Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie – odpowiedziała Joanna. – Nie lubię róż. Najbardziej lubię goździki.

Zapadło milczenie. Joanna już zjadła płatki i wypiła kawę, nie wstawała jednak od stolika. Pater uznał to za swoją szansę.

– Przeżyliśmy wczoraj przepiękny wieczór i cudowną noc… – rozpoczął.

– Przypominam ci, że to było tylko pół nocy! Drugie pół spędziłeś na ganianiu bandyty po plaży.

– Mogę dokończyć?

– Nie wiem, czy chcę tego słuchać.

– Było wspaniale – Pater kaszlnął i znów poczuł ból. -Ale ja nie uważam tego za jednorazowy krok w chmurach, rozumiesz? Chcę, by nastąpił dalszy ciąg i by był on jak najdłuższy. Chcę być z tobą.

– To mają być twoje oświadczyny? – Spojrzała na niego drwiąco. – Z tymi różami? Przy śniadaniu w hotelu? Przy kaszce mannie?

– Chcesz, żebyśmy byli razem? – W jego głosie słychać było napięcie. – Chcesz chociaż spróbować być ze mną?

– Pierwszy raz mnie zawiodłeś w Darłowie. – Joanna nie patrzyła na Patera i przesuwała filiżanką po spodku.

– Wróciłam z rejsu i chciałam z tobą spędzić wieczór. Czułam, że możesz być dla mnie odpowiednim facetem. A ty miałeś telefon i zostawiłeś mnie samą. Wiesz, co w tym wszystkim było najgorsze? Ty byłeś tak zakłopotany, rozmawiając ze mną, że ten telefon przyjąłeś jak wybawienie! Odetchnąłeś z ulgą, że musisz iść do pracy i nie musisz starać się o mnie!

Pater milczał. Nie podejrzewał jej o taką przenikliwość.

– A potem te cholerne rozmowy telefoniczne między nami. – Joanna była coraz bardziej rozdrażniona. – Kiedy wahałam się w sprawie Grecji i przyjazdu tutaj, podszedłeś mnie chytrze. Jestem ci potrzebna w pracy, jestem niezbędna, mówiłeś. Dałam się kupić. Każdy lubi czuć się potrzebnym, zwłaszcza kiedy wcześniej był przez różnych uważany za zbędny przedmiot. I przyjechałam tu, a ty mnie wykorzystałeś. Potraktowałeś mnie instrumentalnie, i jako świadka, i jako kobietę. Byłam ci potrzebna tylko do znalezienia Krystiana, a przy okazji…

– Przypominam ci, że wczoraj do niczego cię nie zmuszałem – przerwał jej Pater.

– Nie mogłeś zadzwonić do swoich ludzi, żeby sami aresztowali Krystiana? – Joanna patrzyła wprost w oczy Patera. Przypominała mu dziwnego gitarzystę z hipnotycznym spojrzeniem nieruchomych oczu. – Nie musiałeś tego robić sam! Mógłbyś być ze mną i nad ranem odebrać telefon. „Mamy go, panie nadkomisarzu”, tak byś usłyszał. Odłożyłbyś telefon, a potem leżałbyś dalej koło mnie. Miałam nadzieję, że zaraz wrócisz. A ty zjawiasz się tutaj rano, robisz teatr i myślisz, że wszyscy będą ci bić brawo, jak wczoraj, kiedy tu ze mną tańczyłeś?!

Pater poczuł bezsilność. Nawet nie chciało mu się wyjaśniać, że i Wieloch, i Kulesza mieli wyłączone komórki. W swej złości przypominała mu byłą żonę. Skoncentrowaną na sobie, nieustannie analizującą swoje stany ducha, mówiącą: „Mam prawo do moich emocji”.

– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytał. – To, że nie zapytałaś nawet, czy w końcu złapałem tego twojego Krystiana.

Joanna zrobiła się czerwona. Wiedział, że zaimkiem „twojego” wymierzył silny cios, zwłaszcza że – mówiąc o swoim niezainteresowaniu Traszką – Joanna mogła przecież mówić prawdę.

Podeszła do nich kelnerka z dużym flakonem wypełnionym wodą.

– Może chcieliby państwo włożyć kwiaty do wazonu? – Uśmiechnęła się miło.

Joanna wzięła bukiet róż i włożyła do flakonu.

– To dla pani – powiedziała do kelnerki. – Za pani wyrozumiałość!

Pater wstał i wyszedł z restauracji.

42

Z pokoju Patera przez otwarte na oścież drzwi widać było przechodzących mieszkańców ośrodka „Fregata”. Niektórzy z nich rzucali ciekawskie spojrzenia do wnętrza segmentu. Widzieli półrozebranego mężczyznę, który siedział z zamkniętymi oczami i bez ruchu w rozrzuconej pościeli. Niektórzy odwracali szybko wzrok. Dawno już minęło południe.

Pater nie zdążył zarejestrować prawie trzech godzin, które upłynęły od porannej rozmowy z Joanną. Wydawało mu się, że minęło zaledwie kilka minut, co spowodował ciężki sen, w jaki zapadł od razu po przyjściu do swej kwatery. Obudził się gwałtownie i zaczerpnął głośno tchu, jakby we śnie dusiły go jakieś zmory.

Wstał i spojrzał na swoją twarz w lustrze. Była pokryta grubymi kroplami potu. I wtedy do niego powróciło. Wszystko, co przeżył w nocy i o poranku.

Runął bezwładnie na łóżko. Od dawna nie żył w takim tempie – w ciągu dwunastu godzin spędził upojną noc z upragnioną kobietą, potem został upokorzony w knajpie w Chłapowie, następnie sponiewierał podejrzanego, a w końcu dostał kosza od tejże upragnionej kobiety, co do której roił sobie śmiałe plany na przyszłość. Pater nie nawykł do takiego tempa i odzwyczaił się od szybkiej czułości i jeszcze szybszego odrzucenia. Nigdy zresztą nie pojął sinusoidy wahań i zmiennych nastrojów, która często była wykresem stanów emocjonalnych jego żony.

Usiłował rozplatać sceny i wspomnienia, które paraliżowały swobodny bieg jego myśli. Aby to zrobić, musiał najpierw podzielić męczące go obrazy na prywatne i służbowe. Zaczął od tych pierwszych.

– Na szczęście nie jestem zakochany – powiedział do siebie. – Jestem za stary na nieszczęśliwą, nieodwzajemnioną miłość. Mogę mieć pełne zaufanie do swojego mózgu. Nie poddaje się on rujnującej miłosnej chemii. Jeszcze kilka lat temu zakochałem się w Izie po pierwszej wspólnej nocy. A nawet myślałem czas jakiś o mojej pierwszej dziwce z agencji. To już minęło. Już jestem dojrzały. No cóż… Ta Joanna to kobieta o jakimś chorym rygoryzmie, egoistka, która chce człowieka wessać, porwać i mieć tylko dla siebie! Dobrze było, ale to już koniec. I trudno. Niech tak będzie! W końcu zaliczyłem świetną laskę!

Po tej konstatacji poczuł się silny i pozbawiony uczuć jak bezwzględny uwodziciel. Usiadł i spojrzał w swoje odbicie w lustrze. Nie ujrzał tam Casanovy. Patrzył na niego szpakowaty facet o opuchniętej twarzy, szczupły, lecz sflaczały. Facet ten wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać.

Wstał gwałtownie i ruszył w samych slipach do węzła sanitarnego. Wsadził głowę pod wodę. Kiedy spływała mu po karku, wpatrywał się w liszaje i zardzewiałą rynnę, która tworzyła umywalkę. W żołądku czuł ciężki kamień, jak podczas konfrontacji z Traszką w Chłapowie. Wtedy bał się o to, co może go spotkać, teraz – że coś może go nie spotkać. Że już więcej nie ujrzy Joanny.

Poczuł, że ktoś go klepie w ramię. Uniósł głowę i ujrzał umundurowanego Adriana Klofika, jednego z ludzi Banasiuka, który wraz z Wielochem starał się ustalić tożsamość Anny Seredy.

Dzień dobry, panie nadkomisarzu – przywitał się grzecznie młody policjant. – Mam coś dla pana. Przysłali to z Komendy Wojewódzkiej. Mówili, że pilne.

– Dzień dobry – mruknął Pater. – Dziękuję.

Spojrzał na kopertę i wyczul w niej kształt dyktafonu.

„A zatem technicy usunęli szumy w nagraniach Mielnika”, pomyślał i spojrzał w roztargnieniu na Klofika. Ten nie odchodził i wciąż uważnie przypatrywał się Paterowi.

– Przepraszam, że się wtrącam do nie swoich spraw – powiedział Klofik zatroskanym głosem. – Ale na zapalenie spojówek najlepsze są okłady z herbaty.

43

Adrian Klofik dawno nie widział takiego zachowania. Uszczęśliwiony Pater pognał w podskokach do swojego segmentu i zamknął drzwi. Usiadł na krześle i położył przed sobą dyktafon. Zamknął okno, aby nie uronić ani jednego słowa, ani jednego dźwięku z nagrania Mielnika. Przewinął zapis do miejsca, w którym był on zagłuszony jakimś hukiem i szumem. Teraz nie było słychać żadnych zakłóceń. Technicy dobrze wykonali swoją robotę. W parnym pokoju rozległy się słowa wypowiadane ściszonym głosem, który przez dyrektorkę wrocławskiej Szkoły Podstawowej nr 63 został rozpoznany jako głos jej byłego nauczyciela zajęć praktyczno-technicznych, Jana Mielnika:

Mielnik (cicho i wyraźnie): Bar „Plażowy” w Jelitkowie, dnia czwartego lipca dwa tysiące szóstego. Tu Karolinę Lisowską i Agnieszkę Bagińską widziano po raz ostatni.

37
{"b":"269466","o":1}