Литмир - Электронная Библиотека

– Mocniej – powiedział Mistrz. – Żeby sobie nie złamała kręgosłupa!

Chłopcy dociągnęli sznur aż straciła oddech, ale dopiero teraz ogarnęło ją przerażenie. Złamać kręgosłup? Przecież… Nagłe uderzenie bólu sprawiło, że walnęła głową w tył. Szybko podłożono jej miękką poduszkę i usztywniono kark kilkoma szmatami. Dwóch pomocników chwyciło ją za ramiona, przyciskając do ławy. Bog… Och! czuła, jakby wbijano w nią rozpalone żelazo! Jak boli! Jak boli!!! To… szarpnęła się, prawie zrywając więzy. Nie, nie… Przecież coś tak strasznego nie powinno nawet istnieć! Jej oszalały umysł łapał się wszystkiego, byleby zaprzeczyć temu, co się z nim działo. Potworne pieczenie zdawało się rozrywać ją na strzępy. Jakby zanurzono ją w ogniu, coraz gorętszym, coraz bardziej palącym… Ślizgała się na mokrych od jej własnego potu deskach usiłując wyć, wyć, wrzeszczeć, ryczeć… Knebel pozwalał jedynie na zduszone jęki. Nieeeee!!! Musi im pokazać, jaki to straszny ból. Muszą skończyć, muszą skończyć! Nieeee! Tego się nie da wytrzymać! Jak im to powiedzieć?!!! Nie, nie, nie… Oni tymczasem wbijali jej w piersi kolejne igiełki. Chciała się wywinąć, chciała się ruszyć, jakoś uciec, najchętniej wyłamałaby plecami deski, żeby się usunąć, ale powstrzymywały ją więzy i ramiona oprawców… Bogowie! Odda wszystko za chwilę oddechu! Poczuła coś ciepłego na udach. Co jej tam robią?!!! Nie… Po prostu zsikała się z bólu. Niech nie wbijają więcej!!! Przecież już tego nie wytrzyma. Zaraz umrze! Zaraz umrze! Jak im powiedzieć, że zaraz umrze!!! A oni wbijają coraz to nowe igiełki! Ludzie… Usiłowała wypluć knebel, ale uczniowie przymocowali go szmatą. Oddychała spazmatycznie nosem. Zaraza! Przecież się udusi. Powietrza… no nie wbijaj, zarazo, no co mi robisz?!!! Czy oni nie rozumieją, że zaraz umrze? Tego się nie da wytrzymać!!! Jak oszalała spojrzała w dół. Jej piersi przypominały teraz dwa jeże, myślała, że zemdleje, ale piekący, świdrujący gdzieś pod czaszką ból sprawiał, że nie mogła zemdleć. Poczuła skurcze, bolało ją całe ciało, czuła gorączkę i coraz bliższe szaleństwo. Uczniowie przestali wbijać, zaczęli teraz kręcić igiełkami, które już tkwiły w jej ciele. A dotąd wdawało jej się, że nie może już być większego bólu… Usiłowała się zmusić, żeby popaść w szaleństwo. Usiłowała się zmusić, by umrzeć. Chciała stracić przytomność, złamać sobie kręgosłup, rozwalić czaszkę, zrobić cokolwiek…

Uczniowie zaczęli usuwać igiełki, jedna po drugiej. Byli sprawni i szybcy. Ktoś wyjął jej knebel. Achaja nie wrzeszczała wbrew pozorom. Dyszała ciężko, czując, jak znowu sika sobie po nogach, tym razem z powodu ulgi. Miała wrażenie, że deski polano wodą, ale nie, to był jej własny pot.

Wieczór już zapadł. Gdzieś wokół rozbrzmiewały cykady, z najbliższej drogi dochodził zgłuszony turkot kół jakiegoś wozu, gdzieś szczekał pies… Gwiazdy… Tuż nad nią, na niebie świeciły gwiazdy! Jak długo to trwało? Bogowie, pić! Pić!!!

Uczniowie byli przygotowani. Kiedy tylko spojrzała przytomniej, przytknęli do jej ust naczynie z wodą. O mało się nie zakrztusiła, przytrzymali jej głowę. Gdyby mogła mówić, zażądałaby wiadra, a nie jakiejś małej miseczki, ale oprawcy i tym razem mieli rację. Po chwili osłabła i opadła na śliskie deski, dysząc ciężko.

Mistrz podniósł się z ławki.

– No co, córko? Jesteś gotowa?

– Przecież… – głos wiązł w zaciśniętym od płaczu gardle. – Przecież krzyczałabym i bez tego – szepnęła.

– Nie zrozumiałaś mnie, dziecko.

Mistrz podszedł bliżej, przyjął z rąk uczniów dwie miseczki, jedną z kolcami, drugą z trucizną i stanął pomiędzy jej rozkraczonymi nogami.

– Masz krzyczeć: „Oddajcie port Yach”. W mocy Archentara jest to uczynić, on odpowiada za dyplomację Troy. Zrozumiałaś mnie?

– T… tak… – właśnie miała spytać, czy już ma zacząć krzyczeć kiedy Mistrz, stojąc dokładnie pomiędzy jej rozkraczonymi nogami, wbił pierwszą igiełkę.

– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – szarpnęła się, o mało nie zrywając więzów. Tym razem była już bardziej podatna na truciznę niż poprzednio. – Nie… Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – wbił drugą igiełkę. – Ja… Nie, ja… Ach… – przypomniała sobie. – Oddajcie port Yach!!! – krzyknęła czując jak zdziera gardło. – Oddajcie… aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! port w Yach!!! Nie, nie, nie… Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Wystarczy, proszę! Aaaaaaaaaaaaa!!! Oddajcie port w Yach!!! Oddajcie port, ratunku, kurwa, oddajcie ten pieprzony port, psia wasza mać, port oddajcie psy! Nie!!! Aaaaaaaaaaa… nie, nie, nie… Proszę! No proszę! Oddajcie im ten zasrany port!!! Aaaa… – zaczęła płakać. – Wiecie, co oni ze mną robią?… Oddajcie im port… oddajcie port w… w… no zapomniałam, gdzie…

– W Yach – podpowiedział jeden z uczniów.

Książę Archentar, obecny w komnacie odległej może o dwadzieścia, może o trzydzieści kroków, poderwał się z łoża już na pierwszy krzyk.

– A cóż to takiego?

Dwóch służących zgięło się w ukłonach.

– Krzyk, panie!

– Pasy z was drzeć każę! Kretyni!

– Tak, panie!

– Dowiedzieć się… – przerwał, bo otworzyły się drzwi i wbiegli jego towarzysze z poselstwa.

– Wielki Książę!

– Co tam?

– To… – mówiący, choć szlachcic bał się powiedzieć prawdę. Nikt nie lubi posłańców przynoszących złe wieści. Ale rozległ się drugi krzyk i Archentar zrozumiał, że zna ten głos.

– Panie! To wasza córka! – odezwał się ktoś bardziej odważny, a może bardziej głupi niż pozostali.

– Achaja? Żyje? – zza okien dobiegło wołanie, żeby oddać port w Yach, kończące się wrzaskiem pełnym bólu.

Większość osób w komnacie przymknęło oczy. Niektórzy z przerażenia, niektórzy w strachu wobec perfidii władcy Luan, a niektórzy w obawie przed gniewem własnego Wielkiego Księcia. Ten jednak popatrzył na nich zupełnie przytomnie.

– Co za dzicz – syknął. – Co za chamstwo!!! – był z siebie dumny, że tak szybko zdołał się opanować i to w obecności swoich ludzi. Niech opowiedzą o tym, niech mówią wszem i wobec, jakie ma mężne serce. – I z tą dziczą się układamy?

– Tak panie, tak – większość osób bała się jednak podnieść głowę.

Archentar wiedział, że jeśli ma przejść do historii, musi teraz coś powiedzieć. Musi wymyślić jakąś maksymę, która zapadnie ludziom w pamięć, która będzie ozdobą kronik i kanwą ludowych przysłów. Krzyk torturowanej dziewczyny za oknami nie pozwalał jednak mu się skupić. „Zostawcie mnie, będę rozpaczał w samotności”… Nie, banalne. „Zostawcie mnie!” I już. Nie… To nic nie znaczy. „Zostawcie mnie, będę rozważał sprawy własne i królestwa…”. Nie, za bardzo nadęte. A poza tym, lepiej powiedzieć „sprawy własne i królestwa” czy „sprawy królestwa i własne”? Nie, całość do niczego. „Zostawcie mnie z moim honorem i moim dzieckiem”? Eeeeee…

– Zostawcie mnie – powiedział wreszcie. – Z królestwem Troy i moim bólem na szalach wagi.

Ujdzie. Patrzył, jak towarzysze i służący w milczeniu opuszczają jego sypialnię. Bogowie! Ktoś włożył rękę w ogień i już pamiętają go przez wieki. Ktoś rozdarł szaty, własną piersią broniąc dostępu do króla i jego imię jest w każdej kronice! Nawet Cheelos, choć cham z gminu, podpalił własny gród i pamięta się go po dzień dzisiejszy! A on sam? Oczami wyobraźni widział już siebie na obrazach zdobiących salę tronową w Troy. Czyż jakikolwiek bard mógł wymyślić wspanialszą intrygę. Oto Wielki Książę samotny w swojej sypialni… tfu!, jakiej sypialni! Jak to brzmi? Siedzący przy stole z ważnymi pismami! Albo jeszcze lepiej. Na balkonie! Z widokiem na kaźń. Rozdarty, słyszący krzyk torturowanego dziecka i… wybierający miłość do Troy! Już widział siebie na jednym z najwspanialszych obrazów. Tak, jeśli chodzi o obraz, to najlepiej będzie przedstawić siebie na balkonie, bo jak inaczej ktoś, kto oglądałby obraz, mógłby zobaczyć kaźń? A rzeźba? Hm… Rzeźba powinna przedstawiać samego Wielkiego Księcia. Tytuł dopowie resztę. Ale lepiej dodać trochę ekspresji. On sam, hm… najlepiej ze sztyletem w ręku, niby to godzący w siebie… „Miłość czy honor?” Świetny tytuł, trzeba zapisać. Nowy krzyk rozdarł ciszę. Bogowie! Żeby ktoś widział, jak on pięknie cierpi. Miłość czy honor? Oczywiście honor. Przez tysiąclecia będzie się mówić: „poświęcił wszystko dla Królestwa jak Archentar”. Przecież cierpiał autentycznie. O mało nie rozpłakał się, przywodząc sobie samemu na myśl własne poświęcenie. Czyż można kogoś bardziej doświadczyć?

44
{"b":"100632","o":1}