Adam wyciera ręcznikiem twarz, a ja idę do kuchni i przygotowuję ostatnie nasze wczesne śniadanie.
I tak oto siedzimy w kuchni przy zapalonym świetle, i kawie, i herbacie, i to nasz ostatni poranek. Adaśko ubrany w cudowny nowy sweter, w którym wygląda bosko i z którego się bardzo ucieszył.
Oczywiście poryczałam się w nocy jak jakaś głupia baba, co nie potrafi żyć bez faceta. A wcale nie chciałam niszczyć Adaśkowi tego wyjazdu, tylko jakoś smutno mi się zrobiło, że jednak jedzie. Pół roku to jedna osiemdziesiąta mojego dotychczasowego życia, a gdybym miała jeszcze na przykład żyć rok, to byłaby jedna druga mojego przyszłego życia. A już jedna druga życia, które mi pozostało, to nie w kij dmuchał. Próbowałam to wytłumaczyć Adasiowi, ale dostał takiego ataku śmiechu, że nie sądzę, żeby wiele zrozumiał. Więc najpierw płakałam, ale potem trochę się też śmialiśmy.
Zaraz i Potem śpią zwinięte na parapecie, Borys wlazł do rozbebeszonego łóżka, Adam go tam przydybał, jak poszedł po walizki, Tosia nie pojedzie na lotnisko, bo ma zaliczenie z angielskiego, ale powiedziała Adamowi, że pojechałaby na pewno, gdyby nie to zaliczenie. Siedzimy w tej kuchni, za oknem robi się różowo, dawno nie oglądaliśmy razem świtu, ale mam jakieś okropne przeczucie, że to ostatni raz, że coś się stanie, że on nie wróci.
Będziesz pisał?
Pisał i dzwonił – mówi Adaś i mnie przytula. – Pół roku to nie wieczność, naprawdę, Jutka, nawet się nie zorientujesz, kiedy będę z powrotem.
Ale gdyby mi zostało jeszcze pół roku życia, to wtedy…
Judyta! Nie zostało ci pół roku! Zostało nam dwa miesiące do świąt, natychmiast po przyjeździe się zorientuję i być może przyjedziecie…
– Ale przecież rozstajemy się… – jęknęłam. – Wiesz co? Zdanie,,rozstajemy się” brzmi dla jednej strony pesymistycznie, a dla drugiej optymistycznie, więc bądź po właściwej stronie.
– Co ty za głupoty opowiadasz? – zdenerwowałam się.
– Cytuję.
– To mi nie cytuj żadnych idiotów. – Już nie byłam smutna, tylko zła.
Naprawdę nie chcesz wiedzieć, czyj to cytat? Trwałam w obrażeniu odwrócona w stronę świtu. Adam stanął za mną i objął mnie. Uwielbiam, jak przytula mnie do swojego brzucha.
– To cytat z twojego listu do czytelniczki… – Całuje mnie w szyję. – Kocham cię…
A jednak niegłupio powiedziane… I nie będę rozważać, czy mówi tak tylko, żeby mnie wesprzeć, czy mnie kocha, czy może myśli, że mnie kocha, czy może czuje, że myśli, że mnie kocha, ponieważ to jest zupełnie, ale to zupełnie obojętne. Jest mężczyzną mój ego życia, mojego dalszego życia, mam do niego bezgraniczne zaufanie i wiem, że wszystko, co się zdarza, zdarza się po coś, i będę na niego czekać i tęsknić, i w ogóle…
– Tosia ma teraz naprawdę stresową sytuację – przypomina mi Adam. – Dbaj o nią i o siebie.
Nic na to nie poradzę, że czuję się tak, jakbyśmy się rozstawali na wieki.
Grzesiek dzwoni do furtki za piętnaście siódma.
– Chciałem być wcześniej, bo nie wiadomo, jak się będzie jechało. O, mażesz się? – Spojrzał na mnie i upił łyk mojej herbaty. – Słodzona, obrzydlistwo. Tylko tyle bagażu na tę emigrację? – roześmiał się radośnie, a mnie serce podskoczyło do ramienia i tam zostało przez dłuższą chwilę. – Stany, kurczę pieczone, sam bym się tam pobujał, te Murzynki, te Mulatki…
– Zamknij się! – powiedziałam uprzejmie.
Adaś pogłaskał kocie kłębuszki, chwycił za ucho Borysa, który uznał widać za stosowne zwlec się z ciepłego łóżka w takiej chwili, i pojechaliśmy na lotnisko.
Tak oto tego październikowego ranka wróciłam sama do domu, do domu, w którym nie było już Tosi, bo poszła do szkoły, do domu, w którym nie było Adasia, bo właśnie odleciał do Stanów, do domu, w którym nie było kotów, bo przepadły gdzieś w ogrodzie, ale za to w łóżku leżał Borys i spał snem kamiennym. Położyłam się obok niego (nie posunął się ani o milimetr) i zapłakałam gorzko, choć pamiętałam Niebieskiego tuż po odprawie celnej. Odwrócił się do mnie nad ramieniem celnika i pomachał, a tak mu było ładnie w tym moim/jego swetrze, i tak na mnie spojrzał z daleka, z takim uśmiechem, że niepotrzebne mi są żadne zapewnienia, ani wiedza, ani przypuszczenia – wiem, że mu na mnie zależy, i wiem, że to nie ma znaczenia, jak wyglądam ani ile mam lat, ani czy robię głupstwa, czy nie, po prostu jestem kobietą, którą kocha, i to wystarczy.
Jeszcze tylko sześć miesięcy, a gdyby wyłączyć październik, który właściwie trwa już parę dni, to właściwie pięć, a gdyby jeszcze usunąć kwiecień – bo to miesiąc, kiedy wróci, to właściwie zostały nam cztery miesiące. A jeśli pojedziemy tam z Tosią w grudniu, to przecież grudzień jest tuż – tuż! A dwa miesiące to tylko cztery tygodnie razy dwa, a cztery tygodnie spokojnie da się przeżyć. Co prawda wyszło mi również, że jeśli on wraca za cztery tygodnie, to Tosia ma maturę za osiem, ale byłam zbyt zmęczona, by to porządnie rozważyć.
I z tymi myślami zasnęłam obok psa Borysa swojego.
Niebieski zadzwonił wczoraj w nocy, a właściwie nad ranem, że doleciał, że jest zmęczony, chociaż trochę już odespał, że napisze zaraz, że nie wie, gdzie będzie mieszkał, że nie wyobrażam sobie, co tu, to znaczy tam, jest, i że mnie kocha, i że właściwie tu (to znaczy tam) jest wczoraj albo jutro, nie skojarzyłam dokładnie, bo był blady przedświt. I potem znowu nie mogłam zasnąć. Tyle mu chciałam powiedzieć, a nie powiedziałam właściwie nic, kazał ucałować Tośkę i zwierzaki, i tyle tego.
Znowu jestem samotną kobietą.
Bez względu na prasę, która kolportuje zawsze żywą prawdę, że kobieta musi być i jest samowystarczalna, lubię być z mężczyzną, którego kocham, i nic na to nie poradzę. Jako kobieta samowystarczalna stanowię komplet z Niebieskim.
Wolę mężczyznę bez samochodu niż samochód bez mężczyzny
Tęsknię za nim. Minęły dopiero dwa dni i może to się wydać śmieszne. Nie wracam z taką radością do domu, w którym czeka na mnie tylko pies i koty, bo Tosia się uczy do matury z koleżankami. Na razie to uczenie się do matury polega chyba głównie na obmyślaniu tego, w co się ubiorą na studniówkę. Tosia posunęła się w przygotowaniach jeszcze dalej, to znaczy już piłuje paznokcie na bal. Robi to codziennie wieczorem przed telewizorem, co doprowadza mnie do szału. Wczoraj wbiła sobie opiłek pilnika pod paznokieć i musiałam z nią jechać do chirurga, którego to cholernie rozbawiło, a musiał jej zrobić dwa zastrzyki znieczulające w palec, zanim zabrał się do opiłka. Samochód Adama z nawalającą wciąż skrzynią biegów jest u Szymona, a Szymon jest w górach z narzeczoną Kalinką, której nie lubi Tosia.
Szymon przywiezie mi samochód w przyszłym tygodniu, tak jesteśmy umówieni, ale co mi po samochodzie! Zdecydowanie wolę mężczyznę bez samochodu niż samochód bez mężczyzny. Nie mogę sobie znaleźć miejsca, nie rozbawiło mnie nawet pytanie czytelniczki, czy jeśli współżyła seksualnie z chłopcem po raz pierwszy w życiu i byli zabezpieczeni przed ewentualną ciążą, a w dwa tygodnie później wyskoczyła jej na biodrze gulka, to przypadkiem nie jest ciąża pozamaciczna.
Dzisiaj się z tego wszystkiego wzięłam za porządki. Siedziałam wczoraj do drugiej w nocy przy komputerze i przyglądałam się czterozdaniowemu liścikowi od Niebieskiego. Jaki to list na ekranie, umówmy się! Ale przyglądałam mu się z największą ciekawością:
Judyta, napiszę dłużej wkrótce, tutaj wszystko OK, żałuję, że Ciebie nie ma, tęsknię, uściski dla Tosi, próbuję wam załatwić wizę, Adam.
Przyznam, że byłam nieco rozczarowana. Judyta, Judyta, sam jesteś Judyta! – pomyślałam ze złością, a ponieważ z moich doświadczeń wynika, że na złość najlepsza jest praca, ciężka praca fizyczna – skoro świt, wzięłam się do roboty.
Stanowczo za małe mamy mieszkanko. Trzy pokoiki dla trzech dorosłych osób (a przecież z Adamem pracujemy również w domu!) to stanowczo za mało. W jednej szafie w przedpokoju mamy wszystko – ręczniki, pościel, obrusy i kurtki zimowe. I co z tego, że skoro nie ma Adasia, mogę je sobie ułożyć, jak chcę. I nie wiem, gdzie są różne ważne dokumenty, których przez te lata nazbierało się mnóstwo. Nie wiem nawet, gdzie jest mój akt rozwodu, który mi będzie potrzebny przy ślubie. Nie wiem, czy chcę brać ślub z mężczyzną swojego życia, który do napisania ma jedno: Judyta! Mógłby palant napisać „kochana”, „jedyna”, „słońce”, ewentualnie nawet „misiaczku”, ale nie! Sucho i konwencjonalnie „Judyta”! A co to, nie ma zdrobnień? Judyczko nawet przecierpiałabym. Ale nie, niedoczekanie moje. Następna ważna wiadomość to: napiszę wkrótce. Niezwykle pocieszające, powiedziałabym nawet – porażające. Rozumiem, tak jak nowo zelektryfikowana wieś czeka na prąd, tak ja powinnam czekać na wiadomość, nie odchodząc od komputera. Trzecia wiadomość, która powinna mnie uradować, to, że tam, czyli w USA, wszystko OK.