolinę Lisowską i Agnieszkę Bagińską widziano po raz ostatni.

Głos był cichy, ale wyraźny. Zupełnie jakby ktoś, zapewne Mielnik, przystawił sobie mikrofon do ust. Usłyszał uderzenie w werbel i perkusyjny talerz. Rozległ się dźwięk przesterowanej gitary. Zabrzmiał początek jakiegoś znanego rockowego riffu, po czym znów ktoś uderzył w talerz. Na kasecie słychać szelest, jakby ktoś wziął dyktafon do ręki. Koniec nagrania. Po chwili Pater znów usłyszał śmiech podpitych balangowiczów i głos, tym razem zniekształcony, dobiegający jakby z daleka i lekko bełkotliwy.

Siema, stary! Cześć! Co podać?

Rozmówca Mielnika miał o wiele niższy głos.

Daj jeeeednego żywca!

Rozległ się odgłos stuknięcia szklankami, a potem dźwięk, który skojarzył się Paterowi z wsysaniem piany.

Uch kurwa, tego było mi trzeba! Pij na zdrowie!

Ktoś zaczął grać na basie i perkusji. Po chwili do sekcji dołączyła gitara.

Kuźwa, ale u was są laski! Te, ale fajna dupa!

E tam, fajna? Przyjdź tu za parę godzin, to dopiero zobaczysz fajne dupy!

Wokalista zaczął śpiewać jakiś polski przebój i dalsza część nagrania została zagłuszona.

Kurwa, nie mam czasu teraz gadać!

To mówi rozmówca Mielnika. Nagranie znowu się urywa. Jednak dyktafon zostaje włączony raz jeszcze. Muzyka i pijackie wrzaski jakby ucichły. Znów słychać wyraźny głos:

Jest godzina dwudziesta druga pięć. Bar „Plażowy” w Jelitkowie. Koniec.

Pater podrapał się w skroń. Po co Mielnikowi to nagranie? Przewinął kasetę i włączył od początku. Nagranie rozpoczyna się za kwadrans dziesiąta. Tę informację, datę oraz miejsce Mielnik podaje precyzyjnie. Nie mówi tylko, z kim rozmawia. Nagle staje się wulgarny i jakby podpity. A potem jest kakofonia świstów i gwizdów. Głosy są mniej czytelne nie tylko z powodu muzyki pojawiającej się w tle. Dochodzą jakby przez szmatę. Tak jakby Mielnik ukrył dyktafon w kieszeni marynarki. Głos, który pojawia się o dwudziestej drugiej pięć, znów brzmi trzeźwo i konkretnie. A zatem Mielnik udawał wstawionego. Po co? Część nagrania jest zupełnie nieczytelna. Rozmówca detektywa-amatora chyba się zdenerwował. Jak to było?

Kurwa, nie mam czasu teraz gadać!

A potem tajemniczy fragment, w którym mało co słychać. Może mieć podstawowe znaczenie. Wszak Mielnik najprawdopodobniej ukrył przed kimś mikrofon. Przed mordercą z Jelitkowa.

Pater wpatrywał się w dyktafon, jakby martwy przedmiot miał za chwilę przemówić i udzielić mu odpowiedzi na wszystkie pytania. Dyktafon jednak milczał. Za to znowu odezwała się komórka Patera. Nadkomisarz ze zdziwieniem zobaczył, że dzwoni Żarówa.

– Chce mi pan, szefie, jeszcze coś powiedzieć na temat jakości mojej pracy? – postanowił sam zacząć.

W komórce rozległo się ciężkie sapnięcie.

– Nie. Dzwonię w innej sprawie. Dostaliśmy list. Słuchaj. „I kto to wie prócz mnie? Już oddycham jodem.

Wkrótce ktoś przestanie oddychać. Pa!”. Rozumiesz?

Pater zrozumiał.

– To informacja dla Aleksandrowskiego, Marksa i tej Prociw-Bury – powiedział.

– To twoja sprawa, już ci to mówiłem! Jeszcze dziś chcę cię widzieć w Gdańsku. A Jelitkowem zajmuj się po godzinach. Jeśli będziesz je miał!

31

W hali odlotów we Wrocławiu uścisnął dłoń Brzyskiego.

– Powiedz mi – Pater popatrzył mu w oczy – dlaczego właściwie oddajesz mi tę sprawę i materiały. – Klepnął dłonią w torbę. – Tylko nie mów, że robisz to, bo mnie lubisz.

Brzyski uśmiechnął się.

– Mamy dość syfu na swoim terenie. I piętrzące się akta nierozwiązanych spraw. Nie chcę, by ta była kolejną.

W samolocie Pater poczuł, że zaczyna ogarniać go bezsilność i wściekłość. Wyprawa do Wrocławia zakończyła się klęską, Mielnik nie był mordercą, tropy, które pozostawił, są mniej wyraźne i oczywiste, niż się początkowo zdawało. W dodatku jakiś świr rozdrażnił Cichowskiego. Zarejestrowane na kasecie nagranie nie miało znaczenia, a niewyraźny fragment może go rozczarować. Pozostało tylko jedno.

Sięgnął do torby i wyjął zdjęcie. Dwie młode dziewczyny uśmiechały się do obiektywu.

Zaczął stukać palcem w fotografię.

– Znajdę cię, bydlaku! – wyszeptał. – Jestem pewien, że to ty tu jesteś. I nie schowasz się pod żadną maską kata!

Starsza kobieta, która siedziała obok Patera, popatrzyła z niepokojem na towarzysza podróży.

32

Gdy przyjechał do komendy, udał się do laboratorium. Zostawił technikom zdjęcie i kasetę magnetofonową. Chciał zameldować się u Cichowskiego, ale naczelnik był na jakimś zebraniu. Pater odetchnął z ulgą. Nie miał ochoty na rozmowę z szefem.

Wszedł do pokoju i poprosił o odszukanie adresu Bagińskich. Pamiętał, że mieszkali gdzieś niedaleko falowca, tylko bliżej kościoła, zwanego przez mieszkańców Przymorza „meczetem”. I gdzieś blisko dwóch bloków zwanych „blaszakami” lub dumniej: „dolarowcami”.

Dwie godziny później stał pod drzwiami Aleksandry i Wiesława Bagińskich.

32
{"b":"269466","o":1}