Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Poprosiłam w redakcji o trzy dni urlopu – ale jaki to urlop, kiedy i tak muszę zrobić korektę tekstów sprzed tygodnia. Adama nie ma, znowu pojechał „coś załatwić”, a ja tak bym chciała posiedzieć z nim zwyczajnie, spokojnie spędzić trochę czasu, napalić w kominku i po prostu pobyć. Myślałam, że przez te ostatnie dni będziemy razem – Niebieski, Tosia i ja. Ale już na wieczór zapowiedziała się Agnieszka z Grześkiem – bo trzeba Adaśka pożegnać, a jutro wpadną Renka i Ula z mężami. Pojutrze wydaję obiad rodzinny na pożegnanie i tyle tego bycia razem. Ech, życie… Może i lepiej, bo Tosia obrażona, a mnie dusi z przerażenia.

I jeszcze ten cholerny, wstrętny Jakub, na którego się tak nabrałyśmy. Skąd w młodych ludziach taka potrzeba zdradzania pięknej dziewczyny? Muszę w końcu iść na górę i porozmawiać z Tosią jak kobieta z kobietą.

Drzwi zamknięte. Pukam.

Nie chcę z tobą rozmawiać! – mówi moja córka urodzona przeze mnie w bólach.

Tosia, proszę cię!

Stoję pod drzwiami i zastanawiam się, czy robię słusznie. Ale, jak mawia Adam, to nieważne, że ona cię nie wpuszcza, może kiedyś sobie przypomni, że ty pod tymi drzwiami stałaś.

Co chcesz? – Drzwi się uchylają.

Tosia, pogadajmy – podejmuję raz jeszcze próbę – tak nie może być.

Ojciec po mnie przyjedzie i zabierze mnie na obiad – mówi Tosia. – On mnie rozumie.

Wycofuję się.

Nie mogę być zazdrosna o kontakty Tosi z ojcem. Nie mogę i nie powinnam.

Ale, do cholery, JESTEM! Co to znaczy ojciec po mnie przyjedzie? Czy był przy nas, jak miałyśmy jeden zdechły serek w lodówce? Czy obchodziło go, jak sobie radzimy? Czy miał czas spotykać się ze swoją córką, jak leciał na Jolę? Dopiero teraz, kiedy Jola, zdaje się, odrobinę zmądrzała i już nie jest uzależnioną żoną, przypomniał sobie, że ma dziecko? Dorosłe? Nieledwie kobietę? Kiedy trzeba iść na wywiadówkę, to nie ma czasu, ale popisać się córką w knajpie może? I kiedy ten beznadziejny Jakub, który nigdy mi się nie podobał, spotyka się z jakąś Ewką, Tosia chce o tym rozmawiać z ojcem, który jest nie lepszy?

Eksio ostatnio spędza z Tosia sporo czasu, zupełnie jakby ją dopiero teraz poznał. Powinnam się cieszyć, cieszyć, cieszyć, ale do diabła z radością! Teraz mi ją zabiera, ot co! Może jeszcze pozwala jej palić!

Ściągam ze strychu walizki. Nie wiem, w którą spakuje się Adam. Pół roku minie jak z bicza trząsł, ale w jednej walizce? Może wziąć moją, postmałżeńską – prezent od Eksia, jest co prawda żółta, ale za to ma kółeczka. W dwie może jakoś go spakuję. Wcale się nie cieszę, że przyjdzie Agnieszka i Grzesiek. Wcale. Powinni siedzieć w domu i w ogóle nie zajmować się wyjazdem mojego Adasia. Tylko ja się powinnam tym zajmować.

Wczoraj kupiłam mu przepiękny sweter. Jest taki mięciutki i cudowny, że aż mnie skręca na myśl, że będzie w nich chodził nie przy mnie. Ale mój dobry charakter wziął górę nad moim beznadziejnym egoizmem i dam mu teraz, a nie kiedy wróci.

A w ogóle, co to za pomysły, żeby Eksio tutaj przyjeżdżał po Tosię? To nie jest małe dziecko. Mogli się umówić gdziekolwiek, na przykład na przystanku kolejki. Albo, jeszcze lepiej, w mieście. I najlepiej wtedy, kiedy Adam wyjedzie, przecież Tosia wie, że zostało nam tak niewiele czasu, ale co ją to obchodzi. Wszystko przez tego obrzydliwego Jakuba. A Adam nie powinien chcieć wyjeżdżać, ot co. Zostaję sama jak palec w taką obrzydliwą pogodę, i to wtedy, kiedy trzeba wykopać bulwy dalii, bo się zmarnują, a na dodatek wtedy, kiedy nieubłaganie zbliżam się do czterdziestki. Taka jest prawda.

Adam dzwoni, że będzie po siódmej. W taki oto właśnie sposób mój trzydniowy urlop okazuje się marnotrawstwem. Jutro jedzie do Szymona, bo obiecał mu coś jeszcze załatwić przed wyjazdem, konto założyć czy coś w tym rodzaju, i musi być w radiu, żeby się pożegnać, i wszystko jest ważniejsze niż j a.

Ale nie będę przecież zazdrosnym dzieckiem, skoro jestem dojrzałą kobietą. Stawiam walizki w sypialni i biegnę do kuchni. Zrobię na dzisiejszy wieczór coś bardzo niezdrowego, czego na pewno nie ma w Ameryce. Zapiekankę, którą Adam uwielbia, z ziemniaków i boczku parzono – wędzonego, z bazylią i czosnkiem.

Ciekawe, kiedy zrozumiem, że nie należy się wtrącać do własnych dzieci, nawet jeśli na pierwszy rzut oka potrzebują tego. Mam na to dowód niezbity. Tosia wyfrunęła z Eksiem, ja zajęłam się czynnościami pożytecznymi, takimi jak krojenie boczku parzono – wędzonego przy współudziale kotów i Borysa, który odzyskuje węch natychmiast, jak wyjmuję boczek z lodówki, a tu proszę bardzo, brzęczyk domofonu. I przez okno widzę, jak Jakub wysportowanym krokiem sunie w kierunku drzwi jak gdyby nigdy nic. Z kawałkiem boczku w dłoni rzuciłam się do drzwi. Cóż za śmiałość! Trudno to sobie wyobrazić! Uśmiech na przystojnej gębie, już by lepiej było, żeby może jakaś ospa – i jak gdyby nigdy nic, kłania się grzecznie i serdecznie zagaja:

– Dzień dobry pani Judyto, jest moje słońce?

– Zachmurzyło się – mówię ostrożnie – więc nie ma.

– Umawialiśmy się, stało się coś?

Ty psie – warczę – nic się nie stało! Nic, oprócz tego, że spotykasz się z jakąś Ewką, że oszukałeś niewinną istotę, która wiązała z tobą niedojrzałe (mam nadzieję) uczucie, nic się nie stało, ale ja nie pozwolę ci krzywdzić mojego dziecka, nie będziesz tutaj stał sobie w progu jak gdyby nigdy nic – i prask go połciem boczku z lewej strony, i prask z prawej – nie pokazuj mi się więcej na oczy! Możesz inne dziewczyny sobie zwodzić, ale moją Tosię zostaw w spokoju! Otwieram oczy i przyglądam się boczkowi, który trzymam w ręku.

– Nie ma i, jak sądzę, to dość śmiałe, przychodzić tutaj po tym wszystkim…

– Po jakim wszystkim?

Proszę, nawet młody chłopaczyna już jest wprawiony w grach i zabawach płciowych. O mały włos ja, dorosła kobieta, dałabym się nabrać na tę niewinność drzemiącą w błękitnych oczkach, ale nie daję.

– Sam pan chyba najlepiej wie, o czym mówię.

Co prawda, już mówiłam mu na ty, ale na ty mogę być z przyjacielem mojej córki, z wrogiem będę zawsze na pan.

Co się stało?

Przepraszam, ale jestem zajęta.

Wyciągam przed siebie boczek i nóż, Jakub cofa się nareszcie. Zamykam drzwi i już przez okno w kuchni widzę, jak zamyka za sobą furtkę.

Żegnaj, Niebieski

A więc jednak wyjeżdża. Właściwie dopiero wczoraj to do mnie dotarło. Może mimo wszystko miałam jakąś wredną nadzieję, że coś się wydarzy. Na przykład Adam stanie w drzwiach, rozejrzy się i powie: nigdzie nie jadę, nie chcę się z tobą rozstawać.

Tosia pogodziła się z Adamem, przeprosiła, przysięgła, że nie będzie palić, ale była zdenerwowana. Adam ją przeprosił, że nie załatwił tego z nią, tylko ze mną. Oczywiście teraz razem są przeciwko mnie, ale to jest lepsze, niż gdyby byli przeciwko sobie; uściskali się, ale jakoś mnie serce boli.

My nie spaliśmy przez całą noc. Walizki stoją w przedpokoju, moja żółta i Adasia w kratę niebieską, paszport i bilet na stole, żeby nie zapomnieć, o siódmej przyjedzie po nas Grzesiek i odwiezie na lotnisko. Skończyliśmy się pakować o drugiej, nie wiem, dlaczego wszystko zawsze na ostatnią chwilę. A potem siedzieliśmy w wannie czterdzieści minut, razem, aż wystygła woda. A potem poszliśmy do łóżka. A potem zrobiła się piąta trzydzieści i Adam się podniósł, a ja razem z nim. Siedziałam na brzegu wanny i patrzyłam, jak się goli.

Pędzel z borsuka, krem do golenia, Niebieski używa normalnej maszynki, a ja gapię się, jak ostrze wędruje pod brodą, po policzkach, raz i jeszcze raz; jak Adam naciąga skórę i śmiesznie podnosi głowę, żeby się widzieć w lustrze. Lubię patrzeć, jak się goli. Odkłada maszynkę, bierze znowu pędzel, maże mój nos

– Tylko Szymon, jak był mały, to lubił patrzyć, jak się golę – mówi i dalej skrobie po sobie maszynką, a mnie łzy stają w oczach, bo oto mój mężczyzna szykuje się do wyjazdu, a ja nic nie mogę zrobić, żeby go zatrzymać.

17
{"b":"100580","o":1}