Литмир - Электронная Библиотека

– Zamieniła! Zamieniła kubki! Szachruje! – rozległy się liczne okrzyki w otaczającym ich tłumie.

– Co? Gdzie? – chłopak podniósł oczy.

– Zamieniła lewy ze środkowym! – darł się piekarz.

– O żesz… Mam siostrę szachrajkę – mały zacisnął pięści. – Widział pan dobrze? – spytał piekarza.

– Tak!

– Niech pan teraz trzyma ten kubek palcem!

– Jasne! – piekarz położył na kubku całą dłoń. – Będę trzymał!

Chłopak znowu zajrzał do swojej mizernej sakiewki.

– Widział pan dobrze? – spytał jeszcze raz.

– Jak ciebie w tej chwili widzę.

– A na pewno trzyma pan kubek, który pokazałem?

– Na pewno, mały. Nic się nie bój.

– Aaaaaa… ma pan dwa srebrne? Bo ja nie mam…

– Mam! – krzyknął piekarz. – Mam! Stawiam. Jedną ręką rozsupłał swoją sakiewkę i zręcznie wyłowił dwa srebrne, kładąc je na płycie.

– Ja też! Ja też stawiam! – krzyknęły dwie osoby z tłumu. Nowe monety lądowały na marmurowej płycie. Amatorów łatwego zarobku było wielu.

– Zaraz – targnęła się Achaja. – No co wy ludzie? Mały się pomylił. To nie ten kubek!

– Ten! Ten… Jużeśmy widzieli, jak zamieniałaś.

– Ale ja wam mówię, że nie ten!

– Cisza – jakaś znaczna osoba przepychała się przez gęstniejący tłumek. Sądząc z wyglądu, mógł to być nawet pisarz magistracki albo wysoki urzędnik z jakiegoś kantoru. W każdym razie słychać było, że ma głos nawykły do wydawania poleceń. – Czy wszyscy widzieli, jak dziewczyna zamienia kubki?

– Tak.

– Czy wszyscy słyszeli, jak dziewczyna powiedziała, że można w trakcie gry podwyższać stawkę?

– Tak! Tak, słyszeliśmy.

– Dobrze – urzędnik odwrócił się przodem do grających. – W takim razie postanowione – wyjął własną sakiewkę, wyjął trzy złote i położył na płycie. – Masz tyle?

– No co pan? – Achaja usiłowała się bronić. – Chłopak źle wskazał.

– Nie pytam, co wskazał, tylko czy masz tyle pieniędzy? Jeśli nie, zgodnie z prawami hazardu przepada cała twoja sakiewka. Jeśli masz, musisz położyć.

Achaja, klnąc pod nosem, rozsupłała swoją sakiewkę. Położyła dwie złote monety, a zamiast trzeciej – odpowiednik – trzydzieści srebrnych. Tłum zmusił ją, żeby zrównoważyła także pozostałe zakłady.

Potem… Urzędnik podniósł trzymany cały czas przez piekarza środkowy kubek. Ponieważ był pusty, sprawdzono jeszcze lewy. Również pusty. Natomiast pod prawym kamień był, tyle tylko, że prawego chłopak nie wskazywał, ani nawet nie brał on udziału w podejrzanej zamianie. Tłum klnąc i złorzecząc, rozchodził się szybko. Mimo przekleństw i gróźb jednak nie można było niczego zrobić. Wszak każdy stawiał swoje pieniądze, dobrze znając sytuację na stole gry. Nie dość tego, dziewczyna przecież „lojalnie” uprzedzała.

Achaja wraz z „bratem” spróbowali jeszcze w kilku miejscach. A ponieważ unikali jak ognia wszelkich targów, bazarów i innych tłocznych miejsc, gdzie każdy przechodzień z natury rzeczy bał się oszustwa – utarg był duży. W dodatku bezpieczny, legalny. Nie to co zwykłe złodziejstwo, na które zawsze pada cień pręgierza i mistrza od zadawania mąk.

Kłopoty zaczęły się, kiedy weszli do wąskiej uliczki prowadzącej do zajazdu. Ośmiu mężczyzn, którzy ich otoczyli, nie było co prawda strażnikami, ale długie noże dzierżone w sękatych łapach nie pozostawiały wątpliwości, co do ich zamiarów. Z całą pewnością nie chcieli zgrać partyjki.

– No mała – najlepiej ubrany napastnik położył jej rękę na ramieniu. – Daj grzecznie gotowiznę.

Uniosła suknię wyszarpując miecz i nóż przywiązane do ciała. Po prostu przecięła rzemienie, walnęła łokciem w splot tego, który stał najbliżej, odepchnęła chłopca pod ścianę i zasłoniła własnym ciałem gotowa do ataku.

– Ale fajnie! – krzyknął chłopak, usiłując wyjrzeć zza jej tyłka. – Pozabijasz ich?

Napastnicy, którzy patrzyli w osłupieniu na jej szybkość, dopiero teraz zaczęli zacieśniać krąg. Wyraźnie spowalniał ich fakt, że spodziewali się bezbronnej dziewczyny, która co najwyżej poorze ich pazurami, a mieli przed sobą wyraźnie przez kogoś wyszkoloną i bardzo sprawną wojowniczkę.

– A chciałbyś?

Mały pociągnął nosem i zmarszczył czoło.

– Ja wiem…? Ale walnij tego dużego w mordę. Co? – wskazał wyższego od niej, co najmniej o dwie głowy, oprycha.

– Słuchaj dziewczyno – mężczyzna w pięknej, wyszywanej koralami szacie zbliżył się trochę. Tylko trochę… – Nie chcemy ci zrobić krzywdy.

– A kim, psiamać, jesteście?

Uśmiechnął się. Niezbyt miło.

– To my gramy w trzy kubki – wyjaśnił. – Na targach, placach, bazarach. Jeśli chodzi o grę, to nasze miasto. A my bardzo nie lubimy konkurencji.

– Przepraszam – zakpiła. – Więcej nie będę.

– To nie o to chodzi. Dowiedziałem się, że tym gówniarzem wyciągnęliście sporo od baranów. Nie wiem jak, nie było czasu cię podpatrzeć, ale to bez znaczenia. Nie może być tak, że jakiś byle ćwok przyjeżdża do naszego miasta i gra. My tu gramy, dziewczyno. I dlatego każdy, kto uważa inaczej, musi dostać lekcję.

– Chcesz mnie czegoś nauczyć?

– Tak. Nauczę cię pewnej transakcji handlowej. A będzie to wyglądać tak: ty nam dasz swoją gotowiznę, a my za to obetniemy ci uszy i wygonimy z miasta – mężczyzna uśmiechnął się tym razem szeroko. – Jak widzisz, nie chcemy wcale twojej śmierci.

– Podoba mi się – warknęła dziewczyna. – Wiesz co? A może sama obetnę sobie uszy, zabiorę cesarzowi wszystkie pieniądze, a was wypędzę z miasta. Dobrze pamiętam, czy może coś pokręciłam?

– Nie kpij. Ośmiu nie podołasz.

Nie skończył jeszcze, kiedy lekkim ruchem skoczyła do przodu, końcem miecza wytrąciła noże z rąk dwóch drabów, cofnęła się, leciutki wypad w prawo, walnęła rękojeścią tego wysokiego w twarz i wróciła do poprzedniej pozycji.

– To miał być ten? – spytała chłopca, wskazując na bandytę, który teraz usiłował dłonią powstrzymać juchę walącą z nosa dwoma strugami. – Temu miałam dać w mordę?

– Ten! Ten! Ale fajnie!

Ci bez noży też krwawili z pokaleczonych dłoni. Zdziwiło ją to na krótką chwilę. Ach! Przypomniała sobie. Walcząc i ćwicząc z Hekkem używała przecież kija. Jej ciało „nie zapamiętało” tego, że miecz jest na końcu ostry.

– Ośmiu naraz nie dasz rady – powiedział ten wystrojony, ale w jego głosie nie było już dawnej pewności.

– No to rzućcie się wszyscy naraz – roześmiała się. – Jeśli potraficie.

– A po co? Może wystarczy, żebym krzyknął głośno: „Niewolnica! Łapać zbiegłą niewolnicę!” Co?

Spojrzała na niego trochę za szybko. Zrozumiał, że znowu ma pewną przewagę. Musiała ją zmniejszyć.

– Zaczniesz krzyczeć pierwsze słowo w chwili, kiedy wokół mnie stoi was ośmiu. Skończysz krzyczeć to słowo, kiedy wokół mnie będzie was stało… zero! A to co ci urwie głos, to nie będzie brak oddechu, a przynajmniej nie taki brak, jak myślisz.

– Wiesz – kontynuował niezrażony. – Widać, że zabicie kogokolwiek jest ci wyraźnie nie na rękę. Okryta jesteś jak cnotka, ze wszystkimi szczegółami i głowa i wszystko. Niewolnica. Szukają cię, wiedzą, że jesteś w tym mieście. Już go nie opuścisz – uśmiechnął się po raz kolejny. Tym razem naprawdę miło. – To jak? Rzeczywiście sama obetniesz sobie uszy?

– A co ci po moich uszach – mruknęła. – Chcesz handlować to handlujmy.

– Niby co masz do zaoferowania? Pieniądze i tak wpadną nam…

– Dam wam dwie rzeczy – przerwała mu – w zamian za dwie prośby. Ach! I oczywiście, zapomniałam o tym – tym razem ona się uśmiechnęła – w zamian za darowanie wam życia. Ale to ostatnie – gratis.

– Bezczelna jesteś – odchrząknął i splunął na ziemię. – No, ale nam się nie spieszy, a handlować zawsze można. Słucham.

– Dam wam ten sposób na grę i parę innych.

– Eeeee…

– Uczył mnie mistrz! I to nie z targu czy bazaru. Tylko pałacowy.

– Pokaż, ile dzisiaj zarobiłaś?

Achaja chwyciła nóż w zęby. Uwolnioną ręką wydobyła i podniosła swoją pękatą sakiewkę. Mężczyzna wyraźnie zmrużył oczy.

– To po pierwsze – dziewczyna wypluła nóż z powrotem na dłoń i zawinęła młynka. – Po drugie dostaniesz dwieście sztuk złota.

102
{"b":"100632","o":1}