Zjawisko spojrzało na mnie, potem na moje buty, spojrzeniem ominęło Tosię i zagłębiło się w kosmosie, wróciło oczami pomalowanymi do sklepu, omiotło wnętrze, a potem znowu popatrzyło na mnie… tak jakoś dziwnie. Zerknęłam niepewnie na swoje stopy – numer jak numer, ani za duży, ani za mały, co jest nie tak? Może zjawisko umie liczyć tylko do trzydziestu ośmiu, a numer mojego buta trzydzieści dziewięć? Jakiś nietakt? Swoje dane osobowe w głupim sklepie przestaję chronić i nic? Może pod jakiś paragraf podpadłam? Poprzez przyjemną muzyczkę (czy płacą, u licha, tantiemy twórcom te wszystkie cholerne sklepy???) wreszcie usłyszałam odpowiedź:
– Przecież i tak pani nie stać – i zjawisko powędrowało spojrzeniem do góry.
Wrosłam w podłogę. Zobaczyłam oczyma duszy Julię Roberts, która wchodzi z kartami płatniczymi swojego kochanka do eksluzywnego sklepu na Piątej Alei, w którym to sklepie ją traktują jak psa, a potem idzie do innego sklepu i tam wydaje fortunę, i wzrok sprzedawczyni, która za nią spogląda, i widziałam siebie ze złotą (już wkrótce) kartą, jeśli nie stracę posady, bo wszystko możliwe na tym świecie, jak przychodzę do tego sklepu, wybieram trzydzieści osiem par, wyjmuję tę swoją złotą kartę, a potem nagle patrzę jej głęboko w oczy i mówię – czy to nie pani potraktowała mnie nie najlepiej, kiedy byłam tutaj we wrześniu? Przepraszam, pomyliłam się, i zostawiam ją z tymi trzydziestoma ośmioma wybranymi parami butów, i zabieram swoją złotą kartę, i aż przymknęłam oczy z zadowolenia.
– Mamo – usłyszałam rozpaczliwy szept Tosi. Uśmiechnęłam się do pięknej panny i wyszłam.
Za mną, sycząc ze złości, podążyła Tosia.
– Jak ty możesz? Dlaczego jej czegoś nie powiedziałaś? Dlaczego się dałaś tak potraktować? Przecież mogłaś poprosić kierownika. – Tosia patrzyła na mnie wzrokiem ratlerka, który spadł z fotela.
– Poziom pieska! – przypomniałam sobie radośnie. – Na pewno poziom pieska!
Nie tłumaczyłam Tosi, że ta sprzedawczyni mogła okazać się kierowniczką albo właścicielką, albo czymkolwiek. Nie mogę tracić cennego życia na denerwowanie się jakimiś zjawiskami, które nie należą do mojego świata. Weszłyśmy do przytulnie wyglądającego sklepu z drobiazgami i kupiłyśmy Cioci Kombatantce dużego anioła ze słomy. Będzie mogła chować swoją piersióweczkę w fałdach jego szerokiej szaty.
Wróciłyśmy do domu wieczorem i natychmiast poszłam do Uli, żeby jej o wszystkim opowiedzieć. Zresztą Tosia musiała Isi pokazać bluzki, które nawet nie zakrywają jej nerek, które na pewno przeziębi, i sukienkę na studniówkę. Ula zrobiła herbatę i wyjęła z blachy ciasto ze śliwkami.
– Nie jestem Europejczykiem – westchnęłam i ugryzłam jeszcze ciepły kawałek. – Nienawidzę tych nowoczesnych, eleganckich bezdusznych sklepów.
– Oczywiście że nie – przytaknęła mi Ula. – Jesteśmy Europejkami – i po chwili z westchnieniem ulgi dodała – przynajmniej tutaj…
Zbłąkany wędrowiec i cholera!
Nie wiem, czy lubię poranek wigilijny. Szczególnie wtedy, kiedy trzeba jeszcze posprzątać, przygotować, pochować, zapakować i potem z uśmiechem przyjmować prawie dziesięć osób, a czas mija nieubłaganie. I kiedy nie ma Adama. I kiedy muszę odbierać telefony od znajomych, którzy sobie przypomnieli, że trzeba złożyć życzenia. Wigilia powinna odbywać się w spokoju i skupieniu, a tu nie ma mowy ani o jednym, ani o drugim. Co prawda karp jest zamrożony w kawałkach, tylko wrzucić na patelnię przed samą kolacją, ale czerwona kapusta jeszcze w główce, obrusa białego nie mogę znaleźć, Ciocia Kombatantka dyskutuje z Tosią o bitwie pod Monte Cassino, a Tosia przydałaby mi się w kuchni. Kiedy w ostatniej chwili odstawiłam barszcz, bo byłby się wygotował, telefon.
– Kochanie, powinnaś mieć jedno nakrycie więcej – uprzedziła mnie Moja Mama.
– Wiem, mamusiu – powiedziałam słodko, bo jaka Wigilii taki cały rok.
– Nie zapomnij, kochanie. Czy nie zapomniałaś o niczym? My przywieziemy karpia w galarecie, ale boję się, że przypalisz smażonego…
Nie przypalę – powiedziałam słodko i uświadomiłam sobie, że na stole zostawiłam wiele smakowitych rzeczy, do których nie powinny się dostać koty. – Pamiętaj, że Wigilia jest dniem pojednania – powiedziała Moja Mama. – Pamiętasz?
Tak, mamusiu – powiedziałam słodko i przy pomniałam sobie, że obrus miała przynieść Agnieszka. Oraz sztućce, bo ja mam resztki paru kompletów.
To do zobaczenia, kochanie. Kupiłam ojcu sweter, jak myślisz, ucieszy się? Czy coś sobie pomyśli?
Na pewno się ucieszy – powiedziałam słodko.
– To do zobaczenia.
Tosia wyszła z pokoju cioci i pomknęła do siebie, trzymając za plecami plastikowe wypchane torby. Ja też chcę być dzieckiem! – pomyślałam sobie. Ona pakuje prezenty, a ja skwierczę w tej kuchni i na pewno z niczym nie zdążę. Kiedy tylko odpędziłam koty od sernika i poprosiłam ożywionego Borysa, żeby nie zrywał z choinki pierniczków, zadzwonił telefon.
– Czy matka ci mówiła, że na wigilię musisz mieć dodatkowe nakrycie? – spytał Mój Ojciec.
– Tato! – jęknęłam.
– To bardzo dobrze, bardzo… Kupiłem matce perfumy, ale nie wiem, wypada taki prezent dawać? Jeszcze sobie co pomyśli…
– Ale co?
– Nic, przecież nic nie mówię. – Lubię Mojego Ojca, momentami zachowuje się zupełnie jak Adaśko. – No, to do zobaczenia.
Otworzyłam szeroko okno, para skraplała się na szybach od strony wewnętrznej, koty czmychnęły przez blat, między zmielonymi grzybami i kapustą do poszatkowania, do ogrodu, zostawiając ślady łapek na śniegu. Cudownie, że jest biało, tak rzadko pada śnieg na Boże Narodzenie. I tak ładnie pachnie, kapustą i grzybami, i barszczem, i uszkami, i drugi sernik się piecze w pokoju, i choinka jest ubrana, jeszcze tylko Tosia odkurzy i właściwie można zacząć świętować, to znaczy skończyć z robotą w kuchni, przygotować talerze, wykąpać się, ślicznie ubrać i czekać na gości. Ula obiecała, że pożyczy dwa krzesła, Agnieszka przyjedzie po drugiej z obrusem – a ja właściwie bardzo lubię poranek wigilijny.
Dżudi, darling, czy ty pamiętasz o dodatkowym nakryciu? – Ciocia weszła do kuchni i sięgnęła po szklankę. Ciocia naprawdę w Wigilię pości. Nie zjadła nawet suchej kromki chleba. A przecież wiem, że dwa, trzy razy przed obiadem i późnym wieczorem sięga po swoją piersióweczkę z whisky. Kiedy ją na tym pierwszy raz przyłapałam, wydawała się speszona, ale potem tonem damy powiedziała: – Mówiłam ci, że nie pijam alkoholu, to tylko whisky. Dla zdrowia.
Tak, ciociu – powiedziałam słodko i zabrałam się do krojenia kapusty.
Tosia jest bardzo zainteresowana historią – powiedziała ciocia. – Czy ona musi zdawać tę biologię?
Stół wyglądał prześlicznie, Tosia położyła na świecznikach gałązki świerkowe, w kominku paliły się polana brzozowe, rzuciłam okiem na swoją rodzinę, Tosia siedziała na kanapie koło Nieletniego jak trusia, Agnieszka z Grześkiem przyjechali ostatni, uznałam, że możemy siadać do wigilii.
Kochanie – powiedziała Moja Mama – wstrzymajmy się jeszcze chwilę, bo chciałam ci powiedzieć, że… tato, pomóż – zwróciła się do Ojca.
Judytka – powiedział Ojciec i pociągnął mnie do kuchni – no cóż, musimy jeszcze chwilę poczekać, bo matka, właściwie ja też, na prośbę Tosi…
– Porozmawiamy później, siadajmy do stołu – powiedziałam wciąż słodko, albowiem dwudziesty czwarty grudnia jest dniem, kiedy z nikim się nie wolno kłócić.
– Mamo – Tosia oparła się o Mojego Ojca, który objął ją w pasie – bo przyjedzie tata, on byłby sam i myśmy z dziadkami…
Co się do cholery dzieje w tym domu! – wrzasnęłam. – Jakim prawem ktokolwiek zaprasza w moim imieniu bez porozumienia ze mną kogokolwiek! Jak mogłaś, Tosiu, mi to zrobić! Jak ty, tatusiu, mogłeś mi o tym nie powiedzieć!
Otworzyłam oczy.
– Bardzo dobrze zrobiliście, ale trzeba mnie było uprzedzić – powiedziałam trochę za słodko i dodałam: – Tosia, weź dodatkowe nakrycie i postaw przy dodatkowym.