Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W Wigilię? – zapytałam zgoła nieprofesjonalnie i aż we mnie zadrżało z oburzenia.

No właśnie… w Wigilię… I ja go zapytałam, dla czego właśnie w Wigilię mi to mówi? – Jej głos był cichy i zrozpaczony, pomyślałam sobie, że powinnam zmienić zawód. – A on popatrzył na mnie i powiedział, że przecież byłam zajęta przygotowaniami, więc nie chciał mi przeszkadzać…

Wyszłam od Wigilijnej Porzuconej. Spokojna, miła, śliczna dziewczyna. Może to wystarczający powód, żeby z nią nie być. Jak ja mam napisać niekonwencjonalnie o rozwodach???

Wsiadłam do prawie pustej kolejki. Nie lubię wracać wieczorem. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że świat jest pełen niebezpieczeństw, wierzę w to, co wymyślił Marek Aureliusz – jesteśmy tym, czym myślimy, że jesteśmy, rozszerzyłam to na własne potrzeby i uważam, że świat jest taki, jakim go widzimy, upieram się więc, że podróż będzie bardzo przyjemna, chociaż jest późno i ciemno, ale tym razem nie bardzo mi się to udaje. Jest nieprzyjemnie. Nie lubię jeździć w nocy kolejką. W nocy lubię robić całkiem co innego.

Całe szczęście, że na stacji czeka na mnie Adaśko.

Czwartek wieczór. Dwie rozwódki się wycofały, wypadły mi dwie strony tekstu, zadzwoniły dzisiaj, że jednak nie. Mam tylko historię wigilijną (żeby mężczyźni wiedzieli, że tak się nie robi) i historię pewnej porzuconej mężatki, do której mąż pisywał listy – kocham cię najbardziej na świecie. To znaczy nie zawsze pisywał, ale od kiedy zastała pierwszy raz taką karteczkę na poduszce, jakiś niepokój zaczął w niej kiełkować. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, miała pewne podejrzenia, że zaczyna być chora psychicznie, bo przecież powinna się cieszyć, a wcale ją to nie cieszyło. Była nawet u psychiatry, który powiedział, że ten niepokój to objaw menopauzy (dziewczyna trzydzieści trzy lata), teraz to się wcześnie zaczyna, i żeby zrobiła najpierw badania na poziom hormonów, a potem ewentualnie przepisze się coś na poprawienie nastroju. No i być może dziewczyna by zwariowała, ale na szczęście poprosił ją o rozwód, bo już od jakiegoś czasu „rozumiesz, jestem zaangażowany gdzie indziej”. Kiedy minął szok, zapytała go: Jak mogłeś pisać jeszcze wczoraj, że mnie kochasz???

Bo to nie było wyznanie – powiedział – tylko taka forma podtrzymania cię na duchu.

To pewno miał na myśli lekarz, mówiąc, że przepisze się coś na poprawienie nastroju. Trzeba szukać kobiet – psychiatr; psychiatryczek czy psychiatr?

Będę się jednak upierać, że mężczyźni są w łańcuchu dużo dalej albo dużo bliżej, zależy z jakiego końca patrzeć – kobieta jednak by na coś takiego nie wpadła.

Ale dwie historie to za mało na wnioski, choćby zupełnie sprzeczne z zaleceniami Naczelnego. Jest dwunasta, po raz kolejny próbuję zmieniać tekst, nie chce wyjść więcej niż cztery strony maszynopisu. Padam na twarz ze zmęczenia. Nic już więcej nie wymyślę, nie jestem w stanie ani myśleć, ani pracować.

W drzwiach cichutko staje Tosia.

– Dlaczego nie śpisz, mamo?

Odwracam się. Dlaczego moja córka o tej porze nie śpi?

Idź spać – mówię.

Pomóc ci jakoś?

Robię się czujna, ale zmęczenie bierze górę. I chęć marudzenia.

Nie możesz mi pomóc.

Zaufaj mi – mówi moja córka, zwana Tosią. Jak w filmie.

Nie napiszesz przecież za mnie tekstu, Naczelny mnie zwolni, nie mam siły, nie będę miała pięciu stron, żebym zdechła, nigdy się nie sprawdzam, nic nie potrafię, nigdy mi się nic nie udaje…

Mamo! – Tosia staje koło mnie i z zainteresowaniem czyta mi przez ramię. – Dobre – mówi z przekonaniem – o, mogę opowiedzieć Isi o tej Wigilii? – Przesuwa sprawnie kursorem.

Może i dobrze, ale za krótko.

– Możemy zrobić dłużej – Tosia odsuwa mnie, trafia kursorem w,,edycja”, zaznacza „zaznacz wszystko”, cały tekst robi się ciemny, potem robi podwójne odstępy i powiększa czcionkę z dwunastu na czternaście. Potem jeszcze jedno kliknięcie i mój czterostronicowy tekst zamienia się w przejrzyste pięć stron.

– Proszę bardzo – mówi Tosia i daje polecenie „drukuj”.

Z drukarki wypływa mój pięciostronicowy artykuł. Tosia korzysta z tego, że twarz mi się rozjaśniła, i nie bacząc na późną porę, zagaduje:

– Myślisz, że kobiety są szczęśliwe tylko z pierwszym mężem?

– Jak jest dobry… – mruczę, przeglądając tekst. – Nie o to chodzi! Chodzi o to, że mamy skłonność do powtarzania tych samych błędów! Że z człowiekiem, którego się zna, jest łatwiej! Że małżeństwo to ciężka praca. – Wpadam w słowotok, bo jak mam własnemu dziecku wytłumaczyć tak poważną sprawę?

Żeby tylko nie brała ze mnie przykładu, żeby wybrała kogoś na całe życie, kogoś dobrego, z kim będzie się chciała dogadywać, kto jej nie będzie zdradzał…

Ludzie powinni ze sobą rozmawiać i tyle…

Kłócić się też?

Jasne. Kłótnie są twórcze. Idź już spać.

A czy ludzie mogą wrócić do siebie? – pyta Tosia, a ja widzę dwa akapity do poprawki, niepotrzebnie drukowałam, drobne literówki, ale jutro zapomnę. – Wiesz, mamo, tak jak ja z Jakubem…

Pokłóciłaś się z Jakubem? – drętwieję.

Trochę… – mówi Tosia. – I nie widzieliśmy się w zeszłym tygodniu, a teraz on chce się spotkać…

Ty głuptasku – głaszczę ją po głowie – oczywiście, że można. Między ludźmi zdarzają się różne rzeczy, ale najważniejsze to wyjaśnić, wybaczyć i dalej być ze sobą. Z każdego rozstania można wyciągnąć wnioski, drugi raz nie popełniać tego samego błędu… i tyle. Na tym polega mądrość… Chyba… – dodaję niepewnie.

Tosia idzie do siebie na górę, a ja poprawiam błędy. Jakie szczęście, że mam genialne dziecko! Nigdy w życiu bym na to nie wpadła, żeby z czcionki dwunastki zrobić czternastkę. Nie zastanawiam się, czy to uczciwe, czy nie, kładę się obok Adaśka i natychmiast zasypiam snem uczciwego człowieka.

Nie jesteś moim ojcem!

Tosia wbiegła do domu i usłyszałam jej kroki na schodach na poddasze. Jak świat światem Tosia zawsze po szkole kierowała swe kroki do lodówki. Zaniepokoiłam się na dobre, przestałam wgapiać się w swój niedokończony tekst i zamarłam. Szybki tupot i cisza.

To się prawie nigdy nie zdarzało! Zawsze, nawet bez mycia rąk, czasem jeszcze w kurtce, Tosia biegła do kuchni i otwierała lodówkę.

W zamierzchłej przeszłości zdarzyło się, że weszła do mieszkania i… klucze zniknęły. Ten od Joli miał nawet taką światłą teorię, że Tosia zgubiła klucze w szkole, ale przecież nie weszłaby do mieszkania bez kluczy, prawda? Więc przerzuciliśmy całe mieszkanie – klucze diabli wzięli na zawsze. Eksio zmienił zamki, klnąc na czym świat stoi (dlaczego nie potrafisz nauczyć swojej córki, żeby kładła wszystko na miejsce!), a klucze znalazły się, jak odmrażałam lodówkę, w zamrażalniku. Tosia, nieletnia, po przyjściu ze szkoły tam je zostawiła. A teraz? Prosto do swojego pokoju. Czyli coś się musiało stać. Przypomniałam sobie nieliczne przypadki, kiedy nie zaglądała najpierw do lodówki, i każdy z nich kojarzył mi się dość nieprzyjemnie. Na przykład, jak zerwał z nią Andrzej. Albo jak przyniosła białego żywego szczura, z którym tylko Borys szybko doszedł do porozumienia – świetnie się razem bawili, demolując mieszkanie. Szczur nazywał się Colombo i miał długi różowy ogon, brrr. Albo jak przyniosła kijanki, dawno temu. Albo…

Stanęłam przy schodach.

– Tosia!!!

– Co?

– Nie mówi się co! – odwrzasnęłam. – Przyjdź tu natychmiast!

Człap, człap po schodach.

Co się stało?

A co się niby miało stać? – Tosia patrzy na mnie zdziwiona.

– Jak to co? – zapominam języka w gębie. – Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie…

Słucham, mamusiu. – Ileż ironii można zmieścić w takim uprzejmym zdaniu.

Tosia! – mówię groźnie – co jest?

Jezu, czemu ty się mnie czepiasz? Inne matki są w pracy, nie śledzą własnego dziecka!

Ja cię nie śledzę i jestem w pracy!

To o co ci chodzi?

Co ty przyniosłaś do domu?

– Ja??? – Nieżywego?

15
{"b":"100580","o":1}