Литмир - Электронная Библиотека
A
A

A skądże – mówi Ula – bardzo rozsądnie. – Isia zażyczyła sobie wynajęcia klubu. Chce obejść osiem nastkę hucznie, ale za to bez rodziny – wzdycha. – To już ty masz lepiej. I taniej – dodaje po chwili.

– Ciociu, a gdybym Andrzeja zamienił na Jurka, i wtedy Ola zostałaby z… – Piotrek wchodzi do kuchni, nie bacząc na to, że rozmawiam z Ula o rzeczach ważnych.

– Piotrek, zlituj się – jęczę – zrób jak chcesz.

Czy ty się kochasz w Agatce? – pyta Ula i widzę, że Piotrek robi się czerwony.

Ja? – prycha jak Zaraz, nie przymierzając – ja???

No to dlaczego chcesz koniecznie mieć wylosowaną Agatkę? – pyta trzeźwo Ula.

– Bo mam prezent dla niej – warczy Piotrek. – Bo mi Tosia dała. Tylko dlatego. Nie lubię głupich dziewczyn. I wtedy bym oszczędził na prezencie, o to tylko chodzi! A nie mam prezentu dla Andrzeja, poza tym on jest głupi!

Piotrek wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Patrzę na Ule, ale nie mogę mieć pretensji. Przecież ona ma córki.

– Zakochany – mówię cicho – ale nie wolno o tym głośno mówić.

– Dlaczego? – pyta Ula. – Przecież wtedy można coś doradzić, pogadać… I skąd wiesz?

Pogadać i doradzić można dziewczynce. Chłopcy mają inaczej zbudowany mózg. Jak są wściekli albo nieszczęśliwie zakochani w starszym wieku, napadają na ościenne państwa, ot co. I Ula o tym nie wie?

– Nic nie można zrobić – szepczę. – Wczoraj zużył cały mój puder, ten, który kupiła mi Agnieszka w strefie wolnocłowej i który oszczędzałam, jak się okazuje, całkiem niepotrzebnie. Wiesz po co? Żeby nie było widać trądziku! A on przecież nie ma trądziku! Dezodorantem tak jedzie w łazience, że najpierw muszę wietrzyć, a dopiero potem się kąpać. To są objawy zakochania, prawda? A ty tak prosto z mostu, trochę delikatności, Ula!

Ale Ula szybko zmienia temat:

To prawda, że na urodzinach Tosi będzie Eksio?

Tak – potwierdzam i czuję się w obowiązku do dać: – Tosia bardzo chciała, to przecież jej ojciec, dobrze, że nam się jako tako ułożyły stosunki i możemy już na siebie patrzeć, prawda?

Nie pamiętasz, co on ci zrobił?

– Ech – machnęłam ręką – gdyby nie on, nigdy nie spotkałabym Adaśka, więc pewno lepiej się stało. Zresztą – dodaję konfidencjonalnie i nie bez pewnej satysfakcji – Jola się wyprowadziła. Eksio mówi, że po to się rozstali, żeby móc się przekonać, czy chcą być rzeczywiście razem. – Kręcę głową z niedowierzaniem. – Czy naprawdę kobiety zawsze się muszą nabierać na takie dyrdymały?

– Nie masz słodzika? – Ula odsuwa od siebie cukierniczkę. – Posłodziłabym sobie… Życie mi zawsze brzydnie w listopadzie…

– Ula! – cieszę się jak dziecko, bo mam jedyną w swoim rodzaju okazję, żeby powtórzyć jej to, czego mnie uczyła. – Listopad to najlepszy miesiąc w roku, ponieważ do następnego listopada mamy całe jedenaście miesięcy! A już od Wigilii dni są dłuższe – rozmarzam się – i za chwilę wiosna!

Ula wychodzi przed jedenastą. Spać, spać, spać. Niestety, łazienkę okupuje Tosia, czekam cierpliwie, potem nalewam sobie wody do wanny i dłuższą chwilę szukam mydła. Nie ma. Myję się szamponem przeciwłupieżowym Piotrusia. Jak miło odpocząć po całym dniu bieganiny! A potem widzę, że w polu widzenia nie ma żadnego ręcznika! Wściekła owijam siew szlafrok, Tosia siedzi w kuchni i rozmawia przez telefon.

– Tośka, dlaczego mi wzięłaś ręcznik?

– Poczekaj, Kuba… – mówi Tosia do słuchawki i zakrywa ręką telefon. – Czerwony?

– Zielony! Czerwony jest Piotrka! – Ale był tylko czerwony! Wzięłam czerwony, bo mój był żółty i nie było go! To znaczy, że Piotrek wziął twój!

– A gdzie jest jego?

Tosia wzrusza ramionami i wraca do rozmowy. Rozmowy telefoniczne o tej porze doprowadzają mnie do szału. Nie mogą sobie pogadać w dzień? Ale nie chcę się czepiać, ostatecznie Tosia jest dorosła.

Zostawiam mokre plamy na podłodze i sięgam do szafy. Codziennie jest ten sam problem. Piotrek nie jest w stanie zapamiętać, który ręcznik jest jego. Jak to dobrze, że już niedługo wracają jego rodzice, i to oni nie będą się mogli wycierać po kąpieli. Jeszcze tylko wypuścić psa, sprawdzić pocztę – nie ma listu od Adasia, wpuścić psa i spać, spać, spać.

Czar czterech kółek

Dlaczego nic nie napisał? Już trzeci dzień telekomunikacja łaskawie mnie łączy, a tu brak nowych wiadomości. W sobotę do niego zadzwonię. To właściwie dobrze, że być może jest wściekły, bo to by znaczyło, że mu bardzo zależało na naszym przyjeździe. Lepiej, żeby był wściekły dlatego, że mnie nie widzi, niż dlatego, że mnie widzi.

Jadę do redakcji, po pracy mam odebrać drukarkę z naprawy, potem wejdę na chwilę do Mojej Mamy. Piotrek będzie dzisiaj do wieczora u Arka, stamtąd go odbiorę. I znowu będę w domu dopiero w nocy. Czy ja na pewno chciałam mieszkać na wsi? Może mi się tylko wydawało?

U Mamy siedzę dwie godziny. Bardzo drży o Tosię i czy to dobrze, że Tosia zmieniła historię na biologię, bo przecież biologia jest trudna i jak ona nadrobi zaległości. Czy jeżdżę ostrożnie, bo teraz tylu wariatów na drogach? Żebym nie przekraczała sześćdziesięciu na godzinę. A jeśli wpadnie na mnie tir? Czy nie lepiej jednak, żebym jeździła kolejką. I czy uważam na nowy samochód Agnieszki i dlaczego oni są tak lekkomyślni, żeby pożyczać samochód. Nie głodujemy? Bo przecież jestem taka zapracowana, więc tu są gołąbki, bo Piotruś lubi, żeberka, boje lubisz, chociaż chyba ostatnio przytyłaś, kochanie, dynia marynowana, bo Tosia lubi, i pomidorowa w słoiku litrowym. Żebyśmy nie umarli z głodu. Bronię się resztkami sił przed wzięciem żółtego serka oraz bardzo dobrych parówek, które Moja Mama kupiła specjalnie.

Nie wiem, skąd w rodzicach moich przekonanie, że głodzę własne i cudze dzieci, przy jednoczesnym przekonaniu, że sama jestem spasiona. Ale potem sobie przypominam, że to jest przecież sposób dbania o mnie i jestem wzruszona, zanosząc te wypchane torby plastikowe do samochodu.

Stoję w korkach, to najmniej przyjemna strona mieszkania na wsi. Pod nowym wiaduktem nie mieszczą się samochody ciężarowe i jak zwykle robią się korki. A gdyby wybudować na wszystkich drogach dojazdowych wiadukty, pod którymi nie mieściłyby się nie tylko samochody ciężarowe, ale również osobowe? Jakże przyjemnie jeździłoby się po pustym mieście… W porę sobie jednak przypominam, że jako osoba mieszkająca poza miastem nigdy bym tam nie wjechała. Odbieram od Arka naburmuszonego Piotrka, wracamy do domu. Jest ciemno i zimno.

Bramy nie można otworzyć, bo zamarzła. Zostawiam samochód przed bramą, wypakowujemy zakupy i zapasy Mojej Mamy. Piotrek na widok Tosi wypogadza się, wydaje mi się, że Tosia jest dla niego alfą i omegą w jego sprawach miłosnych oraz trądziku, którego nie ma. Pewno zajrzała do mnie do komputera. Czy samochód może zostać przed bramą? Nie mam siły dzisiaj odmrażać kłódki.

Nie mógł.

Rano otwieram furtkę i biednym moim oczom przedstawia się okrutny widok. Samochód Grześków, nowy i drogi, stoi na cegłach. Wszystkie cztery koła diabli wzięli, a alarm ani myślał się włączyć. Wsadzam Piotrka w kolejkę i sama dzwonię na policję. Przyjeżdżają niebawem. Spisują protokół, coś podpisuję. Co mam teraz zrobić? Zgłosić do ubezpieczyciela. Wsiadam w kolejkę, klnąc, na czym świat stoi. Dlaczego żyję w kraju, w którym nie można zostawić spokojnie samochodu, w dodatku cudzego, przed domem? Nie przestanę się temu dziwić.

W wagonie na szczęście jest miejsce. Wciskam się obok dwóch młodych mężczyzn. Są pogrążeni w rozmowie. Za oknem biało, zaczyna się zima, i tak późna w tym roku.

– On jest terminator! – słyszę, chcąc nie chcąc, fragment rozmowy.

No, przynajmniej tym razem trafiam na kulturalnych ludzi rozmawiających o filmach, choć może nie najwyższego lotu.

Jaki tam terminator! – Drugi mężczyzna nie ukrywa kpiny w głosie. – Ja sam słyszałem, jak powiedział, że w miesiąc będzie ją miał!

W miesiąc? – Pierwszy mężczyzna aż nachyla się do kolegi. – W miesiąc? W miesiąc, stary, to każdy ją może mieć. Jutro, pojutrze, to są terminy! Miesiąc!

30
{"b":"100580","o":1}