– Trzymaj go! Trzymaj! – rozkazał.
Pochyliła się i wykręciła leżącemu ręce. Strażnik rzucił jej kawałek rzemienia, którym skrępowała nadgarstki.
– Nooo… Jak cię tam zwą?
– Achaja.
– Na… Masz – rzucił jej dwa suchary, które złapała w locie. – Możesz iść.
Tymczasem w kolejce zrobiła się spora wyrwa. Nikt nie ośmielił się przejść obok wbitego w ziemię kija. Achaja wyrwała go i dogoniła człowieka, który stał przed nią. Skądś z boku podszedł do niej Rokhan, też „człowiek” przywódca grupy byłych poddanych króla Troy.
– No ładnie – mrugnął do niej porozumiewawczo. Pobrał już wcześniej swoją porcję, teraz sączył powoli zwartość miski. – Ale głupia jesteś. Jak tylko reszta „ludzi” zobaczyła tego szaleńca, tośmy się poukrywali. Wiadomo, że gruby sam na niego nie pójdzie.
– Ukrywać się? Niby po co?
– A po co się narażać dla strażnika? Za dwa suchary?
– Hekke kazał mi ćwiczyć – powiedziała, jakby miało to być wyjaśnienie. – A poza tym nie chciałam stracić miejsca w kolejce.
– Eeeeee… Hekke i Hekke. Ty jesteś nasza! Powinnaś trzymać z nami, a nie z Luańczykami, jak ten Hekke i karzeł.
– Gdyby nie oni, od dwóch lat już bym nie żyła.
– Już dwa lata tu jesteś? – Rokhan opróżnił swoją miskę i wylizał dno. – Przejdź do nas, zawsze lepiej z rodakami, niźli wrogami.
– Akurat. Po jednej nocy z wami, nie mogłabym nogami poruszyć!
– He, he, he… – Rokhan, zanim został żołnierzem i popadł w niewolę, był robotnikiem budującym królewskie drogi w Troy. Dlatego zdołał się szybko zaadoptować do nowych warunków i stworzył własną grupę. – A ci dwaj to niby kapłani? W ogóle nie dupczą, co?
– Ale ich jest dwóch, a was siedmiu! Idź ty mi, zaraza, zbereźniku jeden! – Achaja już dawno przyswoiła sobie język niewolników, ten, którego używali „ludzie”. Z „psami” i „nawozem” nie rozmawiała w ogóle.
– He, he. Nooo. Jakby ci było mało… wiesz czego, to przyjdź do nas! Wesoło będzie.
– Jak komu! – dziewczyna znalazła się wreszcie na początku kolejki. Pobrała trzy porcje i ruszyła w stronę swojej ziemianki. – Złapcie se babę od „psów”, jakeście niewyżyci! – rzuciła jeszcze przez ramię.
– He, he… – Rokhan nie obraził się bynajmniej. „Ludzie” z reguły nie obrażali się na siebie, tak było bezpieczniej. – Co ja, mendów chce dostać, czy co?
Achaja nie oglądała się za siebie. Niesienie w dwóch rękach trzech w miarę pełnych misek, dwóch sucharów i kija było dość trudnym zadaniem, szczególnie jeśli się miało skute nogi, ale nie uroniła ani kropli.
– I jak tam? – powitał ją Krótki u wejścia.
– Mam dwa suchary – pochwaliła się.
– Zdolna dziewczyna. A skąd?
– Strażnik kazał mi załatwić jednego takiego – nie wdawała się w szczegóły. Szybko podzieliła suchary na trzy równe porcje i zaczęła siorbać ze swojej miski. – Gdzie Hekke?
– Zaraz przyjdzie – karzeł nie spieszył się z jedzeniem.
– Mocny był?
– Kto?
– No ten… od strażnika.
– Aaaa… nawet, dosyć – dziewczyna włożyła do ust kawałek suchara. – Młot miał. Wariat.
– Nigdy nie wiadomo, co wariatowi strzeli…
– Eeee… Nie po to Hekke tak długo się nade mną znęcał, nazywając to nauką – przełknęła kolejny kęs – żebym się teraz kogokolwiek bała.
Krótki poczuł się urażony.
– A ja? Ja cię niczego nie nauczyłem?
Uśmiechnęła się.
– Wszystkiego, Krótki! Dzięki wam, myślę, że mogłabym tu sama wszystkich pozabijać.
– Zabijanie to nie wszystko – mruknął. – Trzeba jeszcze zwyciężyć i przetrwać.
– A to nie to samo?
Zaprzeczył ruchem głowy. Dopiero teraz wziął się za swoją porcję, zupełnie jakby nie był głodny. Jadł w milczeniu, roztrząsając coś w myślach. Wreszcie skończył i wylizał miskę.
– Wiesz co? – powiedział po chwili. – Grałaś kiedyś w łapki?
– Co?
– No w „łapki”. Jeden trzyma dłonie wierzchem na dół, a drugi wierzchem do góry. Dłonie prawie się stykają. Ten co ma na dole, musi uderzyć tego drugiego w grzbiety dłoni, a ten drugi musi uniknąć uderzenia i…
– Nie kończ. Grałam.
– To chodź, spróbujemy – karzeł wysunął w jej stronę ręce. – Zobaczysz, że zawsze wygram.
– Ty we wszystko wygrywasz, Krótki.
– Chodź. Nauczę cię czegoś.
Dziewczyna położyła swoje dłonie na jego. Poczuła, że tamte drgają, cofnęła swoje i zarobiła pierwsze uderzenie. Po chwili znowu, i znowu. Przybrała lepszą pozycję, usiłując się skupić. Karzeł był jednak niesamowicie szybki. Po tych wszystkich lekcjach u Hekkego, po ćwiczeniu refleksu, sztuki koncentracji, błyskawicznego zadawania ciosów, nie potrafiła wygrać w „łapki” z karłem.
– A zaraza by cię wybiła!!! – cofnęła obolałe dłonie. – Jak ty to robisz, psiamać?
Krótki uśmiechnął się, przekrzywiając głowę.
– Jesteś szybsza ode mnie – powiedział. – A jednak wygrałem.
– Jak?
Roześmiał się.
– Kiedy trzymasz swoje dłonie nad moimi, wystarczy, że lekko drgnę, a ty swoje cofasz. Potem, siłą rzeczy, musisz powrócić do poprzedniej pozycji i wtedy cię uderzam.
– Nie rozumiem.
– Popatrz – pokazywał na własnych dłoniach. – Cofasz ręce, okazuje się, że moje drgnięcie było tylko zwodem, więc wyciągasz ręce znowu do przodu i w tym momencie właśnie muszę cię uderzyć. Biję podczas twojego ruchu do przodu i zawsze trafię, bo ty zanim cofniesz ręce, musisz je najpierw zatrzymać (to jedna decyzja), a potem dopiero cofnąć (to druga decyzja). Musisz podjąć dwie decyzje w czasie, w którym ja nie muszę podjąć żadnej. Ja po prostu czekam na chwilę, kiedy będziesz nakładać swoje ręce na moje. I koniec.
– Świetne! – Achaja wyobraziła sobie, że wygra w ten sposób od Hekkego jego jutrzejszą porcję. – Możemy poćwiczyć?
– Nie – karzeł uśmiechnął się znowu. – Tyle razy ci mówiłem, że nie siadam do gry, jeśli już z góry nie zapewnię sobie zwycięstwa. A ja zdradziłem ci swój sekret. Już nie wygram.
– Ale… Zrób to dla mnie.
– Nie robię niczego dla nikogo, kotku. Wszystko dla siebie. Jeśli cię uczę, to mam w tym swój ukryty cel. Słuchaj mnie uważnie – Krótki rozsiadł się wygodnie. – Tyle razy ci powtarzałem, nie siadaj nigdy do gry, jeśli z góry nie zapewnisz sobie zwycięstwa. Nie walcz z nikim, jeśli już z góry nie będziesz miała zapewnionego zwycięstwa. Zawsze można trafić na taką chwilę, kiedy twój przeciwnik będzie w sytuacji, jak ty w grze w łapki. Chcesz się z kimś bić? Najgłupsze to wyzwać go na ubitą ziemię. Oddajesz mu inicjatywę. Wyobraź sobie taką sytuację. Wchodzisz do karczmy. Na tobie, koniecznie, skórzana kurta, najlepiej wojskowa, nabijana ćwiekami, lekko naddarta. Przy boku miecz, do uda przypasany sztylet, opaski na nadgarstkach, opaska wokół czoła, może jakaś śliczna blizna na twarzy… I co? Wszyscy są już gotowi. Nieważne, czy żeby się zmierzyć, czy żeby uciekać. A wyobraź to sobie inaczej. Człowiek, którego masz zabić, widzi nagle w karczmie zagubione dziewczę, zasmarkane, w ślicznej choć lekko zaniedbanej sukni. Dziecko robi minę „no niech mi ktoś pomoże” i chlipiąc podchodzi do człowieka: „bo wie pan, ja i moja ciocia…”, głośny płacz, „bo jechałyśmy razem i… Ojej! Pan ma taką dużą dziurkę w brzuszku i cieknie panu jucha…”.
– Że niby ciachnę go sztyletem?
– Że niby zrobisz z nim, co zechcesz – karzeł przedrzeźniał jej głos. – Słuchaj, na dworze cesarza Luan udawałem czarownika. Wielkiego czarownika! Żyłem jak Wieeeeeeeelki Pan prawie osiem lat. I nie mając zielonego pojęcia o magii, byłem lepszy od prawdziwych czarowników!
– Wiele mnie nauczyłeś – Achaja podniosła swoją miskę i sprawiła, że naczynie nagle wyparowało z jej rąk. – Fajna sztuczka – wyjęła miskę zza pleców. – Naprawdę jestem pojętna.
Krótki załamał ręce.
– Gównaś się nauczyła! Nie o to chodzi, żeby sztylet pojawiał się i znikał w twojej dłoni. Chodzi o to, żebyś nie ty zabijała twojego przeciwnika. Żeby robił to kto inny.
– Kurza twarz! Niby kto?
– Oj ty – karzeł wzniósł oczy ku górze. – Ale przeciwnik ma widzieć w tobie kogoś innego.