Judyta jesteś cudowna! Penelopa! Nigdy bym na to nie wpadła! Penelopa!!! Cudownie! Poppy, Popy, Po. Lopy. Lo. Ileż możliwości!
Podnoszę się po raz dziesiąty tego wieczoru i kiwam na Ule. Nogi mam jak z waty. Ula całuje Renkę, ja całuję Renkę, mąż Renki całuje Renkę i mnie, i Ule, Renka całuje męża, potem mnie, potem Ule, potem męża, przez chwilę zastanawiam się, czy nie pocałować rottweilera, to jedyna okazja w życiu, ale Ula całuje mnie z rozpędu i odprowadzają nas do bramy.
– Aureliusz i Penelopa! Jesteście wspaniałymi przyjaciółkami! – ściskają nas jeszcze raz oboje i ruszamy z Ula ciemną drogą do naszych domów.
Ogarnia nas cisza, księżyc wysuwa się zza chmur, jest absolutnie, kosmicznie pięknie, mimo że widzę białą potrójną drogę.
– Będzie pełnia – szepcze Ula. – Zobacz.
Podnoszę głowę i widzę niekompletny księżyc, pamiętam, czego mnie nauczyła, gdy zaczęłam tu mieszkać – jak księżyc bardziej przypomina literkę C, to znaczy cienieje, czyli idzie na nów, jak literkę D, to znaczy, że grubieje – czyli zbliża się do pełni. Teraz wisi nad nami spasione D, idziemy spokojnie, rzucając sobie cień.
Cień od księżyca widzieć: szczęście – mówię pewnym głosem do Uli, chociaż język chce mi się splątać na amen.
Skąd wiesz? – pyta dociekliwie Ula i też jej się plącze.
– Bo wiem – stwierdzam, i to nas rozśmiesza.
Śmiejemy się, powietrze świeże wchodzi nam głęboko, aż po drinki, oddycham pełną piersią.
– Jutka?
Co? – pytam, czkając.
To ja wymyśliłam Aureliusza?
No! – cieszę się. – Sama słyszałam!
Ale ty Penelopę! Jesteś lepsza… tylko wiesz co?
– Co?
– Ale nie mów nikomu, dobra? Nikomu nie mówmy, że to nasz pomysł…
Obiecujemy sobie solennie, że nikomu nie powiemy. Oczywiście oprócz Krzysia. I Adama, do którego natychmiast napiszę o wszystkim. I o tym, że nie byłam u brata na wigilii, tylko go oszukałam, bo go bardzo, najbardziej na świecie kochani i napiszę mu, żeby już wracał, już i nad niczym się nie zastanawiał, bo jest piękna zima i bez niego marznę, ja oraz pies mój Borys. I że Borys jest już starutki i że nie można go na tak długo zostawiać, nawet jak się jedzie do Ameryki, tak właśnie napiszę, i że na karuzeli jest mi bardzo dobrze.
Ale poza tym nigdy nikomu się nie przyznamy. Tak sobie obiecujemy, a ja się strasznie cieszę, że jest taka piękna noc, że już nie pada i całe szczęście, że moja intuicja jednak kazała mi ten wieczór spędzić z Ulą i Renką, że nie byłam sama. Kobiety czasami powinny spędzać czas ze sobą. Wtedy nawet obecność mężczyzny im nie przeszkadza.
A i tak ze wszystkich imion męskich na świecie najbardziej cudownym imieniem jest Adam.
Strzelić skruchę
Wyjeżdżam służbowo do Kalinie, mam stamtąd przywieźć świetny tekst na temat życia kobiet po zamknięciu miejscowych zakładów bawełnianych. Tekst ma być pełen optymizmu – powiedział Naczelny. Jak nowa rzeczywistość wpłynęła na kobiety, jak biorą swoje życie w swoje ręce, niezależne, z podniesioną głową, pomysłami itd.
– Pani Judyto, pani to zrobi świetnie. – Naczelny był chyba w depresji. – Takie jest zamówienie społeczne – dodał, widząc moją niewyraźną minę. – Jest tam pani umówiona z… – podał mi adres, nazwisko – i wszystko pani rzetelnie opisze.
Pociąg do Kalinie był jeden, choć jeszcze trzy lata temu były dwa, bo to jednak spore miasto. Przyjechałam po południu, trzy godziny przed spotkaniem z panią Tabłowską. Przeszłam się po centrum, ceny wydały mi się po stolicy śmiesznie niskie, czas upływał nieubłaganie wolno. Minęłam zakład fryzjerski i coś mnie podkusiło, żeby tam wejść.
Fryzjer, człowiek niemłody, zgrabnie operujący nożyczkami, najpierw wypytał mnie, kto ostatnio grzebał przy moich włosach, potem zwierzył się ze swojego pożycia małżeńskiego, następnie wypytał mnie, co robię.
– Piszę – powiedziałam.
– No cóż, każdy orze jak może – westchnął głęboko, a westchnąwszy, powiedział filozoficznie, patrząc na siebie w lustrze: – Zawód jest ważny. Bardzo ważny.
Wykazałam odpowiednie do wagi chwili zainteresowanie, wydając z siebie chrząknięcie pełne zrozumienia, ale fryzjer dodał natychmiast:
– Zawód jest ważny w małżeństwie.
Moim zdaniem jedyne zawody ważne w małżeństwie to zawody miłosne – co uparcie powtarzam, ale nie o to chodziło fryzjerowi.
– E tam – machnął ręką – trzeba wiedzieć, z kim się żenić.
To zdanie wydało mi się prawie tak samo ważne, jak zdanie „trzeba wiedzieć, za kogo wychodzić za mąż” i ochoczo skinęłam potakująco głową.
– Pani się nie rusza. Pewno się pani ruszała poprzednim razem. – Fryzjer chwycił moją głowę i przytrzymał. – I to są efekty.
Zamarłam.
– Chodzi mi o to, że jak człowiek ma dobry zawód, to wie pani, nie jest źle.
Wiedziałam o tym od dawna.
– A taki taksówkarz, to nie ma lekko.
– Nie ma – zgodziłam się, nie kiwając głową.
Dowiadywałam się, że taksówkarz ma nielekko, a to z prasy, a to z telewizji, ale postanowiłam bardziej słuchać, a mniej mówić.
– Szczególnie, jeśli żonaty. Związku specjalnego między ryzykownym przecież i ciężkim zawodem taksówkarza żonatego i nieżonatego nie widziałam, ale zgodziłam się na wszelki wypadek.
Nożyczki zamarły w powietrzu.
A, to pani wie?
Ale o czym?
Jak to o czym? – zdziwił się. – Pani nie stąd?
– Nie.
– Aaaa, to pani nic nie wie.
Tak mnie zaciekawił, że zaczęłam zadawać dociekliwe pytania, chcąc się dowiedzieć, jakie to niebezpieczeństwa wiążą się z prowadzeniem taksówki z obrączką na serdecznym palcu. Opowiedział mi następującą, wielce pouczającą historię.
Jego szwagier jest taksówkarzem. Ma ładnego nowego seata, zielonego, i pracuje w korporacji X. Otóż ów szwagier zadzwonił do żony, że ma ostatni kurs, będzie w domu po jedenastej, i słuch po nim zaginął. Żona zaginionego o dwunastej w nocy wydzwoniła panie z korporacji X, zawiadamiając, że męża nie ma.
Panie przy telefonach natychmiast rozesłały wiadomość do wszystkich taksówek w mieście i okolicy, że zaginął kierowca wraz z seatem.
Zrobił się tłok w eterze, a taksówkarze zaczęli śledzić zielone seaty, których znowu w Kalinicach nie ma tak dużo. O wpół do drugiej w nocy koledzy namierzyli zielonego seata przed motelem na skraju miasta. Powiadomili policję i siebie nawzajem, wpadli do motelu i zastali kolegę wraz ze świeżo poznaną panią, która wcale, ale to wcale nie miała zamiaru napadać na taksówkarza, tylko wprost przeciwnie.
Żona, a siostra mojego fryzjera, zjawiła się tuż za nimi, pobierając męża wraz z samochodem do domu.
– I widzi pani, do czego to podobne?
Jest nieźle – powiedziałam, patrząc na swoją fryzurę.
Ja nie o tym – zdenerwował się fryzjer. – Ja o siostrze. I niech pani sobie wyobrazi, ona jeszcze chce, żeby on strzelił skruchę!
Milczałam, bo strzelenie skruchy w tym wypadku wydawało mi się rzeczą ze wszech miar właściwą.
– A przecież, gdyby miał inny zawód, w życiu by go nie namierzyli. Tak, tak, lekarz czy jakiś inny ma dużo lepiej w życiu. Takiego mu obciachu narobiła i jeszcze każe się przepraszać… To już chyba nawet ja mam lepiej.
Wyszłam od fryzjera i udałam się prosto na spotkanie z panią Tabłowską, która miała mi opowiedzieć, jak to wszystko się zmieniło na lepsze. Opowiedziała mi, owszem. I dodała, że wyjeżdża do Szczecina, bo tu nie ma perspektyw.
Wieczornego pociągu do stolicy również nie było, musiałam przenocować w miejscowym hotelu. Wracając rano do domu, zastanawiałam się nad niebezpieczeństwami, jakie grożą taksówkarzom. I doszłam do wniosku, że gdybym była mężczyzną, to nie chciałabym być taksówkarzem. A gdybym była taksówkarzem, tobym jednak strzeliła skruchę…