Ocknęła się i lekko postawiła go na ziemi.
– Nie boli cię ręka? – spytał z pewną dozą fascynacji. – Niosłaś mnie tak długo.
– Nie.
– Co teraz? – wysmarkał się na ziemię, ściskając nos palcami.
– Jak to co? – rozejrzała się wokół. – Będziesz kradł.
– Tu? – wyglądał na lekko przestraszonego. – Ty przystawisz się do jakiegoś faceta?
– Nie. Będę cię obstawiać.
Chłopak też zaczął się rozglądać. Po dłuższej chwili dostrzegł kogoś, kto odpowiadał jego wizerunkowi frajera.
– Tego?
– Nie. To przybysz – mruknęła, szukając własnej ofiary. – Jak się dostał aż tutaj i ma jeszcze sakiewkę, to znaczy, że ma oczy w dupie – zauważyła, sądząc po stroju zielnego faktora, który zmierzał gdzieś szybkim krokiem. – Bierz tego!
– Kurwa! To miejscowy.
– No to co? – pociągnęła go, ruszając za wybranym człowiekiem. – Nie spodziewa się.
– A jak mnie złapią? Ja nie chcę jechać do Trupiarni Symm jako ichni obiad.
– Żartowałam. Bierz go – popchnęła małego. – I pamiętaj, jakby co, tylko sprytem, jestem w pobliżu.
Chłopak niezbyt zdecydowanie ruszył za zielnym faktorem. Potem przyspieszył kroku. Kiedy tamten przystanął w większym tłoku doskoczył i jednym ruchem obciął mu troki sakiewki. Skoczył w tył i wpadł na Achaję, która powstrzymała jego ucieczkę.
– Nie biegnij, dupku – syknęła. – Pokręć się koło ofiary. Już nie wyglądasz na złodzieja.
Chłopak odetchnął głęboko.
– Kurwa…
– Nie klnij. Jesteś wystarczająco sprytny, żeby sobie poradzić – zważyła w ręku sakiewkę, a potem dyskretnie do niej zajrzała. Jakieś sześć srebrnych i kilkanaście brązowych. Średnio. Ale kto w końcu nosi przy sobie jakąś wielką ilość gotowizny? – Dobra – wyszukała następną ofiarę. – Bierz go – wskazała niosącego wielką sakwę spekulanta.
Chłopak skoczył do przodu z większą śmiałością. Dłuższą chwilę szedł za upatrzonym celem, a kiedy tamten potknął się o jakiś występ w chodniku dopadł go i obciął sakiewkę. Schował ją pod szatę dokładnie w chwili, kiedy spekulant zorientował się, że został okradziony.
– Złodziej! – krzyknął, rozglądając się wokół. A wokół był tłum. – Łapać złodzieja!
Achaja była o krok z tyłu za chłopcem. Dotknęła jego ramienia, żeby nie śmiał uciekać. Chłopak naprawdę był sprytny i pojętny. Oboje, jak zresztą większość przechodniów, zatrzymali się wokół ofiary.
– Złodziej! Okradli mnie! Straż! Straż!!!
– Mama – powiedział chłopak, zadzierając głowę. – A co to złodziej?
Achaja pogłaskała go po głowie.
– Nic, nic… To nie dla ciebie sprawy.
Tłum żywo komentował zdarzenie. Pojawiały się najprzeróżniejsze przypuszczenia. Achaja, udając ciekawską, usiłowała przedrzeć się jak najbliżej ofiary.
– Mama! – krzyknął chłopak. – Boję się!
– No już, już… – wzięła go na ręce. – Chodź, to nie dla ciebie widoki.
Odeszli nie zatrzymywani. Nawet robiono im przejście, gapie byli zadowoleni, że dzięki nim mogą dopchać się bliżej.
Gdzieś w bocznej uliczce sprawdzili zawartość sakiewki. Spora garść srebrnych, coś nawet mignęło złotym kolorem.
– Ty, kurde! – chłopak był wyraźnie podniecony. – Do wieczora zbierzemy kupe piniądza!
– Chciwość gubi naiwnych – mruknęła. – Jeszcze raz czy dwa i idziemy szukać miejsca na nocleg.
Tym razem odeszli dużo dalej, wybierając miejsce przy targu bławatnym. Długo szukali ofiary, aż Achaja zauważyła przechadzającego się człowieka, którego strój wskazywał, że należał on do poselstwa Troy.
– Jego.
Coś zakłuło ją w serce. Chłopak podbiegł i walnął mężczyznę głową w brzuch.
– Uważaj jak lecisz, gówniarzu! – ryknął tamten. Chwycił chłopca za rękę. Zaczęli się szamotać. – Ja ci pokażę! Szacunku dla starszych nie nauczony?
Chłopak zwinął mu sakiewkę udając, że unika ciosu wymierzonego w jego głowę. Zarobił jeszcze jedno uderzenie, tym razem w tyłek i odbiegł z sakiewką ukrytą pod wzorzystą szatą.
Chwilę później dziewczyna mogła przyjrzeć się jej zawartości.
– Nieźle płacą naszym sługom naszych posłów – mruknęła. Zastanawiała się, czy w poselstwie Troy komuś może się choćby przyśnić, że ich człowiek został obrabowany przez ich własną księżniczkę, córkę jednego z siedmiu Wielkich Książąt… – No dobra, na dzisiaj starczy.
Ale chłopaka poniosło. Zobaczył okazję, kupca tak grubego, że trudno go było podejrzewać o szybkość, skoczył do przodu, zrobił kilka kroków tuż za nim, wreszcie wyciągnął rękę i obciął troki… Pech! Sakiewka była dodatkowo przywiązania łańcuszkiem. Kupiec poczuł szarpnięcie i złapał chłopca za rękę dokładnie w chwili, kiedy ten chciał już uciekać.
– Złodziej! Złodziej!
Achaja błyskawicznie szarpnęła za rzemień, którym przywiązała sobie do uda jeden z noży. Nóż schowała w rękawie. Podbiegła szybko, przedostając się w sam środek tworzącego się zbiegowiska.
– Ty gówniarzu!!! – krzyknęła. – Gdzieś mi się urwał, łobuzie?!!
Smagnęła chłopca rzemieniem tak, żeby było słychać, ale żeby nie bolało za bardzo.
– To złodziej! – krzyknął kupiec. – Chciał mi zabrać sakiewkę!
– Coooooooo?!!! – chwyciła chłopaka za kołnierz i zaczęła okładać rzemieniem. – Ty złodziejskie nasienie! Ty gówniarzu! Masz, ty smarkaczu zatracony!!! Już ja ci pokażę!
– Z… zło… złodziej – powtórzył kupiec, ale już bez zacietrzewienia, trochę zaskoczony tym, co robiła z chłopcem.
– Mamo! Mamo! Nie bij! – płakał mały.
– Ja ci pokażę! Niech cię wrzucą do ciemnicy! Tam twoje miejsce! – wrzeszczała Achaja. – Straż! Straż! Niech cię zabiorą, bo zabiję, gówniarzu!!!
– Już nie będęęęęęę…
– Coooo?!!! Teraz? Zobaczysz dopiero, co ojciec zrobią! Straży go oddać, bękarta!
– No… – kupiec pokręcił głową wyraźnie skonfundowany. – Właściwie…
– Mamo! Ja widziałem, jak jeden chłopak to robił… I chciałem tak samo… Nie bij!
– Jaki chłopak?!!! – musiała przyznać, że mały był naprawdę sprytny. Uderzyła go w głowę, a on dobrze wiedział, o co jej chodzi, zaczął płakać rozdzierająco, choć przecież nie bolało.
– No niech go pani nie bije! – kupiec zdecydowanie wziął drugą stronę. – Właściwie… Nic się nie stało.
– Jak to nic?! Bękarta mam w domu! – trzaskała sznurem, chłopak wyrywał się, a ona „niby to” nie mogła sobie z nim poradzić i dobrze trafić. – To bękart ani chybi! Złodziejskie nasienie! Powiem ojcu!
– Nie, mama, nie! Tylko nie ojcu!!!
– No niech go pani nie bije – kupiec usiłował złapać Achaję za rękę.
– Przestań bić to dziecko! – krzyknął ktoś z tłumu.
– Taaaa! – dodał ktoś inny. – Trzeba było pilnować! Wyrodna matka!
– Niech pani przestanie!!! – kupiec chwycił wreszcie dziewczynę za rękę ze sznurem. – Nic się nie stało!
– Pewnie. Bawił się mały – krzyknęła jakaś kobieta z wielkim koszem wypełnionym owocami. – Zobaczył jakiegoś urwisa i naśladował. Albo mało tu złodziejstwa?
– Daj, pani, spokój! Mały zaraz się zsika ze strachu.
Achaja rozejrzała się po otaczających ich twarzach niby to obrażona na tłum.
– Tak? – warknęła. – Dobrze! Policzymy się w domu! Niech tylko ojciec wróci – szarpnęła chłopca za kołnierz. – Marsz za mną! Już ojciec z tobą porozmawia.
Chłopak, chlipiąc i przecierając oczy kułakami, powlókł się za nią. Odprowadzały ich wrogie spojrzenia, ale ich celem nie był mały złodziej tylko dziewczyna. Długo jeszcze słyszała za sobą nienawistne okrzyki:
– Wyrodna matka! Dzicz ze Wschodu, psiamać! Widziałaś? Tak bić małe dziecko… Wschodnia dzicz, tam to, kurwa, srają w krzakach.
Dopiero parę przecznic dalej spojrzała na idącego obok „wspólnika”. On również się śmiał.
– Co? – spytała. – Nie bolało za bardzo?
– Ujdzie. Ty… wiesz? Fajna jesteś – długo przeżuwał coś w sobie, wreszcie powiedział cicho i nieśmiało. – Chciałbym, żebyś była moją prawdziwą matką. Albo siostrą.
Klepnęła go w ramię, nie wiedząc co powiedzieć. Mrugała oczami, jakby dostały się do nich jakieś pyłki. Coś… coś… Ach, mniejsza z tym. Jakieś zapomniane od dawna uczucie… nie, nie uczucie… Coś. To coś wypełzło gdzieś z jej wnętrza i podeszło do samego gardła. Dokładnie podeszło. Psiamać, dławiło i sprawiało, że musiała parę razy przełknąć ślinę. A szlag! Szlag z tym czymś!