Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Parę dni minęło dość spokojnie. Już już zaczęłam się przyzwyczajać do tego, że chłopiec nie bardzo różni się w obsłudze domowej od dziewczynki, tylko je trochę więcej, kiedy okazało się, że spada nam z kolumn olbrzymi tekst o pewnym ministrze, który stracił posadę właśnie wczoraj, dwa dni przed drukiem numeru. Nawet ministrowie są przeciwko mnie! Podejrzewałam jakieś kłopoty w związku z tym, choć nie ukrywam, że do żadnego ministra przywiązana nie jestem. Za wielka fluktuacja, żeby się angażować. W redakcji jakby ktoś w mrowisko kij wsadził. Nie z powodu tragedii ministra oczywiście, tylko z powodu tego nieszczęsnego tekstu, który stracił aktualność właśnie teraz, zwłaszcza że połowa była poświęcona atrakcyjnej żonie ministra.

A ja rano odwiozłam Nieletniego do Arka! I obiecałam, że przywiozę go z powrotem przed trzecią!

Wiedziałam, że w żaden sposób pojechać po Nieletniego nie mogę, bo Naczelny zwołał zebranie na czwartą – nagle. Tosia mogłaby po niego pojechać, ale jej nie ma.

Zadzwoniłam do Arka.

– Ciociu, my wrócimy kolejką! Ja dojdę do kolejki, to niedaleko, mogę trochę chodzić, proszę!

I to był początek moich kłopotów. Okazuje się, że niezależnie od wieku mężczyzny, obdarzanie go zaufaniem jest zawsze niewybaczalnym błędem.

Umówiliśmy się, że zdąży na kolejkę o 13.20 lub o 13.40, bo na drugą Arek i tak idzie do ortodonty. Czyli najpóźniej o czternastej trzydzieści powinien być w domu i natychmiast do mnie zadzwonić. O trzeciej po południu byłam nieprzytomna ze zdenerwowania, telefonu w domu nikt nie odbierał. Zadzwoniłam do Arka, nikt nie odbierał.

Zadzwoniłam do Renki, żeby podjechała pod mój dom i sprawdziła, czy jest Piotruś, Renka powiedziała, że o Chryste! I że oddzwoni. Zadzwoniłam do informacji kolejowej, żeby zapytać, czy może były jakieś przerwy w dostawie prądu lub któraś kolejka wypadła z rozkładu, ale niestety, wszystkie jechały terminowo i planowo.

Karna zapytała, czy dzwonić do informacji o wypadkach, więc strasznie się na nią wydarłam. Zadzwoniłam do rodziców Arka i bardzo delikatnie zapytałam, czy ich synek jest w domu.

– Jest z babcią – powiedzieli. – Ma wizytę u ortodonty.

Zadzwoniłam powtórnie do domu Arką. Odebrała babcia i powiedziała, że nie ma Arka, wyszedł z kolegą w gipsie, miał go odprowadzić do kolejki, dwie godziny temu, ale ona się nie martwi, bo on się zawsze spóźnia i niech się rodzice zajmują wychowaniem dzieci oraz wizytami u lekarza, bo ona jest starą i już posiwiała. Byłam tego samego zdania co ona, ale głos mi drżał.

Potem oddzwoniła Renka i posiedziała, że jestem nienormalna, żeby koty w taką pogodę zastawiać na dworze, i że siedzą na parapecie w kuchni, i że nie mam serca, i że ludzie, którzy nie lubią zwierząt, nie powinni ich mieć, i że w domu nikogo nie ma.

Umierałam.

O czwartej trzydzieści w sali konferencyjnej atmosfera była napięta i właśnie miałam zabrać głos w sprawie ewentualnego poszerzenia rubryki z odpowiedziami na listy i komentowania tekstu przez psychologa, pod kątem socjologicznego zjawiska zagubienia i frustracji w dzisiejszym świecie i szerokiego zakresu pomocy, którą oferuje nasze pismo, kiedy weszła sekretarka Naczelnego i powiedziała, że dzwonią do mnie z policji w Pruszkowie.

Cała redakcja spojrzała na mnie, jakbym należała całe życie do mafii. Nogi ugięły się pode mną, krew mi odpłynęła z twarzy, poderwałaś się jak oparzona i wybiegłam, nie zwracając uwagi na Naczelnego oraz Kochasza.

Te ćwierć minuty, które zajęła mi droga do telefonu, postarzyły mnie o dwadzieścia, a może trzydzieści lat. A potem usłyszałam w słuchawce głos mojego Nieletniego Siostrzeńca:

Ciociu, przyjedź tu po mnie…

Mój siostrzeniec jest aresztowany – powiedziałam tylko, wsadzając głowę z powrotem do sali konferencyjnej. – Muszę iść.

Naczelny osłupiał, a ja wybiegłam w ponure popołudnie, które właściwie było już nocą. Na policję w Pruszkowie przyjechałam po godzinie. Mój Nieletni Siostrzeniec miał bardzo niewyraźną minę, ale wyraźnie uradował się na mój widok. Razem z nim w pokoju, dość przytulnym, siedział Areczek, znany mi skądinąd, oraz dwie dziewczynki z klasy Piotrka. Wszyscy podnieśli głowę na mój widok.

– Za jazdę bez ważnego biletu następuje kara. Czy to pani dzieci?

– Broń Boże – żachnęłam się. – Żadne nie jest moje. Nawet to – pokazałam palcem na Nieletniego, który się skulił. – Jestem ciotka.

– Po zatrzymanego nieletniego winni się zgłosić rodzice, jeśli zatrzymany nie dysponuje dokumentem potwierdzającym tożsamość.

– Rodzice są w Austrii – powiedziałam pokornie – on jest pod moją opieką.

– 1 nawet nie wie, jak ma na imię jego matka? – Agnieszka – powiedziałam szybko, a potem sobie przypomniałam, że Agnieszka na pierwsze imię ma Jadwiga, i nigdy w życiu imienia Jadwiga nie używa. – Albo Jadwiga.

– To samo im powiedziałem ciociu, ale już mi nie wierzą!

– Proszę pani – człowiek w mundurze spojrzał na mnie uważnie i poprosił mnie gestem do sąsiedniego pokoju – proszę pozwolić za mną.

Uśmiechnęłam się pocieszająco do Nieletniego i wyszłam za policjantem.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie.

– Jechali bez biletu. Pani rzekomo jest ciotką, a nie wie pani, jak się nazywa pani siostra, tak?

. – Kuzynka – sprostowałam.

– Mogę zobaczyć pani dowód osobisty? Pogrzebałam w torebce i podałam dowód. Oglądał uważnie, a potem mi oddał. Widocznie uwierzył, że ja to ja, bo potarł dłońmi czoło i powiedział:

– Całą czwórkę przyprowadził kontroler. Jechali bez biletu. Byli bez legitymacji. Pani siostrzeniec nie mógł sobie przypomnieć, jak ma na imię jego matka. Jego kolega nie mógł sobie przypomnieć, gdzie mieszka. Ich koleżanka powiedziała, że nie wie, jak ma na nazwisko. Druga koleżanka powiedziała, że nie wie, kto jest jej ojcem. To zakrawało na kpiny. Pani siostrzeniec podał miejsce urodzenia Trypolis, Libia. Jego kolega podał miejsce urodzenia Zliten. Musiałem zatrzymać całą czwórkę i musimy wyciągać konsekwencje z takich zachowań. My tu za ciężko pracujemy, proszę pani.

– Ależ proszę pana – ucieszyłam się, że mogę być pomocna – on naprawdę urodził się w Libii. Mój szwagier był tam na kontrakcie! Z tym, że Agnieszka od razu po porodzie wróciła do Polski! To nie jest kraj dla kobiet! I Arek też urodził się w Libii, z tym że w szpitalu w Zliten! A obie rodziny poznały się w Libii, z tym że ojciec Arka był na kontrakcie prywatnym, a Piotrka z ramienia ONZ. A Agnieszka tak strasznie nie lubi swojego prawdziwego imienia, że używa drugiego, to biedne dziecko nie wiedziało, co powiedzieć! Z tym, że chłopcy mają obywatelsko polskie, na pewno polskie – dodałam na wszelki wypadek i byłam z siebie bardzo zadowolona, że wszystko wyjaśniłam.

Oparłam się o krzesło i rzuciłam okiem na maszynę do pisania. Jak to miło spotkać się w miejscu, gdzie są jeszcze maszyny do pisania, a nie bezduszne komputery.

– A dlaczego ten jego kolega nie wie, gdzie mieszka? – Policjant patrzył na mnie podejrzliwie. – My tu nie jesteśmy nastawieni na żarciki.

– Wiem! – Dziękować Bogu, wiedziałam od Agnieszki coś niecoś o rodzinie Arka. – Oni się niedawno przeprowadzili z Warszawy, od teściów. Więc mały nie wie, czy jest zameldowany już w nowym domu, czy jeszcze w Warszawie!

A dziewczynki?

Dziewczynek nie znam – zastrzegłam. – Ale przecież się zdarza, że ktoś nie wie, kto jest ojcem. Może ja z nimi porozmawiam?

– Niech pani próbuje – powiedział policjant, patrząc na mnie jak na wariatkę. Nic dziwnego, pojmowałam w lot to, co jemu się w głowie nie mieściło.

Przeszliśmy z powrotem do pokoju, w którym grzecznie czekały dzieci. Ale ja już nie byłam potrzebna. Dwie kobiety przytulały do piersi dwie dziewczynki.

Jesteście bez serca! – mówiła podniesionym tonem jedna z kobiet. – Przecież dziecko tłumaczy wszystko!

Do dokumentów potrzebne jest imię ojca – upierał się policjant.

Ale mówię panu, że proces adopcyjny jest w toku! Były mąż został pozbawiony praw rodzicielskich, a mój mąż właśnie adoptuje córkę! To które imię i nazwisko mam podać?

46
{"b":"100580","o":1}