Литмир - Электронная Библиотека

– I widzisz – zerknął w stronę nieżywego już piekarza – przez ciebie zaświniliśmy juchą całą chałupę. – potrząsnął głową – i piec trzeba będzie rozebrać, żeby cię wyjąć.

Podniósł miecz i spojrzał na wtulone, jedna w drugą, kobiety na schodach.

– No to teraście sieroty – mruknął. – Pieniądze macie. Z domu nic nie biorę.

Szarpnął mocno potężną zasuwę, otworzył drzwi, ale zatrzymał się jeszcze na chwilę.

– Radę wam dam – spojrzał na przerażoną matkę tulącą do siebie dwie chlipiące córki. – Stara jeszcze nie jesteś. Dom masz i piekarnię. Bierz szybko chłopa, który chleb umie miesić. Wtedy córki nie umrą z głodu – splunął na próg. – Wielu się zdecyduje, bo posag masz słuszny. Będziesz mogła wybierać.

Sirius wyszedł na zewnątrz. Zatrzymał się jednak jeszcze raz i krzyknął z dworu:

– Głupio mi, że ci chałupę rozpieprzyłem i że piec będziesz musiała rozbierać – ostatni raz spojrzał na kobietę stojącą dokładnie na środku schodów. – No, ale sama widziałaś. On uciekał.

Ruszył zaśnieżoną ulicą. Chwilę potem z domu wypadł Zaan i zwymiotował dokładnie w miejscu, gdzie niedawno jeszcze stał żłób. Ale to była tylko słabość ciała. Jego umysł pochłonięty był czymś innym. O tym zdarzeniu ludzie w okolicy będą mówić jeszcze przez pięćdziesiąt lat! Ich wnukowie będą opowiadać całą historię przyjezdnym jeszcze za sto lat! Bogowie! Dwanaście lat temu bułany koń kowala złamał na łące nogę – to teraz z nazwy „Łąka Bułanego”. A ta piekarnia?! Wieś, która nie miała nawet nazwy będą teraz nazywać „Wsią Zabitego Piekarza”? A on to widział! Uczestniczył w historii. Był świadkiem, jak się tworzyła. Nie, nie świadkiem, uczestnikiem. On współtworzył historię, bo i o nim będą teraz miejscowi opowiadać. Zaan wytarł usta i wyprostował się, czując na policzkach mroźne powiewy wiatru. A niech zbutwieją ci wszyscy ludzie! Niech rozprawiają, roztrząsają, dyskutują o tym przez wszystkie wieczory swojego życia. On już nie należy do ich świata. On zobaczył, że można żyć inaczej, że można się nie bać, można być wolnym, można nie giąć karku przed byle lepiej urodzonym. I jeszcze coś, było w tym jeszcze coś, czego nie mógł sobie uświadomić albo po prostu nazwać. Że co? – powiedział do swoich własnych wątpliwości. – Że tego chłopca złapią i powieszą na stryku? Pewnie, że na stryku, przecież w całej okolicy nie ma mistrza topora, który by go ściął. I tak to lepsza śmierć niż na ławie, w karczmie albo w swoim barłogu byle cicho, byle nawet własną śmiercią nie zakłócić spokoju tych, którzy ułożyli porządek wśród ludzi. A szlag! Zaan zdecydował się nagle i ruszył w ślad za Siriusem.

– I tak będę tu żył przez pięćdziesiąt lat! – krzyknął, mając na myśli to, co przewidywał odnośnie przyszłych gminnych legend. – Życiem lepszym niż dotychczas.

Wiatr, tak mocny przed chwilą, zdawał się cichnąć. Za to śnieg znowu zaczął padać. Zaan, który stracił chłopca z oczu, musiał przyspieszyć, ale nie bał się, że zgubi ślad – wiedział, gdzie jest łąka bułanego. Kiedy dotarł na miejsce, karczmarz już czekał. Nie był sam, towarzyszyło mu dwóch osiłków. Zaan ukrył się za kępą ośnieżonych krzaków, skąd mógł ich dobrze widzieć. Miał obawy, czy nie zostanie dostrzeżony, ale na szczęście nikt nie patrzył w jego stronę.

– Masz pieniądze? – Sirius ciągle trzymał miecz w dłoni. Dokładnie i precyzyjnie czyścił klingę szmatą.

– A jakże, mam – karczmarz wręczył zapłatę. Był sknerą, nie ufał nikomu, ale na swój dziwny sposób był uczciwy. Dwóch parobków było mu potrzebnych jedynie dla zapewnienia bezpieczeństwa.

– Jakiś wsiok lazł za mną cały czas.

– Aaaaa… wiem – karczmarz potwierdził ruchem głowy. – Nie zawracajcie nim głowy. To skryba ze świątyni.

– Skryba?

– To jest nikt.

Zaan dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mówią o nim.

– No to…

– Hej wy tam! – rozległ się donośny głos.

Zaan drgnął tak mocno, że całe płaty śniegu osunęły się z krzaka, za którym był schowany. Nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi. Z boku zbliżał się ktoś, Zaan nie mógł go na razie dostrzec, czyja obecność sprawiła, że karczmarz i pachołkowie runęli na kolana. Sirius również patrzył w bok, ale nie wyglądał na zbytnio przejętego. Powoli czyścił klingę swojego miecza.

– Rzuć to zbóju i na kolana!

Zaan dopiero teraz dostrzegł tego człowieka. Zaschło mu w gardle. To był… To był… Rycerz Zakonu. Drugi rycerz, którego widział tego samego dnia, ale tym razem Zaan czuł jedynie strach.

– Do ciebie mówię psie!

Bogowie! Rycerz Zakonu! Musiał popasać gdzieś w pobliżu – obyczaj zakonny nie pozwalał na nocleg w izbie, nawet przy takiej pogodzie – bo nie miał na sobie pancerza, jedynie pasy z przytroczonym na plecach mieczem. Na plecach… Nie raczył nawet wyjąć – Sirius nie był godnym go przeciwnikiem.

Pachołkowie upadli przed nim na twarz. Karczmarz być może zrobiłby to samo, ale strach odebrał mu możliwość uczynienia jakiegokolwiek ruchu.

– Zabiłeś piekarza, psie – rycerz podszedł do chłopca na odległość mniejszą niż dwa kroki. Jego twarz wykrzywiała nie skrywana pogarda do wszystkiego, co niskie, a do czego zmuszony jest mówić. – Na kolana albo wezmę na powróz i powłóczę za koniem do…

Sirius zrobił w swoim mniemaniu bardzo groźną minę, który to efekt osiągał przez silne marszczenie brwi i wysuwanie szczęki. Kiedy Rycerz Zakonu prychnął śmiechem, chłopak bez ostrzeżenia, przez szmatę, którą ciągle trzymał na klindze, pchnął mocno mieczem. Aż stęknął z wysiłku. Był to najbardziej brudny chwyt, jaki Zaan mógł sobie wyobrazić. W żadnej z ksiąg o rycerzach nie czytał o czymś takim. Ale pchnięcie było skuteczne. Rycerz Zakonu nie był jakimś tam grubym wieśniakiem. Umartwianie, szkoła, reguła postu sprawiły, że był co prawda żylasty i silny, ale był też chudy. Miecz Siriusa wszedł w brzuch jak nóż w ciasto, a chłopak zamiast wyjąć go i dać przeciwnikowi szansę obracał nim na wszystkie strony, żeby powiększyć ranę i upływ krwi. Rycerz Zakonu był świetnie wyszkolony. Zdołał wydobyć miecz z pochwy na plecach, złożyć się i nawet wziąć zamach… potem jednak to on ukląkł przed Siriusem, by po chwili runąć twarzą na śnieg.

– A on skąd tutaj? – chłopak od nowa zaczął czyścić swój miecz. – Doniósł ktoś na mnie.

– P… p… p… – oczy karczmarza dosłownie wychodziły z orbit.

– Co tam gadasz?

– P… Panie… on…

– Co?

– T… to… to przecież Rycerz Zakonu. O… oni są najlep… najlepsi w mieczu i w walce… najlepiej wyszkoleni… n… n… najszybsi…

– Ha! No patrz! – chłopak odrzucił szmatę i schował miecz do pochwy. – A ja po prostu, psiamać… – roześmiał się – ja po prostu nie wiedziałem, że on jest tak strasznie szybki.

Pachołkowie dopiero teraz odważyli się podnieść głowy. Obaj rzucali na boki podejrzliwe spojrzenia.

– No. Bywaj jeden z drugim – Sirius, ciągle śmiejąc się, ruszył w stronę gościńca.

Zaan dopiero teraz otrząsnął się z paraliżującego strachu. To, co widział, było niebywałe. Ale to, co działo się w nim samym, wprawiało go w jeszcze większe zdziwienie. Zaczął biec, najpierw chyłkiem, potem już jak mógł najszybciej, środkiem gościńca. Dogonił chłopca w coraz większej zamieci. Ten odwrócił się i nawet lekko uśmiechnął.

– A to ty. I co tak za mną łazisz?

– Chcę być waszym giermkiem! – wypalił Zaan uśmiechając się radośnie.

– O żesz ty… – chłopak otworzył usta ze zdumienia. – Że jak?

– Chcę być waszym giermkiem.

– Psiamać. Giermek starszy od rycerza?

– Hm. To może być – mruknął Zaan. – Ale tylko wtedy, gdy rycerz młodszy od giermka.

Chłopak uśmiechnął się lekko.

– A nie jesteś czasem donosicielem?

– Ten, co doniósł, od dawna w chałupie… nagrody wygląda. Nic to. Wnet wszyscy będą i tak wiedzieć, że wy tego Rycerza Zakonu – zrobił gest jakby palcem podrzynał sobie szyję. – Za to kara jedna.

– I mimo to chcesz?…

Tym razem uśmiechnął się Zaan. Czuł jak krew pulsuje w skroniach.

– Ano ja tam widziałem tylko, jak żeście we wsi smoka ubili.

6
{"b":"100632","o":1}