Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ula podniosła się.

– Świetna herbata. To co, jedziemy jutro do tego ortodonty? Na targu kupimy jabłka. – Ule ogarnął entuzjazm.

Dziwna ta Ula.

– Ostatecznie ziemia potrzebuje deszczu. Szczególnie przed długim latem – uśmiechnęłam się. Przecież nie jestem depresyjna!

Miała dziecko

Wczoraj krótki list od Niebieskiego – że mam dzwonić do odpowiednich urzędów i zapisywać się na rozmowę, faksem wysyła zaproszenie, które załatwił przez jakiegoś Davida Childhooda i przekazuje tysiąc dolarów na podróż na moje konto. Podskoczyłam z radości i pobiegłam do Tosi.

Tosia, jedziemy! – krzyknęłam od progu.

Ojejku, mamo, to wspaniale, ale czy ja muszę? Mam maturę w tym roku, taki wyjazd całkowicie mnie wybije z rytmu. Rozmawiałam z babcią i chętnie zostanę.

Zeszłam na dół, nie posiadając się ze zdumienia.

Właściwie mogłabym jechać sama, ale przecież nie zostawię jej na święta. Zupełnie nie znam swojej córki – byłam przekonana, że nie pozbiera się z radości. Ale Tosia powiedziała, że przecież ktoś musi zająć się domem (Borys i koty potrzebują człowieka, czyli jej, tak jakbym ja jej nie potrzebowała!) i że nie zostawi babci i dziadka, którzy są osobno, a nie powinni, i żebym to przemyślała.

– I odpocznij sobie – krzyknęła Tosia, po czym zarzuciła torbę podróżną na ramię i wybiegła z domu, gdzie już na nią czekał Jakub, który od czasu, kiedy rzekomo straszyłam go nożem, nie za chętnie wchodzi, kiedy jestem w domu.

Westchnęłam tylko. Tosia razem z całą klasą jedzie do Pragi na cztery dni, a ja zostaję sama.

Wróciłam dzisiaj wcześniej z redakcji i zastanawiam się, co robić. Całą radość diabli wzięli. Nie wiem, dlaczego mam ciągle być między młotem a kowadłem, wybierać między Tosia a Adamem. Nie tak miało być przecież!

Wyciągnęłam odkurzacz i postanowiłam doprowadzić dom do porządku. Ale ledwo podjęłam tę desperacką decyzję, zadzwoniła Moja Mama i zapytała, czy ja serio myślę o wyjeździe, bo przecież idą święta i mój brat może przyjedzie, ale oczywiście, jeśli chcę, to proszę bardzo, chociaż ona drży na myśl o samolocie, podróży, pieniądzach itd. No i szkoda, że nie będzie wnuczki (to znaczy Tosi), ale skoro tak postanowiłam, to trudno, ona nie będzie się wtrącać.

Wróciłam do przedpokoju ze ścierką w ręce, bo co mi po odkurzaczu, jak kurze niestarte. Wtedy zadzwonił Mój Ojciec, do którego zadzwoniła Moja Mama, i powiedział, że oczywiście on nic nie ma przeciwko temu, żebyśmy jechały, chociaż gdyby był na moim miejscu, to by nigdzie nie jechał, bo po co, teraz strach latać, i że być może to będą ostatnie święta, które moglibyśmy spędzić razem, bo on się nie czuje za dobrze, ale oczywiście nie szkodzi, jeśli chcę zostawić go na te ostatnie święta, to proszę bardzo, on nie ma nic przeciwko temu. Nastawiłam wodę na herbatę. Wypuściłam koty i spojrzałam na szybę w kuchni, zapapraną do połowy odciskami kocich łapek. Zaraz nauczył Potemka wspinać się i rozciągać na szybie, chyba żeby mi na złość zrobić. Tosia przecież uczy się do matury, więc nie może robić tak przyziemnych rzeczy jak odkurzanie czy nie daj Boże pranie, nie wspominając o myciu okien. Borys leży w przejściu i ciężko oddycha. Nie jest już młody, od kiedy samochód stoi w warsztacie i wracam kolejką, nawet nie podnosi się na zgrzyt klucza w zamku. Dotykam go delikatnie, otwiera oczy.

– Borysku, koteńku, na miejsce! – mówię, ale pies chyba nie jest zadowolony, jak się mówi do niego,,kotku”. – Pies! Na miejsce! – poprawiam się, a Borys podnosi się ociężale i lezie do pokoju.

Kiedy już przegoniłam Borysa, żeby się nie plątał pod nogami, doszłam do wniosku, że jestem zmęczoną kobietą, która sobie szybko posprząta i obejrzy może jakiś film wieczorem, zamiast siadać przed komputerem i przy telefonie zarazem. Ale nawet nie zdążyłam zamknąć szafki, w której nie znalazłam płynu do mycia szyb, kiedy zadzwoniła Moja Mama i zapytała, dlaczego godzinami rozmawiam przez telefon, dodzwonić się nie można, i że przemyślała wszystko, właściwie sobie jedźmy, bo zawsze to okazja, żeby zobaczyć trochę, świata, tylko żebyśmy bardzo uważały. Ledwo skończyłyśmy półgodzinną rozmowę i zdążyłam załadować pralkę porozrzucanymi malowniczo rzeczami Tosi, która przed każdym wyjazdem stwierdza, że wszystkie ciuchy ma albo brudne, albo niemodne, zadzwonił Mój Ojciec, który zapytał, po pierwsze, czy ja nie mam nic lepszego do roboty, jak tylko rozmawiać przez telefon, bo on się nie może dodzwonić, po drugie, jak ja sobie wyobrażam załatwienie wizy przed świętami, kiedy na rozmowy czeka się dwa miesiące i czy ma prosić swojego kolegę z MSZ, żeby mi to ułatwił.

Po rozmowach z rodzicami poczułam się kompletnie wypluta i zaczęło mieć dręczyć poczucie winy, że chcę jechać do Niebieskiego i ich zostawić na pastwę losu i na święta, i co będzie, jeśli to rzeczywiście ostatnie święta, które moglibyśmy spędzić razem.

Odkurzacz stał na środku przedpokoju, zlew był pełen wczorajszych naczyń, w pralce jeszcze nie było proszku, gdzieś mi się podziała ściereczka do kurzu, a koty siedziały na zewnętrznym parapecie i przeciągały się, brudząc szybę również od zewnętrznej strony.

Chcę jechać! Marzę o tym i, niestety, tęsknię do Niebieskiego. Niechby sobie nawet gazetę czytał albo głupi mecz oglądał. Albo trzymał wiertarkę w szafie pod swetrami. A wiertarka leży spokojnie w kuchni, tam gdzie j ą przełożyłam po jego wyjeździe i ani myśli udać się z powrotem do szafy na ubrania. Tak mi się zrobiło przykro z tego powodu, że sięgnęłam do szafki koło zlewu i przeniosłam ją z powrotem do pokoju. A co mi to przeszkadza! Niech przynajmniej wiertarka sobie leży tam, gdzie j ą lubił trzymać.

Zadzwoniłam do koleżanki z zaprzyjaźnionych linii lotniczych, która mi powiedziała, że wszystkie loty są zabukowane od września, ale wsadza mnie i Tosię na listę oczekujących, że będzie pilnować i jeśli coś się zwolni, to natychmiast da znać. I w taki oto prosty sposób zrobiła się siódma.

Sprzątałam do dziewiątej wieczorem, posunęłam się nawet do wymycia okna w kuchni, ale tylko od wewnętrznej, bo na zewnętrze zabrakło mi sił. I kiedy wreszcie wylądowałam na kanapie koło Borysa, który uznał, że komenda „na miejsce” znaczy „idź, kochanie, i połóż się na kanapie, wybrudź ją trochę i nie zwracaj uwagi na tę kobietę, która sprząta”, zadzwoniła do mnie Agnieszka, czy może pilnie i natychmiast wpaść, bo ma pilną i natychmiastową sprawę. Może, oczywiście, czemu nie, właśnie domek jest czysty, ja jestem wykończona i chcę się położyć spać, ale czemu nie!

Agnieszka przyjechała o wpół do dziesiątej, uściskała mnie serdecznie, ogarnęła wzrokiem moje niewielkie gospodarstwo i powędrowała za mną do łazienki – pranie się wyprało i musiałam je powiesić – powiedziała:

– Ja to cię podziwiam, że tak dobrze sobie ze wszystkim radzisz, i praca, i dom. No, ale cóż, jesteście we dwie, a ja mam cztery osoby do obrobienia!

Byłam o krok od sprostowania, ale machnęłam ręką, w myślach oczywiście machnęłam, bo właśnie wyjmowałam prześcieradła i machnąć w rzeczywistości nie miałam jak. Niech sobie mnie podziwia. W końcu należy mi się.

Powiesiłam pranie i przeszłyśmy do pokoju. Przewracałam się ze zmęczenia. Agnieszka siadła na fotelu, oznajmiła, że przewraca się ze zmęczenia, oraz zainteresowało ją, dlaczego pozwalam psu leżeć na kanapie.

A potem nagle i niespodziewanie przeszła do rzeczy, to znaczy zapytała, czy mój Nieletni Siostrzeniec może u mnie pomieszkać. Właśnie przełykałam i łyk herbaty stanął mi kością w gardle.

– Jedziemy do Anglii. On chodzi do szkoły – dodała Agnieszka wyjaśniająco, a mnie głos nie chciał wrócić.

Na myśl o Nieletnim ciarki mi przeszły po grzbiecie, wizja niebiańskiego spokoju, który miał być moim udziałem, ulotniła się, nie pozostawiając po sobie nawet wspomnienia.

Do Anglii? – zapytałam inteligentnie, żeby przy gotować się do podjęcia decyzji.

23
{"b":"100580","o":1}