Литмир - Электронная Библиотека

– … więc jestem teraz podobnym krzakiem jak ona, Czarownica – powiedziało Dziecko do siebie w myślach i ogromnym wysiłkiem woli poruszyło jedną ze swych gałązek rąk, by dostrzec na niej także ostre, długie kolce. – Szkoda, że nie mamy pączków. Są takie przyjemne, puszyste, oznajmiają przybycie wiosny. Zwłaszcza bazie. Jesteśmy bardzo ponurymi krzakami. Martwymi. Ciekawa jestem, czy mimo to zakwitłybyśmy, gdyby tak zostawić nas w tej postaci jeszcze kilkanaście dni w ciepłym blasku słońca?

Tak rozmyślało Dziecko, ufne czarom swej Opiekunki, gdy jeźdźcy już z gniewną wściekłością wjechali na czarny spłacheć pola. Dokoła nie rosło żadne drzewo, nie uwypuklał się żaden pagórek, nie było też ani jednego domu, choćby w postaci zrujnowanych szczątków.

– … nie mogły przecież zapaść się pod ziemię! – wrzeszczał Czarny Jeździec na przedzie. – Szukajcie ich! To niemożliwe, by znikły!

– … ale ich nie ma, panie! – wołali inni.

Czarny z furią ciął pejczem po twarzy jednego ze swych towarzyszy.

– Gdy mówię, gamonie, byście szukali, to szukajcie! Nie mogły rozpłynąć się w powietrzu!

– To przecież czarownice, panie – powiedział nieśmiało inny z żołnierzy. – Kto wie co mogły zrobić…

Konie niespokojnie tańczyły, rżąc i kopiąc niecierpliwie nogami. Rycerze klęli i miotali się nerwowo na niewielkiej przestrzeni. Po chwili czarny dowódca z pełnym nienawiści impetem wyładował swój gniew na jednym z martwych, ostrokolczastych krzewów, tnąc go z całej siły swym krótkim, grubym pejczem. Krzak bezradnie przewrócił się na ziemię. Czarny Jeździec z furią pognał swego konia, a w ślad za nim odjeżdżali, wrzeszcząc i przeklinając, jego współtowarzysze.

… leżący na ziemi bezwładnie krzew, powoli, powoli przybierał kształty Czarownicy. Miała zamknięte oczy, leżała bezwładna, nieruchoma, a przez jej bladą twarz przechodziła długa, krwawa pręga.

– Powiedz coś – szepnęło Dziecko. – Powiedz tylko, że żyjesz…

– Żyję – odparła z wysiłkiem jej Opiekunka.

– To boli – raczej stwierdziła, niż spytała jej podopieczna.

– Boli. Wyjmij z mego worka małą buteleczkę z rubinowego kryształu i wlej mi do ust kilka kropel płynu…

Dziecko posłusznie wykonało jej polecenie. Płyn w buteleczce był także rubinowy, wyglądał jak krew i kilka jego kropel spłynęło do warg Czarownicy. Na jej twarz wróciła powoli zwykła, zdrowa ogorzałość. Szare, chłodne oczy otwarły się i ciężkim, nieruchomym spojrzeniem zatrzymały na twarzy pochylonego Dziecka.

– Odjechali?

– Tak – odparła Mała. – Już ich nie widać.

– Więc trzeba się śpieszyć. Mamy już niewiele czasu powiedziała energicznie Czarownica i podniosła się z ziemi.

Krwawa pręga na jej twarzy blakła, a w ciało wyraźnie wstępowały nowe siły. Rubinowy eliksir ukryty w kryształowym flakoniku ujawniał swą moc. Już po chwili Czarownica i Dziecko szły pośpiesznie polami w kierunku coraz to bliższej i bliższej, pokrytej czarnym Lasem góry.

7
{"b":"87872","o":1}