– Proszę bardzo – mówię statecznie i jednak siadam normalnie.
– Gdy pani wysiadła na dworcu w Kalinicach, to jaka była pogoda?
– Pod psem, proszę pana, tak jak napisałam, wilgotno, mroźno, mglisto!
– A gdyby pani jechała trzy dni wcześniej? Co tam trzy dni? Dwa miesiące? Albo trzy? Złota polska jesień by panią przywitała, czyż nie? Słońce! Łagodny wiatr, pieszczący dachy domów! Lazur nieba! Prawda? Więc jakie to ma znaczenie, że był mglisty poranek? Dla pani ma! Zgadzam się! To prawda faktu! Dla mnie ma! Tak jest! Ale dla czytelniczki? Ona siedzi w domu, ona się nudzi, ona ciężko pracuje, ona wygląda przez okno i jak jest?
Trochę kręci mi się w głowie.
– Co to ma do rzeczy, jak jest?
– No właśnie! Jest ciężko i beznadziejnie! Więc po co ona sięga po nasze pismo? – Wali ręką w biurko, aż podskakuję. – Żeby oderwać się od tego! Oderwać! Poczuć optymizm, choćby na tę chwilę, a nie współczuć pani, dziennikarce, że tłukła się pociągiem jedynym, bo inne zlikwidowano! Po co pisać o likwidacji? O rzeczach przykrych? Gubi pani sens, gubią się pani intencje, ja panią rozumiem, ja tak! Ale one? One chcą się cieszyć, że komuś się powiodło! A co tu pani im dała? Taniego fryzjera, oszustwo bankowe!
– I po tym wszystkim ta kobieta nie straciła nadziei, wyjechała szukać szczęścia gdzie indziej, zacząć wszystko od nowa, i to jest ważne!
– Pani Judyto… ja miałem wrażenie, że mam do czynienia z osobą inteligentną. – Nie przesłyszałam się, tak powiedział. Bierze do ręki mój właściwy tekst i sięga po obce szpalty. – Skoro mógł być pogodny poranek, to zrobiliśmy pogodny, prawda? Niech mnie pani poprawi, jeśli się mylę…,,w wilgotny smutny ranek zimowy” – a ja proponuję: „w pogodny i mroźny ranek zimowy dotarłam na miejsce”. „Senne miasto, do niedawna tętniące życiem” – po co? Po co? „Małe, tętniące życiem miasto” – czy to nie brzmi lepiej? „Zamknięta kawiarnia” – no i dobrze, mniej chleją! Pani Judyto…
Ty cholerny manipulancie! – wyję, a on odskakuje pod ścianę. – Nie masz prawa ruszać mojego tekstu!!! Mogłeś go nie drukować! To podpisz sam swoim nazwiskiem te brednie! Nie pozwolę sobie na to, ani przez moment, możesz mnie zwolnić, ale nie będę marionetką w twoich brudnych łapach!
Otworzyłam oczy i dotknęłam szpalt ręką.
To nie jest mój tekst – powiedziałam i zrobiło mi się słabo z przerażenia. – Rozumiem pana, ale to nie jest mój tekst. – Adam byłby ze mnie dumny.
Droga pani. – Kochasz uśmiechnął się, jakby był psychiatrą, a ja najstarszym rezydentem jego oddziału. – Droga pani, przecież pani mnie rozumie, prawda? Umówmy się tak, dam pani temat dowolny, tak. – Pod niósł dłoń, jak na wiecu, jakby chciał mnie powstrzymać od komentarza, i udało mu się. – Następny temat jest dowolny, a tu spuszczamy zasłonę! To przeszłość! Pani zapomina o tym tekście, ja płacę za ten tekst i jest moja strata, a pani przynosi mi do numeru marcowego dowolny duży, na osiem szpalt tekst! Tak samo dobry! Poruszający! Do którego ja się nie wtrącam! Który pani podyktuje serce, OK? A do tego nie wracajmy.
Otwieram i zamykam natychmiast usta. No dobrze… Mogła być przecież pogoda… Warto o jeden tekst kruszyć kopie? Może teraz jednak nie warto? A gdzie są granice? Gdzie moja świeżej daty dziennikarska uczciwość? A z drugiej strony dostanę więcej pieniędzy. Czy to takie ważne, że kawiarnia jest nieczynna? Dom kultury? Przecież wiadomo, że na nic nie ma pieniędzy… A z drugiej strony – to nieprawda! Wszystko! Wszystko takie samo, tylko inne! Nie moje! A z drugiej strony, jeśli teraz on czuje się winny, bo twardo stanęłam po swojej strome – to przyjmie mi tekst naprawdę ważny, którego by nie przyjął, gdyby nie ta fatalna sytuacja. Postąpić zgodnie z własnym sumieniem czy rozsądnie? Czy mieć na uwadze przeszłość, czy przyszłość? – Nie wracajmy więc do tego – mówię. Kochasz rozpromienia się, wyciąga do mnie rękę w pożegnalnym geście, a ja czuję się jak Judaszka. Wychodzę od niego i wiem, że mam gorące policzki. Co byś zrobił na moim miejscu, Adasiu?
– No i jak?
Karna patrzy na mnie uważnie, ale szczęśliwie w tej chwili dzwoni Tosia, żebym kupiła puszki dla kotów, bo się skończyły. Więc tylko daję znak Karnie, że mu pokazałam, że jest OK, a sama słucham wywodów Tosi, która oprócz puszek dla kotów ma jeszcze chęć na ananasy w puszce oraz jakiś napój light, bo się nie zmieści w tę sukienkę, która byłaby świetna na studniówkę, ale ostatnio, niestety, przytyła, więc pożyczyła inną i koniecznie musi mi ją pokazać.
Jest piękny słoneczny dzień. Lubię, jak jest mroźno i świeci słońce. Tosia pogodziła się z faktem, że tata nie będzie bywał tak często u nas, ale za to ona bywa bardzo często u niego.
Tosia wyjeżdża z ojcem na narty, po studniówce, którą ma pojutrze. Pokazała mi się w sukience, prawdziwie eleganckiej, i przypomniałam sobie własną – czarna albo granatowa spódnica i biała bluzka – tak musiałyśmy być wszystkie ubrane. Właściwie wspominam to z łezką w oku – to ostatnia zabawa szkolna, więc te spódniczki i bluzeczki to nie był taki głupi pomysł. Tosia ma czarną, wyciętą na plecach sukienkę i czarny, prawie przezroczysty szal. Wygląda, jakby była zupełnie dorosła.
Cieszę się, że wyjeżdża na ferie, potem czeka ją trudny okres. Cieszę się, że będę sama. Z Eksiem stosunki chłodne, ale poprawne. Jakie mam prawo osądzać Tosię, skoro sama się ucieszyłam, że moi rodzice nareszcie są razem? Cuda się zdarzają. Jeszcze siedemdziesiąt dni do przyjazdu Adama. Jestem dwadzieścia lat starsza od Tosi i we mnie jest tęsknota za dobrą macierzystą rodziną.
Kochana Judyto,
dzielić się swoimi uczuciami możesz z przyjaciółmi, jemu daj czas na zastanowienie się – ewidentnie coś go dręczy. Dwa miesiące to nie wieczność. Jeśli go kochasz, poczekasz, aż sytuacja się wyjaśni.
Z poważaniem Judyta
Byliśmy we trójkę na obiedzie, następnego dnia po studniówce. Ula mnie namówiła, bo wcale nie chciałam iść, ale nie żałuję. Agnieszka z Grześkiem i Nieletnimi jadą do Austrii, Krzyś z Ula i dziewczynkami do Zakopanego. Zostanę sama na wsi z Renką w ciąży, która zajmuje się od miesiąca urządzaniem pokoju dla maleństwa – to znaczy czyta wszystkie pisma o urządzaniu wnętrz – i panem Czesiem, który nie pije, bo mu UFO powiedziało, że może tylko raz na miesiąc. Oraz z psem Borysem moim i kotami.
Adasiu, jak ci jest z dala ode mnie? Nie zapytam, skoro tego nie chcesz.
Jak tym razem nie popadać w skrajności, nie wyobrażać sobie niepotrzebnie różnych rzeczy, nie rozpuszczać wyobraźni, nie być infantylną osiemnastolatką marzącą o białej sukni i księciu na białym koniu?
Jak mam siebie traktować dorośle, skoro to takie trudne?
Jak nie idealizować Adama, tylko przyjrzeć się sobie?
Czy umiem być dorosłą samotną kobietą?
Znowu dziecko?
Jak pech, to pech. Nieletni Mój Siostrzeniec skręcił nogę na desce w parku Szczęśliwickim, gdzie ćwiczył przed wyjazdem. Na trzy tygodnie został umieszczony w eleganckim lekkim gipsie. Agnieszka wpadła w popłoch, wyjazd do Austrii opłacony.
– Piotruś to takie kochane dziecko – jęczała Agnieszka. – Wyobraź sobie, że on nie chce nam zniszczyć urlopu.
– Przecież mogę zostać z ciocią! – zajęczał podobno Agnieszce.
Z ciocią, to znaczy ze mną. Agnieszka dość delikatnie zapytała mnie, czy jednak chociaż na tydzień i że nie będzie robił kłopotu, bo ruszać sienie może. No co miałam powiedzieć? Nieletniego umieściłam w dużym pokoju przed telewizorem, po schodach przecież nie może biegać, choć w tym gipsie całkiem zgrabnie porusza się po domu.
Mam pewne podejrzenia dotyczące Nieletniego. Po pierwsze: jak na chłopaka, który marzył o desce i Austrii, jest dość radosny, wisi głównie na telefonie i gada z Arkiem i Agatką, na zmianę. Całymi dniami siedzi sam (???) w domu i nie narzeka.
Ula widziała dziewczynkę, która wychodziła ode mnie z domu.
Nieletni, kuśtykając, bez przerwy coś porządkuje, wczoraj nie mogłam znaleźć ryzy papieru, którą zostawiłam na podłodze przy komputerze. Odkurzacz był używany.