Aha – przyjmuję do wiadomości i w dalszym ciągu nie wiem, dlaczego zostałam wyrwana z pracy. Dla mnie to dość błahy powód – rozważania o roli szkoły w życiu codziennym ucznia.
– A więc, jak już wspomniałam, szkoła tylko pomaga, pomaga – pani Welczes kładzie nacisk na „pomaga” i patrzy na mnie badawczo, czy zrozumiałam – pomaga w trudnej roli wychowawczej. Ale na szkołę nie spadają obowiązki wychowywania dzieci tylko dlatego, że rodzice nie poświęcają im czasu! To prowadzi do wykolejenia się tych młodych ludzi! Od łyczka do rzemyczka! Najpierw krótkie kłamstwo, potem dowcip, a potem kradzieże, rozboje, morderstwa! Tak, proszę pani, właśnie tak!
– Czy to ma związek z Piotrkiem? – pytam przestraszona nieco.
Pani Welczes patrzy na mnie wrogo.
– Czy pani jest matką?
– Nie, ciotką – mówię, zastanowiwszy się, bo przecież już to mówiłam.
– A gdzie matka dziecka?
– W Londynie – odpowiadam, nie chcąc wyjaśniać owej pani, że powinna poznawać rodziców swoich uczniów. W końcu Agnieszka biega na każdą wywiadówkę.
– No właśnie! Nic dziwnego, że dziecko tak się zachowuje!
– Jak? – pytani ponownie. Zawsze nienawidziłam wywiadówek.
– To pani nie wie, co on dziś zrobił???
– A skąd mam wiedzieć? Przecież rozmawiam z panią dopiero pół godziny! – wyrywa mi się, ale na szczęście pani Welczes nie zwraca na mnie uwagi.
– A więc pani syn przyszedł dzisiaj do szkoły, ach, nie chcę nawet mówić, ale muszę powiedzieć, w koszulce, która miała napis…
Aż czuję dreszcze na plecach. Jaki to był napis?,,Fuck me?” „Wolna miłość?” „Onanizm powoduje wady” i maluteńkimi literami pod spodem „wzroku”?
– „Chcę być księdzem, jak mój ojciec!” – wybucha pani Welczes.
Oddycham z ulgą.
– To nieprawda – staram się natychmiast wyjaśnić to nieporozumienie. – Ojciec Piotrusia jest ekonomistą, tak jak mój mąż, były – dodaję niepotrzebnie.
– Proszę pani! – mówi dobitnie pani Welczes. – To niedopuszczalne! Nic dziwnego, że dziecko chowane w takiej rodzinie tak się zachowuje! Jeszcze jeden taki wyskok i Piotrek będzie zawieszony w prawach ucznia!
Jeszcze mi tego brakowało. Wracam do domu i zastanawiam się, jak mam rozmawiać z Piotrusiem. Nie mógł tej koszulki włożyć, jak rodzice przyjadą? Wredne dziecko.
Na dzisiaj mam dosyć. Piotrek schował się w swoim pokoju, wpadam do niego bez pukania.
– Jutro przeprosisz panią Welczes, księdza i dyrektora szkoły! Ja tego za ciebie nie będę załatwiać! – krzyczę od progu.
Piotrek siedzi na tapczanie oklapły jakiś.
– Ale ciociu, to nie moja wina – szepcze. – Wszystko jedno czyja – odpowiadam ostro. – Jeśli nie załatwisz tej sprawy, nie pójdziesz na mikołajki.
Sięgnęłam po ostateczność. Piotrek na zabawę mikołajkową szykuje się od wyjazdu rodziców. Wczoraj w szkole było losowanie – ma kupić prezent Arturowi, ale cały wieczór dyskutował z Tosią, co ma zrobić, żeby się zamienić na Agatkę.
– Ciociu, to nie była moja koszulka… – jęczy Piotrek – to Kamil mi powiedział, że ja się na pewno nie odważę jej – włożyć, i to wszystko wina Kamila…
– Kamil cię podpuścił, tak? Bo jesteś bezwolnym stworzeniem, tak? I śmieje się z ciebie w kułak! Piotrek! Jutro tą sprawę załatwisz… sam, bez zwalania na Kamila.
– Przeproszę, ciociu… – szepcze Piotrek i widzę, jaki jest jeszcze strasznie mały i dziecinny.
– I obiecaj, że już nigdy się tak głupio nie zachowasz.
– Obiecują… – szemrze, a ja wychodzę i zostawiam go samego.
– Mamooo!
Tosia wchodzi do kuchni, gdzie lepię chyba setny pieróg ruski. Nie robię tak dobrych jak Moja Mama, ale zdecydowanie chcę mieć z głowy obiady na następne trzy dni. A poza tym jednak gotowanie uspokaja.
– Słucham – mówię, bo cóż tu innego można powiedzieć własnemu dziecku.
– Ty nie bądź taka okrutna dla Piotrka, bo on nie miał wyjścia.
– Słucham? – Teraz odwracam się w kierunku Tosi i mąką posypuję podłogę. – Czy ja dobrze słyszę?
– No tak. Bo wiesz, Kamil przyniósł tę koszulkę do szkoły. I zapytał, kto się odważy założyć. Podpuścił Piotrka tylko dlatego, że rozmowie przysłuchiwały się dziewczyny z klasy.
– I co z tego?
To, że Agatka również słyszała.
– I co z tego? – Sto drugi. Jeszcze z pięćdziesiąt i będę. mogła odpocząć.
No to Piotrek musiał.
Tosia, zmiłuj się nade mną! Nic nie musiał.
Bo ty nigdy nie byłaś prawie dwunastoletnim chłopcem, mamo! – mówi z pretensją Tosia i właściwie ta prawda mnie olśniewa. Nie byłam i nie będę, mogę dodać śmiało. – A Agatka się z nim na jutro umówiła po szkole.
– Jaka Agatka? – pytam, bo mi się kręci w głowie od tego wszystkiego.
– No ta, w której się Piotrek kocha, nie rozumiesz? Więc nie bądź dla niego za surowa.
Powoli dociera do mnie prawda. Mój siostrzeniec jest zakochany i wymaga specjalnej troski. Ale ja też jestem zakochana, a nie zauważyłam, żeby ktoś się z tego powodu nade mną pochylił.
Wieczorem jemy pierogi w zupełnej zgodzie. Na kolację załapała się Ula, która wykorzystała moment, że nie siedzę przy komputerze, tylko podaję pierogi jak prawdziwa ciocia. Ula zawsze wywącha pierogi.
– Ciociu – odzywa się Piotrek, który odzyskał głos – jakbyś wylosowała kogoś do dania mu prezentu i byś się chciała zamienić, to co byś zrobiła?
– Nie mówi się do dania, tylko żeby mu dać – poprawiam natychmiast i zalewa mnie fala wstydu. Biedne dziecko prosi o radę, a ja mu tu wyjeżdżam z poprawkami języka. A przecież dziecko na telewizorze się uczy, to jak ma mówić? – Zamieniłabym się.
No bo Piotrek wylosował Artura – rzuca Tosia.
Tosia, podaj pomidory – mówię do Tosi.
– Nie jedz pomidorka, bo był używany przez muszki – mówi Tosia. – Nie możesz się zamienić z kimś, kto ma Agatę?
– Ja chcę pomidora. Nie mogę. Bo Agatę wylosowała Lusia, a Lusia nie lubi Artura.
To zamień się z kim innym na Artura, a potem tego innego z Lusia.
Chciałem. Ale chłopaki się chcą wymienić tylko na Andrzeja. Jakbym miał Andrzeja, to mógłbym poprosić Tomka, żeby wziął Artura, bo Tomek ma Ewę, a Ewa przyjaźni się z Aśką. I wtedy Aśka, którą wylosowała Karinę, mogłaby ewentualnie się zamienić na Ewę, a ja bym zamienił Karinę z Lucyną, bo Lucyna ma Baśkę i jej nie lubi. Jakbym miał Baśkę, to Lusia by się zamieniła na Agatę, bo się przyjaźni z Baśką.
Jak wiesz, co masz zrobić, to czemu tego nie robisz? – zakręciło mi siew głowie od imion.
Bo Ewa nie przyszła dziś do szkoły, jest chora.
To co ja mam zrobić?
– Może będzie jutro – podpowiedziała Ula.
– A jak jej jutro nie będzie? – jęknął Piotrek.
– To kupisz prezent Arturowi. Czy to ma jakieś znaczenie? Przecież lubisz Artura.
– No tak, ale ja nie wiedziałem, że Ewy nie będzie i wczoraj zamieniłem Artura na Andrzeja. A Andrzej nie chciał, żebym ja go miał. Powiedział, żebym się walił. Nie chcę zostać z Andrzejem!
Nie powiedziałam „jak się wyrażasz”. Rozumiałam go. Ja też parę razy w życiu nie chciałam zostać z jakimś nieprzyjemnym mężczyzną. Ale moje możliwości rozumienia nastoletniego chłopca były mocno nadwerężone.
– Tosia ci pomoże – powiedziałam przewrotnie i zajęłam się sprzątaniem ze stołu.
Ula dzielnie mi zaczęła sekundować. Tosia z Piotrkiem zostali w pokoju, udzielając sobie rad na temat mikołajek, a myśmy poszły do kuchni. Zrobiłam pyszną herbatę, umyłam talerze i zapaliłam małą lampkę na stole. Nareszcie poczułam się jak w domu. Z pokoju doleciał mnie głos spikera:
– Nierozgrzany Piecyk wbiega na boisko! Gdyby był Adam… Siedzieliby sobie wszyscy troje przed jakimś meczem, a my byśmy sobie siedziały w kuchni. Zupełnie jak teraz. Tylko że Adama nie ma i wtedy to nasze siedzenie w kuchni już nie jest takie smakowite.
Kiedy urodziny Tosi? – pyta Ula, a mnie się robi głupio, bo przecież Tosia chciała samą rodzinę i chociaż Ula jest jak rodzina, to jednak rodziną nie jest.
– Dwunastego grudnia – mówię spokojnie, biorę głęboki oddech. – Ale postanowiłyśmy zaprosić tylko rodzinę, nie gniewasz się?